Teraz Hirsz wybaczy
Kiedy goj Jerzy Nowak powiada z małej sceny Starego Teatru "Ja jestem Żyd z Wesela", po dwakroć mówi prawdę. Po pierwsze w imieniu własnym - przecież to on właśnie o parę ulic dalej, na dużej scenie tego teatru gra Żyda w "Weselu" wyreżyserowanym przez Andrzeja Wajdę. Po drugie robi to wcielając się bez reszty w nieszczęsnego, autentycznego Hirsza Singera, któremu ten rudzielec Wyspiański kazał gadać na scenie.
Hirsz pewnie jeszcze do tej pory, będąc dawno na łonie Abrahama, przeklina chwilę, w której pan Tetmajer zamówił u niego przyjęcie weselne i na drugi dzień zaprosił na oczepiny do gojowskiej chałupy, zwanej dzisiaj Rydlówką. Żyd przyszedł w ten drugi dzień, bo nie chciał robić afrontu, ale ów rudzielec Wyspiański, który potem wszystko - prawdziwe i zmyślone - zapisał, od razu mu nie przypadł do gustu.
Opowieść Romana Brandstaettera o kłopotach człowieka, który za życia stał się postacią literacką, zaadaptował i wyreżyserował Tadeusz Malak. On też gra w tym przedstawieniu postać Filipa Waschutza, prawnika, który w imieniu swojego szefa - adwokata, przyjmuje sprawę rozwodową rozgoryczonego Singera. Czarodziejski akt uobecnienia Żyda z "Wesela" na piwnicznej scenie przy Sławkowskiej dokonuje się powoli i niezwykle konsekwentnie. Najpierw jest po prostu teatr - Lesław Lic przywołuje przeszłość wiązanką starych melodii granych na pianinie, a Tadeusz Malak porządkuje scenę, ustawiając we właściwych miejscach rekwizyty. Później Malak, który każe wprost zwracając się do publiczności - uwierzyć, że jest prawdziwym Waschutzem, przywołuje dzieje "Wesela". Wreszcie pojawia się on - Hirsz Singer. Jerzy Nowak jest w tej roli tak fantastycznie przekonywający, że trudno razem z nim nie rozpaczać, i tak zabawny, iż nie da się słuchając go zachować kamiennej twarzy.
Hirsz Singer chce rozwodu: z żoną, córką i światem. Po rozwodzie zostawi swoim niewiernym bliskim wszystko i pójdzie do domu starców. Nie ma na tym świecie już nic do roboty: stracił w swoim mniemaniu reputację (Wyspiański napisał w sztuce, że nie płaci należności w terminie), nazwisko (jest teraz dla wszystkich Żydem z "Wesela"), żonę wraz z córką Pepą (która jest teraz Rachelą i mówi, że przejdzie na katolicyzm) oraz interes (Pepa - Rachela częstuje ludzi za darmo, narażając go na ogromne straty). Nie mniejszym dramatem jest dla niego to, że sprzeniewierzył się tradycji dziadów i ojców idąc do teatru! A przecież musiał zobaczyć, co ten "niby on" gada na scenie, w "Weselu".
Choć można potraktować autentyczną historię Hirsza jedynie jako dobry materiał do krotochwili, dzięki kreacji Nowaka pojawiają się pytania, od których nigdy nie uciekniemy. Do jakiego stopnia literatura ma prawo żerować na losach żyjących ludzi? To pytanie nabierze większego dramatyzmu, jeżeli rozszerzymy je na współczesne, nie znające granic intymności dziennikarstwo. Jaka jest cena asymilacji, włączenia się w obcą kulturę? Jakie są granice wierności?
To, co zrobił Jerzy Nowak, ma dla mnie jeszcze jedno znaczenie. Wierzę, że aktor wyrównał rachunki wobec nieszczęsnego Hirsza. Że jego osobisty dramat znajdzie teraz równą sobie rzekę współczucia. Dlatego bardzo dobrze, iż chodzący od pewnego czasu po różnych przygodnych scenach Nowakowy Żyd z "Wesela" znalazł wreszcie godną przystań w Starym Teatrze. Myślę, że teraz Hirsz Singer na pewno nam, samolubnym gojom, wybaczy. Gdyby tak nie było, nie pozwoliłby na przemożne przeświadczenie, że to właśnie on, a nie żaden aktor, gości ze swoim monologiem-płaczem na scenie.