Artykuły

Zmuszasz mnie. Nie zmuszam

- Tkwię w swoich okopach i idąc coraz dalej w życie i w zawód, upewniam się, że chyba słusznie postępuję. Nie jestem zakonnikiem, wykonuję zawód i powinienem umieć zagrać wszystko - o aktorstwie i życiu opowiada ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI.

MAŁGORZATA DOMAGALIK: Nie zadam Ci pytań, których się pewnie spodziewasz.

ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI: Wolałbym nie usłyszeć pytań na temat tego, czego mógłbym się spodziewać.

Kiedy zapraszałam Cię jako Mistrza, a zbiegło się to w czasie z tym, o czym nie chcę rozmawiać, zapytałeś: "Dlaczego? Wcześniej nie byłem interesujący?". Otóż byłeś, przede wszystkim chciałam się dowiedzieć, dlaczego świetni aktorzy nagle mają pauzę. Nie ma ich w każdej lodówce.

- Nikt z nas nie miał niczego zagwarantowanego, tyle że można było myśleć, że jeśli ma się jakąś markę, jakiś brand, to...

I że ten brand jest wartością samą w sobie?

- Tak, a teraz to się strasznie zrelatywizowało.

Ale nie jesteś bezrobotny.

- Nie jestem i grzeszyłbym, gdybym opowiadał, że nie mam roboty, ale - co tu dużo mówić - mnie zawsze najbardziej cieszyły filmy, duże projekty. Właściwie Władek Pasikowski, angażując mnie do "Pokłosia" - nie licząc epizodów - zasypał prawie trzyletni rów mojej nieobecności, potem Andrzej Wajda w "Wałęsie" itd. Teraz znowu gram u Władka w "Jacku Strongu" i Sławek Fabicki ma jeszcze dla mnie propozycję na lato. Ale to, co robię w tej chwili, to głównie teatr.

Jesteś aktorem teatralnym...

- Tak, ale jednak kojarzono mnie z filmem, z telewizją. Tę ostatnią omijałem albo ona omijała mnie - zależy, jak na to spojrzeć. Właściwie mnie w niej nie ma.

Byłeś niedawno w programie rozrywkowym.

- Owszem, w "Bitwie na głosy". Jak już dostałem tę propozycję, to grzechem byłoby z wielu powodów tego nie wziąć. Estradą czy piosenką zajmuję się od lat 70., zanim powstała mi w głowie myśl, żeby zdawać do szkoły aktorskiej.

Obracałeś się więc znowu w materii, którą dobrze znasz.

- Wszystkich, którzy tam byli - od Ryszarda Rynkowskiego po Beatę Kozidrak - znam jeszcze z przełomu lat 70. i 80., kiedy byłem de facto artystą estradowym.

Zostając aktorem, chciałeś grać dla wszystkich czy dla wybranych?

- Mam swój recital, jednoosobowy, i od czasu do czasu "używam go". Odbiorcy są różni, zazwyczaj to ludzie w moim wieku albo trochę starsi, ale pojawiają się też młodzi i nie mam wrażenia, że jestem ich idolem.

Kiedyś byłeś idolem?

- Będę kręcił i lawirował, ale jakbyś mi kazała zdefiniować, kto to jest idol, naprawdę miałbym kłopot. Na pewno - bez kokieterii - przez wiele lat miałem takie poczucie, zresztą niebezpodstawne, że jestem człowiekiem rozpoznawalnym - w tej chwili mówi się: celebrytą, ale nie lubię tego słowa.

Ja też nie.

- Kimś, kogo się rozpoznaje.

Ile Pan ma centymetrów? Ile ma Pan lat? Czy zagrałby Pan amanta? - zaczęłam sklejać te pytania i wynika z nich, że w jakimś sensie definicja aktora jest prosta do ułożenia. Musisz mieć odpowiedni wzrost, odpowiedni wiek, najlepiej umrzeć młodo, a wcześniej grać amanta. Czy tak?

- Wszystko się zgadza. Chociaż dzisiaj kino jest dosyć pojemne i amantem mógłby być i Gene Hackman, i Al Pacino. Dudek Hoffman także, jakby nie było, był parę razy amantem.

Wiek u aktora też gra na jego korzyść.

- Zmuszasz mnie.

Nie zmuszam.

- Zmuszasz do błąkania się w rejonach, w których jestem słaby w tym sensie, że ani nie kokietuję, ani nie mam potrzeby określania siebie w tym zawodzie.

Nie zastanawiasz się: a może powinienem dać jakiś sygnał, że jednak bym zagrał...? Przecież Ty umiesz zagrać wszystko.

- Absolutnie nie.

No tak, u Warlikowskiego nie chcesz.

- To nie tak... Gdyby mi Krzysiek zaproponował, to naprawdę bym się zastanawiał, zwłaszcza że nie jestem źle nastawiony do jego teatru. Raczej myślę o metodach pracy, jakie stosuje.

Taka wiwisekcja...

... dyskusja, która z 10 lat temu się przewaliła, czym jest stary teatr, czym nowy, czy aktor musi być zakonnikiem, czy nie. Tkwię w swoich okopach i idąc coraz dalej w życie i w zawód, upewniam się, że chyba słusznie postępuję. Nie jestem zakonnikiem, wykonuję zawód i powinienem umieć - tak jak mówisz - zagrać wszystko. Tymczasem nie potrafię zagrać wszystkiego, np. z wielką pokorą i podziwem patrzyłem, jak i co robił Robert Więckiewicz, grając Wałęsę. Zastanawiam się, czy byłbym w stanie wejść tak w konkretnego człowieka. Bo mnie to zawsze fascynowało i próbowałem nie grać siebie czy raczej być jak najmniej sobą. Dlatego też seriale - których nie deprecjonuję - mnie nie kręcą, bo tam właściwie zawsze gra się wariant siebie samego. Ma się lepsze i gorsze okresy. Nie wiem, na ile proces starzenia się osłabia w nas różne rzeczy.

Wyglądasz młodo, tak bez wieku.

- No normalnie, botoks, przeszczepy (śmiech).

Tego nie wykreślamy, od razu będziesz we wszystkich portalach...

- Kosmetyczne zmiany robię tylko w wywiadach. Nie demoluję tekstu.

Ale na temat autoryzacji mamy szansę podyskutować?

- Jak może obawiać się autoryzacji mężczyzna, który od 15. roku życia zarabia sam na siebie?

Fajnie to brzmi: zacząłeś od 15. roku życia zarabiać na siebie, tak jakby rodzina nie była ci w stanie tego zapewnić.

- Jak najbardziej była, pochodzę z niezamożnego domu, ale jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Nie mogliśmy się dorobić samochodu, bo jak rodzice uskładali na małego fiata, to ten fiat akurat nam odjeżdżał, ponieważ trzeba było dołożyć dodatkową kwotę. Natomiast to, że zacząłem zarabiać, wynikało z prostego - tak jak często w moim życiu - zbiegu okoliczności: spotkania różnych ludzi i dużego szczęścia, popartego moją sporą robotą. Zawsze chciałem grać na fortepianie, choć to nie było łatwe w Brzezinach.

Dzisiaj są takie czasy, że każdy zazdrości tych Brzezin.

- Myślisz? Nie kwestionuję tego, bo nigdy nie miałem problemu z tożsamością, z tym, skąd pochodzę. Poszedłem do ogniska muzycznego, potem do szkoły muzycznej, akurat zrobił się wakat na organistę w urzędzie stanu cywilnego i całkiem niezłe pieniądze zarabiałem. Nie mówiąc o nieprawdopodobnym doświadczeniu związanym z takim klezmerskim graniem. Od 15. roku życia grywałem w zespole mojego kuzyna, czyli zabawy, wesela, pogrzeby.

Przeżyłeś, guza sobie nie nabiłeś.

- Orkiestra zawsze była nietykalna...

...pijana też?

- Nie można było przekroczyć tej bariery dźwięku, bo jednak trzeba było grać, po drugie, miałem tylko 15 lat. Ale jak widzisz, te filmowe wesela... No i to jest to, co mnie trochę odstręcza. Mimo naprawdę wielkiego szacunku dla kina Smarzowskiego - zwłaszcza "Róży", którą uwielbiam, i "Drogówki", która jest fenomenalna - ta ciemna strona mocy w jego filmach jest tak silna, że mnie to nieco do nich dystansuje.

Bo Ty chcesz wierzyć, że świat jest dobry, piękny i serdeczny.

- Z serdecznością bym może nie przesadzał, ale chcę wierzyć, że jednak jest na plus. Można do tego świata uśmiechać się z wzajemnością, a umierając powiedzieć, że fajnie się przeżyło życie.

Zapomniałam, że jesteś także poetą. Tworzysz teraz?

- Trochę mniej.

Twoje wiersze są romantyczne?

- Musiałabyś przeczytać, nie mam, niestety, tomiku przy sobie.

Uczysz się swoich wierszy na pamięć?

- Nie.

W szkole pytali, co poeta miał na myśli?

- Głównie siebie, to był rodzaj autoterapii, na początku może nawet nieuświadomionej. To się zbiegło ze śmiercią mojego ojca, kiedy miałem 18 lat. Tak sobie układałem wszystko we łbie, że zacząłem w końcu zapisywać. Początkowo to, co pisałem, dotyczyło spraw ostatecznych, a potem się okazało, że mogę pisać nawet na zadany temat. Te wiersze są takim rozliczeniem długiego okresu w moim życiu.

Jak je zatytułowałeś?

- "Półkrople, ćwierćkrople".

Kiedy zrozumiałeś, że dla kobiet najbardziej seksowne jest to, co masz w głowie?

- Wydaje mi się, że dosyć późno, ale sam chyba też późno zorientowałem się, że coś w tej głowie mam. Pamiętam, jak będąc jeszcze prawie nikomu nieznanym, miałem przedstawienie "Piosenki Leo Ferrć", na którym zjawiły się Agnieszka Osiecka i Krystyna Janda, to był mój pierwszy rok pracy. Agnieszka przyszła po spektaklu i powiedziała coś, co mnie zadziwiło: "Pan ma taki wdzięk".

Tomasz, Tomasz, skąd ty to masz?

- Nie dość, że to były przemiłe słowa i komplement, to coś mi wtedy poodkrywały w głowie. Dzisiaj takie słowa jak "wdzięk", "urok", "czar", "flirt" właściwie nie istnieją.

Ludzie ich nie używają.

- Nie przyjmuję do wiadomości tej tezy i koniec.

Masz konto na Facebooku?

- Nie, mam tylko fanpage, ale nie przypisuję sobie tego ani jako zasługi, ani jako zaniedbania.

Nie chciałbyś mieć pięciu tysięcy przyjaciół?

- Znasz odpowiedź.

A można mieć pięć tysięcy przyjaciół?

- Nie, jak mówi prof. Bauman, można i warto mieć dwóch. Moi są ze studiów: Piotrek Połk i Wojtek Malajkat.

Może warto by było jeszcze parę słów powiedzieć o tych słowach, których nie ma.

- To nieprawda, mimo wszystko, że fakty przeczą temu, że czasy się nieodwracalnie zmieniają. Nie, to wszystko się kotłuje i działa na zasadzie sinusoidy.

Góra-dół?

- Tak. Dopóki będą tacy ludzie - a są i ciągle się pojawiają - jak Jeremi Przybora, czyli prawdziwi mistrzowie nie tylko pod względem zawodowym, ale też ludzkim, elegancji, wdzięku, inteligencji, humoru, to będzie pięknie. Kupowaliśmy kiedyś w tym samym sklepie makaron. Powiem Ci, że ta rozmowa o makaronie należy do tych, które się zapamiętuje. Wierzę, bo on był niezwykłym facetem, niesamowicie czułym na kobiety. Ujmującym.

A Ty byłeś ukochanym synem?

- To trzeba by mamę zapytać.

Byłeś kochany przez ojca?

- W ogóle byłem kochanym dzieckiem, jeszcze miałem fantastyczną babcię Zosię. Życie tak fajnie mi szło jako dziecku i nastolatkowi, że nie musiałem sobie odpowiadać na pytanie, czy jestem kochany, czy nie.

Krzyczałeś pod oknem: mamo, mamo, zrzuć mi coś do jedzenia? Kromkę chleba z wodą i cukrem.

- To wiadomo. Mieszkałaś tak, że trzeba było ci zrzucać, a ja mieszkałem w prawdziwym pałacyku, zasiedlonym przez ileś tam rodzin.

I jak szedłeś korytarzem, to nieraz sobie pomyślałeś, że ten pałacyk należy do Ciebie?

- Wielokrotnie, do tej pory w mojej głowie i sercu należy do mnie. Tam jest muzeum, tablica, którą mi zafundowano, a kiedy tylko przyjeżdżam, mogę jak po swoim domu chodzić i tak też się tam czuję.

Dlatego kochasz Brzeziny.

- Zdecydowanie tak. Szybko sobie uświadomiłem, że miejsce, z którego pochodzimy, jest jeśli nie kluczowe, to bardzo istotne.

Masz wrażenie, że wszystko dookoła jest dużo mniejsze, niż zapamiętałeś?

- Dużo, dużo mniejsze. Naprawdę mam poczucie, że urodziłem się w XIX wieku. W miejscu, gdzie nie było prądu do 1964 czy 65 roku, toalet, wody, na ulicach był bruk i pożydowskie puste sklepiki. Tam było prawie 60 proc. Żydów, a ja się urodziłem 16 lat po wojnie. Scenografia jak dla "Sanatorium pod Klepsydrą" Wojciecha Hasa. Wymarzona.

Czy kanapa u terapeuty była Ci kiedyś potrzebna?

- Nie, ale zawsze jest miło z kimś pogadać, zwłaszcza jeśli ma się do niego zaufanie. To chyba niezbędne w przypadku introwertyków. Wszystkiego się samemu ze sobą nie załatwi.

Zastanawia mnie to, że kiedy mówisz o odejściu ojca, dodajesz: "Nie chcę drążyć tego tematu".

- W świecie, w którym obowiązującym kanonem jest zadziwienie kogoś jakąś makabryczną, straszną historią albo wszystkim, co na tak zwany zdrowy rozum powinno się chować dla siebie, rozmowa o śmierci najbliższej osoby nie wydaje mi się najlepszym pomysłem. To może być terapia dla innych.

Rola ojca w życiu mężczyzny...

- Powiem tak żałuję, że nie mogłem z ojcem napić się wódki jako dorosły człowiek.

Ilu masz synów?

- Dwóch synów i dwie córki.

To pewnie będziesz z nimi pił wódkę.

- Daj Boże (śmiech).

Byłeś blisko z Krzysztofem Kieślowskim?

- Prywatnie - nie. Krzysztof był dość introwertycznym człowiekiem, zresztą miał swoje grono przyjaciół, nigdy nie było specjalnie okazji się zaprzyjaźnić.

Zobaczył w Tobie kogoś, kogo obsadził w głównej roli.

- O tyle był to przypadek, że Krzysiek był opiekunem roku wydziału reżyserii w Katowicach i opiekował się wtedy filmem Tomka Szadkowskiego "Ucieczka", w którym grałem. Zauważył, że jestem podobny do Jurka Stuhra. Po wielu latach skutkiem tego był mój udział w "Dekalogu". A potem zagrałem w "Białym", pewnie byłem w odpowiednim wieku.

Ty nawet jak nie jesteś w odpowiednim wieku, to mówisz, że czujesz się na 30-35 lat.

- Czasami nawet młodziej. Niestety.

Dlaczego niestety?

- Żartuję oczywiście: niestety, że nie mam tyle.

Ale fajnie jest, kiedy czasami człowiek unosi się nad ziemią, metaforycznie rzecz ujmując. Kiedy czuje się młody.

- Nigdy inaczej nie kombinowałem, raczej przeróżne okoliczności nas ściągają na tę ziemię i trzeba po niej stąpać. Ale jeśli mam momenty, że schodzę poniżej 30 lat, mentalnie oczywiście, to to mnie tylko trzyma przy życiu.

Czym się przejawia to unoszenie?

- Wieloma rzeczami. Gdybym czekał tu na ciebie, to pewnie potrafiłbym cieszyć się widokiem z tego okna, jakkolwiek banalnie to zabrzmi.

Widok z tego okna jest bardzo piękny.

- I tym, że świeci słońce - mam nieludzką radochę, jak świeci.

Unosiłeś się oczywiście, kiedy dotarło do Ciebie, że Anthony Hopkins wysoko ocenił Twoją rolę w "Białym" Kieślowskiego?

- Tak, byłem naprawdę bardzo zbudowany i szczęśliwy, słowo daję. To jedna z moich największych zawodowych nagród. Wypowiedź mistrza Anthonyego Hopkinsa.

Jestem fanką Twojej roli w "Zawróconym" Kutza.

- No to cudnie. Bardzo ci dziękuję, bo będąc wielokrotnie zmuszanym w jakiś sposób do wybierania spośród własnych ról tych, które lubię lub nie, odpowiadam: "Zawrócony".

Dlaczego?

- Z prostej przyczyny, po pierwsze dlatego... Znaczy nie po pierwsze. Nie po kolei.

Jak na poetę przystało...

- Dlaczego?

Nie po kolei.

- To było coś, co Kazio Kutz napisał specjalnie dla mnie, aczkolwiek z myślą o swoim szwagrze, który był pierwowzorem tej postaci. Bo ta historia mniej więcej w takim kształcie miała miejsce. Po drugie, i to głupio o swojej robocie tak mówić, ale udało mi się - przy naprawdę wielkiej pomocy Kazia - zagrać rolę tragikomiczną. W obie strony, że tak powiem, dość szerokie spektrum... Czyli najbliżej życia.

Wiesz, to takie chaplinowskie, przepraszam, że o tym mówię, ale fajnie było usłyszeć od Richarda Gere'a, który był przewodniczącym jury na festiwalu w Moskwie, gdzie zawieźliśmy "Zawróconego", że gram jak Chaplin.

To jest już nas trójka? Którzy lubią? "Zawróconego".

- Dużo więcej. Ilekroć jadę taksówką, to kierowcy wymieniają ten tytuł. Nie "Ogniem i mieczem", nie "Białego", tylko "Zawróconego". Bardzo lubię tę sekwencję ucieczki, która wydaje się tak absurdalna. Nieprawdopodobne, że ten gość, który ucieka, nie wie właściwie, dlaczego ucieka, a ci, którzy go gonią, również nie mają pojęcia, czemu go gonią. Absolutny absurd. Piękne. "Kaziu, przecież my kręcimy film, tego kamera już może nie wytrzymać, to jest tak grubo grane...", na co Kazio, z właściwą sobie delikatnością, odpowiedział: Nie p..., tylko graj". No to żem grał i rzeczywiście wszystko się sprawdziło fantastycznie. Dostałem nagrodę w Gdyni.

Ale się teraz nasłodziliśmy.

- Nie mów tak, to takie polskie.

Dlaczego?

- Jak powiesz o sobie coś dobrego, to od razu, że się nasłodziliśmy.

Dobrze, że o tym mówisz, bo to jest źle widziane w naszym kraju, w odróżnieniu, na przykład, od kraju za oceanem. Tam za ciebie mówią dobrze.

- Właśnie. Poza tym ciekawe, czy kiedykolwiek tę barierę mentalną przekroczymy. Wyłuszczę ci moją brawurową teorię, że tam ktoś, kto jest bogatszy, komu lepiej się wiedzie, naprawdę w większości budzi takie uczucia, że trzeba go dogonić. Można lepiej, fajniej. Tam kochają liderów. A u nas sama siebie pochwalisz, ciebie pochwalą, zrobisz coś dobrze, to jest do d..., bo tu się po prostu tak nie robi.

Najchętniej włożyłbyś czapkę niewidkę - chodzi o wychodzenie, ale to i żadnego interesu nie ubijesz.

- Gdzie? Na tych wyjściach? Myślę, że trochę się ukręca, jak wszędzie na świecie, taki to jest mechanizm. Nigdy nie zapomnę miesięcznej niemalże podróży po Stanach Zjednoczonych w związku z promocją "Białego" robioną przez Miramax - to dla mnie było jak dotknięcie innego świata, naprawdę z tej górnej półki. Nie dość, że cały dzień solidnej roboty...

Musiałeś dać z siebie tak samo dużo?

- Nawet więcej. Po całym dniu wywiadów, rozmów łącznie z posiłkami w towarzystwie dziennikarzy trzeba było pójść na bankiet. Kiedy już w drugim tygodniu powiedziałem, że nie, pytali: "Ale dlaczego? Przecież teraz jest czas, żebyś mógł kogoś poznać, przedstawimy cię producentowi...".

Jesteś Z.Z.!

- No, jestem. Czyli...?

...że podwójny Zorro? Trzeba iść z postępem.

- Tylko że dziś w okularach przyszedłem. Bez maski. Cały czas masz maskę. Zresztą jak każdy z nas. W granicach normy.

Ścianka i Zamachowski to dla mnie dwie wykluczające się sprawy.

- Rozumiem, dla mnie w pewnym sensie też, ale powoli zaczynam się przestawiać na obecne czasy.

A jednak!

- Wiesz, na ściance czasem trzeba stanąć, i tyle.

Jakoś dziwnie na niej wyglądasz.

- Mam tę świadomość. To nie jest moje ulubione miejsce.

Może nie umiesz dobrze zagrać? Zamachowski i tzw. ścianka.

- Zaraz powiesz, że naprawdę jestem kokietem, ale ja w życiu nie umiem specjalnie wiele grać.

Po raz kolejny używasz słowa "kokieteria"...

- Bo nie chcę być o nią posądzony.

Zależy Ci, co o Tobie sądzą inni?

- Nie, zależeć mi nie zależy, ale świadomie lub podświadomie kreuję jakiś swój obraz.

Wizerunek.

- Wizerunek jest już w naszych nowych czasach.

Długo jesteś aktorem... Jeżeli liczyć od "Wielkiej majówki", to już ponad 30 lat. Czego Zamachowski jako aktor nigdy nie chciałby o sobie usłyszeć?

- Że zrobiło się coś katastrofalnie, gorzej od tego, co wcześniej. Żeby jednak zasada noblesse oblige obowiązywała.

Czego nigdy nie chciałbyś o sobie usłyszeć jako mężczyzna? Jako mężczyzna i jako człowiek?

- To mi dopiero zadałaś pytanie, bardzo długo będę je analizował.

Nie rozmawiasz czasem sam ze sobą?

- Często. Czego nie chciałbym usłyszeć jako człowiek? Pewnie, że jestem do d..., że się w czymś nie sprawdziłem, że ktoś we mnie pokładał nadzieje, a ja go zawiodłem. Tak naprawdę to to rzeczywiście byłoby bolesne.

Czy ktoś mógłby tak powiedzieć?

- Teraz się czuję jak u psychoterapeuty. Ja siedzę bokiem, ty na kanapie... Ale chyba trzeba już zamknąć ten temat.

No to zamknijmy.

- Oczywiście.

Gdyby ktoś chciał nakręcić film o aktorze, czy Twoje życie...

- ...nadawałoby się na niego? Nie żebym deprecjonował własny żywot, ale myślę, że niezłe kino można by nakręcić z każdego życia ludzkiego.

Tylko potrzebny dobry reżyser?

- Musi być dobry reżyser, dobry aktor i dobry scenariusz. Nie ma tak, że czyjeś życie jest nijakie, choćby przez to, że teoretycznie nawet jeśli takie było czy jest, to już jest niezły haczyk na to, żeby zrobić dobry film.

Życie jest najlepszym scenarzystą?

- Zawsze.

Wyciąganie wniosków z tego, co się zdarzyło?

- Słowem, czy korzystam z doświadczenia?

Tak.

- Chciałbym odpowiedzieć ze spokojnym sumieniem, że tak, aczkolwiek ktoś, kto by na moje życie rzetelnie spojrzał z zewnątrz, wytknąłby mi, że nie do końca. Tymczasem naprawdę się staram. Nie po to zbieramy do tego wora różne rzeczy, żeby tylko go nosić na plecach. Czasem trzeba do niego zajrzeć.

A Ty jak często zaglądasz?

- Dosyć często.

Na moją wyobraźnię podziałał widok Zamachowskiego w łazience, słuchającego muzyki klasycznej.

- Że słucham w łazience? Po prostu chodzi o miejsce, w którym jesteś sam. To może być łazienka, samochód...

Lubisz być sam ze sobą?

- Tak.

I potrafisz sobie wygospodarować samotność?

- Z trudem.

To, że słuchasz muzyki klasycznej, to było bardziej na okoliczność wywiadu?

- Myślisz, że to, że słucham, by mnie jakoś uwzniośliło?

Nie.

- Słucham muzyki klasycznej, bo jest jak gdyby na samej górze w tej hierarchii dźwięków. Tyle.

Powiedziałeś: "uwzniośliło".

- Nie, raczej użyłem tego słowa w cudzysłowie.

Zapytam przyziemnie: co lubisz jeść?

- Niestety prawie wszystko (śmiech). Jestem żarłokiem. Całe życie próbuję walczyć z większą lub mniejszą nadwagą.

To też ten Twój wdzięk, tak?

- Nie, po prostu apetyt oraz przemożna radość z tego, że jesteśmy, żyjemy i nieodłączną częścią tej radości jest jedzenie oraz parę innych rzeczy.

Czy kogoś w życiu chciałeś naśladować? Masz dużą atencję dla Jerzego Grzegorzewskiego, Marka Walczewskiego.

- Przebywanie z Grzegorzewskim, Walczewskim, Laskowikiem to były dla mnie zawodowe, ale też mentalne profity. Oni fantastycznie porządkowali mi to, co się w mojej głowie działo.

Co porządkował Walczewski?

- Miał taki nieprawdopodobny i piękny, abstrakcyjny ogląd świata, że mi to towarzyszy do dziś. Nie mam też kłopotu z poczuciem humoru posuniętym czasami do granic absurdu. Poza tym - jakkolwiek to zabrzmi, bo to się zawsze sprowadza do banału - kochał ten świat, kochał ludzi, był nieprzewidywalny, a w materii zawodowej to, jak obaj z Grzegorzewskim funkcjonowali, jak tworzyli sztukę na scenie, to żadna szkoła na świecie nigdy by mi czegoś takiego nie zafundowała. Gdybym się nie załapał na "ten język", to pewnie byłoby mi dużo gorzej w życiu, w robocie i we wszysuam. To jest też brzemię, bo jak zabrakło jednego i drugiego, ciężko się załapać na jakiś pociąg, który jedzie w inną stronę...

Czy choć raz zaszumiało w głowie?

- Jak ci powiem, że nie, to co?

Może to będzie prawda.

- To powiem, że nie. Nigdy mi nie zaszumiało. Nie miało mi tak naprawdę co szumieć. Gdybym po "Białym" - sukcesie niewątpliwym - korzystając z różnych możliwości, został we Francji, przyłożył się do nauki języka i zabiegał o propozycje albo poszukał szczęścia w Hollywood, bo też taka sposobność była, to czy ja wiem...

Nie miałeś przez to bezsennych nocy?

- Właśnie nie, może dlatego, że teoretycznie mogło się w tym moim życiu zdarzyć dużo więcej, tylko nie mam przekonania, czy to oznaczałoby, że byłoby lepiej.

A teraz?

- Jest mi dobrze.

Tak z górnej półki: co jest w życiu najważniejsze, panie Zamachowski?

- Pani Małgosiu, bardzo też niebanalnie odpowiem, że miłość. Bardzo szeroko pojęta.

Co jest najmniej istotne?

- Inaczej bym to ujął - jest tak wiele rzeczy, do których przywiązujemy wagę, a w moim przekonaniu nieistotnych, że aż mi się śmiać chce.

Na przykład co?

- Moniczka mnie zabije... Wygląd w moim mniemaniu jest istotny, ale nie do tego stopnia, żeby...

Nie lepiej więc ubrać się tak, jak chce ukochana kobieta?

- No i tak robimy. I tak staniemy na tej ściance i się sfotografujemy. Wyrzucisz to, tak?

Nie, nie mam powodu. A więc wygląd nie jest ważny.

- Teraz to już naprawdę pojadę, ale i też nie będę umiał tego udowodnić, chyba że się odwołam do akapitu z "Hebanu" Kapuścińskiego, który mówi o pojmowaniu czasu przez Afrykanów. Nasza skrupulatność związana z punktualnością, dokładnością jest nie dla mnie.

Kobiety, które ci się podobały, mają ze sobą coś wspólnego?

- Tak. Wszystkie kobiety, które mi się podobały i podobają, są mocnymi osobowościami. Są silne.

Musisz być mocnym facetem, skoro się ich nie bałeś, nie boisz. Chyba że jesteś słaby i potrzebujesz ramienia silnej kobiety.

- Myślę, że również takie zjawisko zachodzi w przyrodzie. Tak, przyznaję się do różnorakich słabości.

Gwoździa nie wbijesz?

- Czemu nie?

Awanturę potrafisz zrobić?

- Tak.

Jesteś obrażalski?

Nie, choć potrafię się zaciąć... czy jak to się mówi.

Ale już wiesz, że to jest bez sensu.

- Wiem.

Twoja ukochana książka?

- "Sto lat samotności" Marqueza.

Kiedy ją czytałeś, byłeś młody?

- Zależy jak to ująć - miałem 25 lat.

Ukochany film?

- Takowego nie mam.

Życiowy mistrz?

- I Walczewski, i Grzegorzewski, i Laskowik.

Mówisz, że żałujesz, że ze swoim ojcem nie wypiłeś pięćdziesiątki do śledzia - to nie jest tęsknota za tym, że ojciec był...

- ...że mógłby być takim mistrzem? Nie, nie kojarzy mi się ojciec jako taki mistrz, mędrzec.

To nie jest smutne?

- Nie.

Co jeszcze przed Tobą?

- Zawodowo czy w ogóle?

Uniwersalnie rzecz ujmując.

- Jak zwykle same znaki zapytania.

Takie znaki zapytania to napęd do działania czy raczej strach?

- Napęd.

Jesteś więc odważny?

- Jak można o sobie powiedzieć, że się jest lub nie jest odważnym?

Chyba można. Dentysty się boisz?

- Jezus Maria.

A jak miła dentystka i do tego silna kobieta, to co?

- Jest to jakiś ekwiwalent, ale niewystarczający.

Nie?

- Nie. Piętnaście lat nie byłem u dentysty.

Nie opowiadaj.

- W końcu mnie Monika wzięła za rękę i zaprowadziła, i okazało się, że mam perfekcyjne zęby.

Jesteś z Brzezin, to dobre geny.

- Znam parę osób z Brzezin, które nie mają zębów, a są młodsze ode mnie.

I na koniec - załóżmy, że nie znam Cię i pytam kogoś z branży: "Zbyszek Zamachowski to jaki aktor?".

- Trzy dni musiałabyś mi dać, a ja bym nad tym siedział jak nad wierszem.

Świetnie, to daję Ci trzy dni, dopisz.

- Zobaczysz, że to będzie najbanalniejsze na świecie.

Trzy dni będziesz myślał nad czymś banalnym?

- Kochana, ja wiersze rzeźbiłem latami. To tylko trzy dni. Zbyszek Zamachowski to dobry aktor (dopisał po trzech dniach).

Co jeszcze przed Tobą?

- Jak zwykle same znaki zapytania.

ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI - aktor teatralny i filmowy, wykładowca. W 1985 r. ukończył Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi. Debiutował cztery lata wcześniej w "Wielkiej majówce" Krzysztofa Rogulskiego. Zagrał w takich filmach jak "Zawrócony" Kazimierza Kutza, "Cześć, Tereska" Roberta Glińskiego, "Zmruż oczy" Andrzeja Jakimowskiego oraz w tryptyku "Trzy kolory" Krzysztofa Kieślowskiego. Laureat licznych nagród, m.in. Wiktorów, Złotych Kaczek i Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego. Od 1997 r. jest aktorem Teatru Narodowego, występuje też m.in. w teatrze Polonia. Był dwukrotnie żonaty, ma czwórkę dzieci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji