Posłuchajcie, o dziatki, bardzo ślicznej balladki
Właściwie, choć wstyd się przyznać cieszą mnie te akty desperacji, w rodzaju listów dyrektora Bradeckiego do Gazety Wyborczej, czy nachalnego PRu dyrektor Szaraniec. Oczywiste staje się bowiem, że po trzydziestu, przepraszam trzydziestu trzech latach, wichry zmian zbliżają się wreszcie do Teatru Śląskiego - pisze Michał Centkowski w felietonie dla e-teatru.
Niedawno magazyn "Śląsk" opublikował zapis pewnego przedziwnego eksperymentu parapublicystycznego. Oto bowiem redaktor Mierzwiak, pod pozorem przeprowadzenia rozmowy z dyrektorką Teatru Śląskiego, zafundował sobie, nam i pani Szaraniec, procedurę wzajemnej werbalnej masturbacji. Poziom samozadowolenia, zwykle u naszych działaczy oraz publicystów kulturalnych i tak dość wysoki, w tym wypadku osiągnął rozmiar monstrualny.
Kreślą wspólnie, pani Szaraniec z panem Mierzwiakiem, epicki obraz progresywnego, poszukującego, artystycznego teatru, którego międzynarodowe sukcesy zapierają dech w piersiach, zaś bieżąca działalność kulturalna promieniuje na cały region. Czyżby zatem potwierdzić miały się przypuszczenia części krytyki, że przyszłoroczny Festiwal w Awinionie, miast Krzysztofa Warlikowskiego, otworzy Teatr Śląski Krystyny Szaraniec ?
Nie wiem co prawda, czy mówimy o tym samym teatrze. A może po prostu ta niezachwiana wiara we własną nieomylność, wybitne osiągnięcia i rolę kierunkowskazu wyznaczającego horyzonty współczesnego życia teatralnego, wsparta słodką, acz nieco toporną kokieterią pana redaktora (z jakąś zagadkową konsekwencją nieustannie mylący panią dyrektor to z Wyspiańskim, to znów z Kantorem) działa na rozmówców halucynogennie.
Wczytując się bowiem w niezmącone żadną krytyczną refleksją, czy też trzeźwym oglądem rzeczywistości (o dociekliwości dziennikarskiej nie wspominając) wywody Krystyny Szaraniec dotyczące niekończącego się pasma sukcesów, jakie stanowi jej niekończąca się kadencja dyrektorska, z rzadka jedynie przerywane uroczym westchnieniem dotyczącym trudów owego dyrektorowania, odnieść można wrażenie, że Krystyna Szaraniec i Marek Mierzwiak egzystują w jakiejś zupełnie innej, mocno alternatywnej przestrzeni.
"Ileż to razy w myślach osiągałem wszystko" - konstatował Adaś Miauczyński.
***
O publiczności:
"Tu na naszych premierach, spotykają się elity tego województwa. Zbudowanie takiej widowni, to też niełatwa sprawa."
A mnie głupiemu zawsze wydawało się, że wyzwaniem jest właśnie przyciągnąć publiczność inną niż ta XIX wieczna, burżuazyjna, lokalna towarzyska koteria, grupa lokalnych "działaczy", urzędników, biznesmenów, wszystkich tych bywalców "uroczystych bankietów". Że idzie o młodych, że o biednych, że o studentów i emerytów i w ogóle wykluczonych, o których upominał się Bartosz Szydłowski, czy o których upomnieć chce się chociażby nowy dyrektor Narodowego Teatru Starego Jan Klata... No ale co ja tam wiem, albo jakiś Klata - wszak on dyrektorem jest dopiero pół roku, nie zaś pół wieku.
O artystycznej potędze:
K.S: "Mamy rozliczne kontakty zagraniczne. (...) Teatr ma taki repertuar, którego nie musi się wstydzić. To prawda, że jest trudny, ale to wysoce artystyczny repertuar."
M.M: "Telewizja pokazała "Kontrakt", "EU", "Mleczarnię", "5 Razy Albertyna", niebawem zobaczymy spektakl pt. "Jacobi i Leidental", zarejestrowano już "Polterabend", w planach jest "Mewa" i "Moja ABBA", a kto wie czy nie "Piąta strona świata"(...). To sukces, którym inne teatry nie mogą się pochwalić."
Żadne, nigdzie! Teatr w telewizji? Cóż za odkrycie!
O sukcesie:
K.S: "Sukces ogromny."
M.M: "Mówimy o sukcesach, a jaka jest frekwencja w Teatrze Śląskim? To też sukces?"
K.S: "Oczywiście!"
O sobie:
K.S: "Myślę, że przez te moje wysiłki, przez moją zapobiegliwość, przez moją ciężką pracę, teatr traktowany jest w Urzędzie Marszałkowskim jako instytucja, której można obcinać środki i nie dawać pieniędzy nawet na przeżycie, ponieważ i tak da sobie radę."
M.M: "Obojętnie jakie braki byśmy tutaj wyciągnęli to i tak wiadomo, że teatr nie upadnie bo i pani, i ludzie, którym zależy na tym teatrze zrobicie wszystko, aby do tego nie dopuścić."
Moje, wszystko moje!
O dobru:
M.M: "Czasami jest tak, że ktoś jest dobry, ale nie potrafi tego sprzedać, ludzie wokół o tym nie wiedzą."
Najgorzej, gdy jest zły, ale wydaje mu się że potrafi to sprzedać.
O wstydzie:
K.S: "W zeszłym roku było osiem premier. Ciężko pracowaliśmy. Ale na te osiem premier, nie było ani jednej, która by teatr kompromitowała."
By wspomnieć chociażby wybitnego "Hamleta" w reżyserii Keresztesa z bajeczną rolą pana Rolnickiego.
O (przykrej) konieczności:
M.M: "Ale na początku swojej pracy była pani tylko dyrektorem administracyjnym."
K.S: "Pierwsze moje stanowisko faktycznie nosiło taką nazwę. Później zmieniliśmy to z Jerzym Zegalskim na zastępcę dyrektora. Byłam wówczas odpowiedzialna za wszystko razem z dyrektorem. I to trwało do 2005 roku, kiedy pod wpływem konieczności, przyjęłam stanowisko dyrektora naczelnego tej sceny."
M.M: "Dyrektorem artystycznym został wtedy Henryk Baranowski."
K.S: "Zamieniliśmy się z Henrykiem funkcjami. On nie miał zdrowia, żeby pełnić funkcję dyrektora naczelnego."
Tak to się robi tu na Śląsku.
O tym, co mówią w województwie:
K.S: "Znam teatry, i nie jest ich wcale mało, które na początku lat dwutysięcznych, zaczęły sprzedawać swoje obiekty".
M.M: "Ale te teatry nie miały dyrektor Krystyny Szaraniec. Bo wszyscy tutaj w tym województwie, mówią, że gdyby nie pani, gdyby nie było sponsorów, których pani sprowadziła do teatru, () to tego wszystkiego by nie było."
Nie byłoby niczego.
O "Mewie":
K.S: "To ogromne przedsięwzięcie, ale powiedziałam, że my mamy takich specjalistów, dla których nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego to jezioro, w którym kąpią się aktorzy jest bajeczne i niezwykłe. Spektakl będzie prezentowany w czasie tegorocznych "Interpretacji", a Gabriel Gietzky zawalczy o Laur Konrada."
Nie zawalczył.
Śmiech:
M.M: "Nie pięć, nie dziesięć, a trzydzieści lat. Proszę powiedzieć ile lat pani dyrektoruje w tym teatrze?"
K.S: "Trzydzieści trzy (śmiech)."
***
Właściwie, choć wstyd się przyznać cieszą mnie te akty desperacji, w rodzaju listów dyrektora Bradeckiego do "Gazety Wyborczej", czy nachalnego PRu dyrektor Szaraniec. Oczywiste staje się bowiem, że po trzydziestu, przepraszam trzydziestu trzech (śmiech), latach wichry zmian zbliżają się wreszcie do Teatru Śląskiego.