Artykuły

Eumenidy w kokosznikach

"Baba Chanel" w reż. Izabelli Cywińskiej w Teatr Polonia w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Głośny ostatnio dramat Nikołaja Kolady jest charakterystyczny dla poetyki tego twórcy. Farsowy humor miesza się tutaj z dramatem ludzkiego upokorzenia. Wielkie deklaracje obijają się o mur obłudy i cynicznego wyrachowania. Konfrontacje między postaciami nie przebiegają zaś w abstrakcyjnej przestrzeni. Tłem utworów Kolady jest zawsze bezlitosna rosyjska rzeczywistość. Pod tym względem autor "Baby" wpisuje się w nurt twórczości, która krytykuje sentyment rodaków do ZSRR. Nie pozostaje przy tym obojętny na wynaturzenia kapitalistycznych realiów. We wcześniejszej "Merilyn Mongoł" beznadzieja komuny trwa nadal w kosmetycznie tylko odnowionej rzeczywistości.

"Baba Chanel" została napisana według podobnej metody. Na pozór zachowuje ona jednak ściśle komediowy charakter. Chórek pięciu kobiet zostaje oszukany przez swojego kierownika. Ich osobista tragedia zostaje jednak skontrapunktowana optymistycznym, nieco zaskakującym zakończeniem. Cywińska nie poprzestaje jednak na opowiedzeniu tragikomicznej historii. Daje widzom mnóstwo poszlak, dzięki którym o pewnych rzeczach udaje się nie mówić wprost.

Symptomatyczne jest w jakiej przestrzeni reżyser osadza dramat Kolady. Jubileusz zespołu "Olśnienie" jest obchodzony gdzieś w starej hali sportowej. Świadczy o tym siatka boiska pod nogami aktorów. Ozdoby zawieszone są na lampach i metalowych prętach. Jedna z jarzeniówek miga przez całe przedstawienie. Wszystko nosi ślady prowizorki. "Śpiewające inwalidki" z założenia są pozostawione same sobie. Ich los nie obchodzi już nikogo. Bogate kostiumy pozostają odbiciem sławy sprzed dziesięciu lat. Mimo to artystki nadal domagają się od publiczności rzęsistych oklasków. Cały czas potrafią żartować i czynić sobie docinki, choć trudno chwilami powiedzieć, czy wynika to z pogody ducha, czy ze zgorzknienia.

Tymczasem zarówno dramatopisarz, jak i twórcy przedstawienia przywracają kobietom utraconą godność. Zresztą, czy tak naprawdę w ogóle ją straciły? Jeśli już, to jedynie w oczach kierownika Siergieja (Przemysław Bluszcz), który niesiony ambicją zrobienia kariery upokarza swoje byłe współpracowniczki. Przyprowadza ubraną wyzywająco nową "gwiazdę" Rozę (Maria Mamona). Wypomina ona członkiniom "Olśnienia" ich dziwactwa i grzechy, znane ludziom mieszkającym w tej samej dzielnicy. Ostatecznie "inwalidki" nie dają za wygraną. Jakby na przekór całemu światu postanawiają dogonić współczesne czasy. Może to być ich osobista zemsta, odnosząca się do tytułu wrocławskiego przedstawienia Krystyny Meissner: ,,Hopla, żyjemy!". Przypomina to wymowę filmu "Kwartet" Dustina Hoffmana. W angielskiej produkcji byli śpiewacy operowi wracający w końcu na szczyt.

Tymczasem zakończenie "Baby Chanel" jest otwarte. Zespół "Olśnienie" pozostanie w cieniu lub powróci w chwale na sale koncertowe niczym chór Alexandrowa. Sam Kolada skłaniałby się pewnie ku pierwszemu wyjściu. Bo jego dramat jest tak naprawdę wytknięciem sentymentu za czasami komunizmu. Przecież to nie Siergiej ani Roza są wpatrzeni w przeszłość. Swoimi iluzjami najdłużej żyją "inwalidki", które utożsamiają ZSRR z czasami prosperity. Aktorki próbują stworzyć sylwetki wzbudzające sympatię. Dorota Pomykała gra Kapitolinę Pietrownę, która na każdą sytuację wynajduje ludową mądrość. Na swoim osiedlu ma opinię pijaczki. Mimo tego widzowi daje się szansę zrozumienia kobiety. Atrybutem każdej z solistek jest kokosznik, będący jednocześnie ich dumą i świadectwem osobistej godności.

Jeśli chodzi o aspekty realizacyjne Cywińska zdecydowanie stawia na statyczność. Rytm spektaklu jest niespieszny. Leniwe tempo ruchu scenicznego zostaje skontrapunktowane wyraźnie zarysowanymi rolami aktorskimi. Każda sylwetka jest w jakiś sposób inna od pozostałych. Z jednym jednak zastrzeżeniem - grające aktorki nie tworzą dopełnionych kreacji psychologicznych. Konwencja przedstawienia wymaga pewnej plakatowości. Ważniejsza tutaj staje się ogólna sytuacja postaci niż one same. Zespół aktorski dźwiga wspólnie ciężar widowiska, chociaż palmę pierwszeństwa dzierży zdecydowanie Przemysław Bluszcz. Muzykę stanowią najczęściej znane motywy, z nieśmiertelną "Kalinką" na czele. "Baba Chanel" pozostaje raczej sceniczną ciekawostką, wartą obejrzenia ze względu na dobre pióro Kolady i pomysły inscenizacyjne Cywińskiej. Mam jednak wrażenie, że przy piętnowaniu sentymentu za komunizmem, za dużo tu podkoloryzowania rosyjskiego krajobrazu. Wschodni folklor występuje tutaj w swojej zbanalizowanej postaci. No cóż, takie już prawa farsy

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji