Artykuły

JERZY NOWAK przed wyjściem na scenę musiał się przeżegnać

Sam siebie nazywał komediantem. I był nim do końca w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wybitny aktor został pochowany w Alei Zasłużonych Cmentarza Rakowickiego - pisze Magda Huzarska-Szumiec

Wie pani, ja zawsze przed wejściem na scenę się żegnam. To stary aktorski zwyczaj, który niestety już zanikł. Przed wojną robili to nawet żydowscy aktorzy. Ja, kiedy się zapomnę przeżegnać, to czuje się nieswojo, mam wrażenie, że źle gram. To jest jak z wódką. Nigdy przed przedstawieniem jej nie piję, choć mam bardzo mocną głowę. Ale sama świadomość tego, sprawiałaby, że spektakl byłby nieudany - opowiadał mi Jerzy Nowak, kiedy spotkałam się z nim w garderobie Starego Teatru tuż przed granym po raz 400. przedstawieniem "Ja jestem Żyd z Wesela".

Było to dobrych parę lat temu, a mnie się wydawało, że już leciwy, bo 86-letni wówczas aktor gra pewnie jedno z ostatnich przedstawień. Nie przypuszczałam, że jeszcze co najmniej dwieście razy wystąpi w tym znakomitym spektaklu. Nie przypuszczałam, że dostarczy mi jeszcze wielu wrażeń teatralnych i filmowych, w między czasie zdąży się ożenić i jeszcze raz naprawdę wszystkich przestraszyć. Ale zacznijmy od tych wrażeń. Pamiętam, że nie mogłam się nadziwić, jak Jerzy Nowak fenomenalnie posługuje się gwarą góralską w "Babskim wyborze", który przygotował z nim w Starym Teatrze Józef Opalski. Moją ciekawość pan Jerzy rozwiał opowieścią o swoim dzieciństwie spędzonym w małym miasteczku na Kresach Wschodnich, gdzie zgodnie żyli ze sobą Polacy, Żydzi i Ukraińcy. To tam po raz pierwszy zetknął się z gwarą, którą chłonął całym sobą. - Myśmy z kolegami w szkole powszechnej rozmawiali trzema językami, choć na korytarzu, pamiętam to jakby było wczoraj, wisiała kartka z napisem "Zabrania się mówić po rusku i po żydowsku".

Zdolności do języków miał zresztą wrodzone, co później wykorzystywał nieraz w swojej aktorskiej karierze. A ponieważ miał fizjonomię rzeczywiście przypominającą Żyda, więc często dostawał role, w których wcielał się w przedstawiciela tej nacji. Podczas jednego z wywiadów z pewną nieśmiałością zapytałam się pana Jerzego, o jego korzenie, na co uzyskałam odpowiedź całkiem w jego stylu. - Kiedyś usłyszałem, jak jeden z kolegów w teatrze roztrząsa ten problem. Drugi mu na to odparł. "Chyba nie, znam jego ojca, to bardzo porządny człowiek" - powiedział i wybuchnął śmiechem.

Ale bez wątpienia role Żydów były jednymi z bardziej znaczących, jakie aktor zagrał w swoim życiu, poczynając od "Sędziów" Konrada Swinarskiego, przez "Sanatorium pod Klepsydrą" Wojciecha Hasa, "Ziemię obiecaną" Andrzeja Wajdy, "Listę Schindlera" Stevena Spielberga, po "Pianistę" Romana Polańskiego. On sam miał do nich szczególny stosunek, wynikający w dużej mierze z miłości do gwary żydowskiej.

- Świadomie nie mówię tu oczywiście o żydłaczeniu - podkreślał. - Bo to według mnie jest pejoratywne określenie. Tylko o przepięknej gwarze żydowskiej, która niebawem zniknie, ponieważ nie ma już żydowskiego proletariatu, który się nią posługiwał. Ja jestem jednym z ostatnich.

Tę jego pasję doceniali widzowie, którzy przez ponad dwadzieścia lat walili drzwiami i oknami na "Żyda z "Wesela"". Na podstawie krótkiego opowiadania Romana Brandstaettera przygotował je Tadeusz Malak. Premiera odbyła się w niegdysiejszej Starej Galerii, mieszczącej się przy ul. Starowiślnej i wieńczyła jubileusz 45-lecia pracy artystycznej Jerzego Nowaka.

Zanim przeniesiono przedstawienie na deski Starego Teatru zagrano w tym wyjątkowymi miejscu ponad 50 spektakli. Jak opowiadał mi reżyser, atmosfera była tam niesamowita. Kiedy kończyły się "Żyd", dochodziło do dyskusji z publicznością, wspólnych śpiewów, a właściciel galerii Jerzy Brataniec częstował wszystkich winem. - Po kilkudziesięciu takich spektaklach mówimy do niego, że jest fajnie, ale jak do tej pory gramy to na goło, bez żadnego grosza. Na co Jurek odparł - "Ja też nie mam ani grosza, bo wszystko, co zarobiliśmy, wydałem na wino dla widzów" - wspominał Tadeusz Malak.

I to właśnie był cały pan Jerzy, który jak nikt lubił się bawić. Nie raz potrafił wyciągnąć gitarę czy siąść do fortepianu. Ale i tak zaskoczył przyjaciół dziesięć lat temu, zaproszeniem na swój ślub z Marią Andruszkiewicz. To był taki romantyczny gest, bo parą byli już ponad trzydzieści lat i kochali się bardzo, o czym m.in. donieśli światu we wspólnie napisanej książce "O miłości".

Ale tak naprawdę to zupełnie inne wydarzenie postawiło jego znajomych na baczność. Otóż sześć lat temu media doniosły, że Jerzy Nowak jest ciężko chory i razem z Marcinem Koszałka kręci swój ostatni film o własnej śmierci. Okazało się to na szczęście tylko artystyczną mistyfikacją, choć "Istnienie" bardzo sugestywnie przedstawiało zbliżający się kres życia Jerzego Nowaka. Skwitował to jednak stwierdzeniem: "Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone".

Ale parę miesięcy temu już całkiem na poważnie na łamach naszej gazety powiedział: - Przyjmuję śmierć jako coś naturalnego. Z pewnością im bliżej tego momentu, to ta perspektywa robi się coraz bardziej konkretna, namacalna, jednakże stosunek do śmierci mam chyba całkiem zwyczajny, bo niechętny. Czasami pytają mnie, czy się boję? Pewnie im się wydaje, że człowieka tak starego jak ja można już o to spokojnie pytać. Jestem wierzący i jedno czego się boję to cierpienia.

Wczoraj Jerzy Nowak został pochowany w Alei Zasłużonych Cmentarza Rakowickiego. We wrześniu na ekrany kin wejdzie film Ireneusza Dobrowolskiego "Powstanie 44. Sierpniowe niebo". Zobaczymy w nim Jerzego Nowaka w jego ostatniej roli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji