Artykuły

Niech Kraków huczy! To mu nie zaszkodzi

- Teraz jakże narodowa przestrzeń Starego potrzebuje odnalezienia się w nowym świetle, w echach świeżych głosów. Czy to będą glosy studentów, młodej inteligencji, ludzi, którzy tam jeszcze nie trafili, czy tych, których zwykle do teatru się nie zaprasza, bo np. są zbyt biedni, a może ludzi w różny sposób wykluczonych? - rozmowa z Janem Klatą, dyrektorem Starego Teatru.

Gabriela Cagiel: Rozpędzacie się. O radiowym "Dumanowskim", realizowanym w ubiegłym roku, mówiono w kuluarach, że ma to być wasza próba. Przedsmak tego, co dopiero ma się wydarzyć. Chyba coś w tym było, skoro zdecydowaliście się realizować "W tym domu czeka w uśpieniu zmarły Cthulhu" w reżyserii Michała Borczucha, tym razem we współpracy z Radiofonią. Jan Klata: Było super. Myślę, że to było dużo fajniejsze doświadczenie na żywo niż w rozgłośni. Rozkręcamy nową scenę, na której co wieczór coś się dzieje. Porzuciliśmy te wszystkie paździerze w oknach, wietrząc się mentalnie i wizualnie oraz prezentując wnętrze, które na razie najbardziej przypomina przestrzeń galerii. Teraz najlepiej się czuję w teatrze, tam jest swobodnie.

Mówimy o pomieszczeniach teatralnego muzeum?

- Teraz to się nazywa Strefa BE, jako przedłużenie linii Rynku A-B. Chcemy, żeby to była przestrzeń naszej totalnej swobody twórczej, w której możemy sobie pozwolić na najdziksze brewerie. Podczas gdy Scena Kameralna czy Duża Scena zarezerwowane są dla projektów wagi ciężkiej, tam możemy jakoś partyzancko podziałać. Usadzając widzów na materacach...

- Tak, to takie "Occupy Stary Teatr". Przełamanie dystansu?

- Pewnie. Nie powiem, że demonstracyjne, bo to nam przyszło bardzo organicznie, ale takie otwarcie na świat, na ten plac, na Kraków, na ludzi, którzy tam chodzą do pracy, na studia, na zajęcia, do klubu.

Minęły trzy miesiące faktycznego sprawowania władzy w teatrze.

- Tak, teraz zaczyna kiełkować, wykluwać się to, co zostało gdzieś zasiane. Wiosna-oby!

Jak pan się czuje u steru Starego Teatru? Odnalazł się pan już w Krakowie na stałe?

- Myślę, że to raczej długotrwały proces. Na początku marca miałem premierę "Hamleta" w Niemczech, więc teraz kompensacyjnie spędzam po kilkanaście godzin ciągiem w teatrze w budynku przy pl. Szczepańskim albo kursuję na ul. Starowiślną. Czasu na zwiedzanie czy zapoznawanie się z życiem towarzyskim za bardzo nie ma, jeśli to życie towarzyskie nie przyjdzie gdzieś do nas, do teatru. U steru czuję się dobrze, podekscytowany, z dużą dozą energii, którą wyczuwam też w dynamice grupy chcącej coś zmienić. Ta energia gdzieś w nas buzuje. Teatr żyje, teatr bardzo mocno wrze, w takim pozytywnym sensie. Oczywiście jest też nerwowo. To, co proponujemy, oczywiście nie wszystkim przypadnie do gustu, ale w teatrze jest poruszenie. Pani Zosia, królowa naszego bufetu, powiedziała, że tylu ludzi, takiej energii to ona nie pamięta od czasu, kiedy był realizowany "Rękopis znaleziony w Saragossie", w którym brało udział 54 aktorów. Odkrywamy na nowo szaleństwo wspólnego tworzenia.

Natrafiacie na bariery? Ze strony zespołu na przykład?

- Zespół aktorski składa się z niemal 60 osób. Są różne oczekiwania estetyczne, różne klimaty twórcze i w naturalny sposób one się ścierają. Chodzi o to, żeby one ścierały się w sposób konstruktywny, co poznamy po owocach. Zobaczymy. Rozmawiamy przecież tuż przed premierą "Pocztu Królów Polskich" [premiera odbyła się 23 marca - przyp. red.]. I tak jak z wyprzedzeniem nie można mieć pewności, że spektakl będzie wielki i rewelacyjny, tak równocześnie można mieć przeczucie, że będzie interesujący. Wiem, że każde przedstawienie, które odważa się być niestandardowe, które chce powiedzieć coś nowego, jest wyprawą w nieznane i nie do końca akceptowalne. Ale z Sebastianem Majewskim od początku zapowiadaliśmy, że podejmowanie ryzyka będzie tutaj zasadą. I w tej cudownej, wspaniałej, narodowej instytucji będziemy podejmować ryzyko. Czy się opłaci? Tak!

Rozpoczynacie współpracę z różnymi artystami, pojawiają się głośne w ostatnich latach nazwiska.

- Tak i jestem wdzięczny ludziom, którzy zdecydowali się do nas zawitać i zrobić coś (tak jak Michał Borczuch i wszyscy zaangażowani w warsztaty i pokazy "Wokół Króli"), niekoniecznie stosując zasadę jednej, dwóch, trzech, przepraszam za wyrażenie, "wybzdyczonych" premier rocznie i długich okresów, w których nic się nie dzieje. Tutaj zaczyna być tak, że cały czas się dzieje.

To jakieś zaufanie do ryzyka?

- Zaufanie do artystów, którzy nie boją się zaryzykować. Pewnie bierze się to z tego, co do tej pory robiłem, ale też z ustaleń, bo przecież jesteśmy już z reżyserami po słowie. Z Krzysztofem Garbaczewskim, autorem pierwszej premiery cyklu BIO.S "Poczet Królów Polskich", reżyserami "Duma-nowski Side A" i "Dumanowski Side B", czyli odpowiednio Konradem Dworakowskim i Sebastianem Krysiakiem, oraz autorami potrójnej premiery, która czeka nas w czerwcu - "Być jak Steve Jobs" w reżyserii Marcina Libera, "Naród" w reżyserii Moniki Strzępki oraz "Wanda Polka" w reżyserii Pawia Passiniego. Będziemy ich wspierać i odnajdywać się w roli akuszerów tego, co przyniosą twórczo na świat. Tak sokratejsko trochę...

- Nie dosłownie (śmiech). Nie będzie to wyglądało tak, że ja będę im stawiał teraz pytania i oni będą dochodzili do odpowiedzi, ale będę im zapewniał warunki do tego, żeby oni odważyli się po raz kolejny zrobić coś odważnego i ryzykownego, poszukującego i niekoniecznie zgodnego z oczekiwaniami.

Zmiany wyczekiwane i potrzebne?

- Nie ma gwarancji sukcesu. Nie mogę zagwarantować, że to będą wielkie spektakle. Czuję jednak takie brzemię oczekiwania: "co oni zrobią?". A nam już się zdarza robić: była już premiera "Cthulu", były kapitalne pokazy "Wokół króli", teraz premiera Krzysztofa Garbaczewskiego. Nie ma w nas jednak jakiegoś wielkiego stresu, obgryzania paznokci, tego, że wóz albo przewóz. Naszym sukcesem jest to, że pokazujemy widzom spektakl, który jest odważny na wszelkich możliwych polach - treściowym, artystycznym, estetycznym... To jest dla mnie ważne - to, że się ożywia, i to, że huczy. Bo podobno Kraków huczy. Słyszała pani? Świetnie. Niech Kraków huczy! To mu nie zaszkodzi.

Wszystkie sześć premier, które zobaczymy w najbliższych miesiącach, oscyluje wokół biografii. Sporo historycznych wątków, a na ich tle wyróżnia się tytuł "Być jak Steve Jobs".

- No tak. Nie wiadomo, co jest bardziej ekscentryczne w Krakowie - zajęcie się biografią Wandy, która nie chciała Niemca, czy Steve'a Jobsa. Ale zestawienie tych dwóch tytułów wydaje się ekscentryzmem do kwadratu. Poniekąd o to nam chodziło. Z jednej strony opowiadamy o konkretnych, legendarnych czy żyjących do niedawna wśród nas jednostkach, z drugiej o wiązkach biografii, tak jak w "Poczcie Królów Polskich" czy jak w spektaklu Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego "Naród".

Co z tym "Narodem"?

- Dopiero zobaczymy, bo on się Pawłowi pisze. Proszę zwrócić uwagę, że aż do września nie opieramy się na czymś, co już istnieje, tylko to wszystko jest na nowo tworzone, niejednokrotnie z dnia na dzień, tak jak w przypadku "Pocztu Królów Polskich". Mamy do czynienia z czymś powstającym.

Dlatego ciekawiej?

- Pewnie tak, na początek. Potem będziemy się zajmowali czymś, co może być frapujące, ale opiera się przykładowo na Krasińskim. I tym, w jakiej to relacji pozostaje do naszego wielkiego mistrza i ducha krążącego nad każdym reżyserem, który odważa się od siebie i innych wiele wymagać... mówię o Konradzie Swinarskim. Będzie różnie.

Czy widz też się zmieni? Z jednej strony powrót premier studenckich, z drugiej - warsztaty dla środowiska teatralnego i nie tylko.

- Mamy wrażenie, że warto jest powalczyć o zainteresowanie grup, które dotychczas jakoś niezbyt gremialnie chodziły do Starego Teatru, może niezbyt tłumnie chodziły do teatru w ogóle. Ale to jest postawa, którą ja rozumiem, bo ja sam jeszcze kilkanaście lat temu taką postawę wyznawałem. Nie interesowało mnie za bardzo to, co się dzieje w teatrze, bo wolałem pójść na koncert, zobaczyć film, interesującą wystawę. Sztuki wizualne gdzieś bardziej mnie pociągały, a teatr kojarzył mi się z czymś obciachowym. Teraz teatr nie kojarzy się aż tak obciachowo, ale mam wrażenie, że takie myślenie gdzieś pokutuje u ludzi, którzy są pożeraczami innych dziedzin kultury, trochę w myśl zasady: wszystko, tylko nie teatr. I teraz musimy jakoś do nich trafić. Czynimy tak przez słuchowisko, trafiamy przez to, że inaczej opowiadamy, że gramy gdzieś pod sceną, a niekoniecznie na scenie, wykorzystujemy w sposób twórczy kamery - obraz może przypominać zarówno gry komputerowe, jak i filmy eksperymentalne czy rzeczywistość hiperlinków. Odnoszę się teraz na przykład do tego, co robi Krzysztof Garbaczewski. Ale przy każdym kolejnym spektaklu będziemy mieli jeszcze coś innego, czego być może nie próbowaliśmy, a co może zainteresować widza, który tutaj jeszcze nie chodził. I to nie polega na tym, że teraz my wyrzucamy każdego powyżej 40. roku życia, bo zaraz ja skończę 40 lat i musiałbym od razu pójść na działkę. Nie przechodzimy do kategorii juniorów, nie na tym polega ta zmiana. Tylko... Otwieracie się!

- Się otwieramy. Otwieramy na nową publiczność, na taką, którą jeszcze możemy ściągnąć, bo to jest strasznie ważne w teatrze. Film jak się nakręci, to można go zakopać w ziemi i potem potomni odkopią i odkryją geniusz zapoznanego twórcy, docenią coś, co wyprzedzało swój czas. Z teatrem jest inaczej - teatr musi trafić tu i teraz. I dlatego warto jest - szanując i ceniąc tych, którzy już z nami są - ściągnąć nowych widzów, którzy będą dawali energię aktorom i jakże narodowej przestrzeni, w której złoto kapie ze ścian po renowacji. Teraz jakże narodowa przestrzeń Starego potrzebuje odnalezienia się w nowym świetle, w echach świeżych głosów. Czy to będą glosy studentów, młodej inteligencji, ludzi, którzy tam jeszcze nie trafili, czy tych, których zwykle do teatru się nie zaprasza, bo np. są zbyt biedni, a może ludzi w różny sposób wykluczonych? To są ludzie, dla których także chcielibyśmy tworzyć i musimy postarać się, żeby oni do nas przyszli. Nie możemy wychodzić z założenia, że, jak świat nas chce zobaczyć, to niech świat do nas przyjdzie". Nie. Kraków, Polska, świat powinny zostać do nas nie tylko zaproszone, ale przywabione na spektakl do nowego Starego Teatru.

***

JAN KLATA

Reżyser teatralny i dramaturg. Od stycznia 2013 r. dyrektor Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Urodzony w Warszawie w 1973 r., debiutował w wieku 12 lat sztuką "Słoń zielony". Studiował reżyserię w Warszawie i Krakowie. Pierwszy spektakl ("Rewizor" Mikołaja Gogola) zrealizował w 2003 r. w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Ma za sobą już 30 spektakli na deskach teatrów Wrocławia, Gdańska, Bydgoszczy, Krakowa i Warszawy, a także Grazu, Dusseldorfu, Bochum i Berlina. Laureat licznych nagród, m.in. Paszportu "Polityki", Nagrody im. Swinarskiego i Nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Za "Trylogię" otrzymał Grand Prix na 34. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych Klasyka Polska - wspólnie z Sebastianem Majewskim, obecnie zastępcą dyrektora ds. artystycznych w Starym Teatrze (od 2006 r. z Klatą współtworzy artystyczny tandem).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji