Romulus Świderskiego
Siedem lat upłynęło od poprzedniej premiery - za mało, by nie prowokować porównań, wystarczająco wiele, by z wieloznacznego tekstu Durrenmatta wydobyć nowe myśli i propozycje, uwypuklić to, co wtedy zeszło na plan dalszy.
Co jest teraz istotniejsze - opowiedzenie raz jeszcze historii ostatniego cesarza Rzymu, który przywdziawszy maskę błazna wyznaczył sobie rolę sędziego ojczyzny? Ukazanie człowieka zdeterminowanego przez prawa historii, który świadomie godząc się z nimi, usiłuje zachować dla siebie coś w rodzaju prywatnego azylu? Czy też może - uwypuklenie istotnego konfliktu postaw, przeciwstawienie racji Emiliana i Romulusa? Jeden reprezentuje, jakże dobrze znany nam z własnej historii, typ człowieka gotowego do wszelkich patriotycznych poświęceń, nawet wbrew logicznym przesłankom, drugi w momencie całkowitej niemal zagłady twierdzi, że nie ma żadnych obowiązków wobec państwa, przeciwnie państwo ma obowiązki wobec niego. A sprawa Rei? Swej ukochanej córce, która gotowa jest poświęcić się za cenę ratowania Rzymu, Romulus stara się udowodnić, że najważniejsze jest nie szczęście ojczyzny, a szczęście pojedynczego człowieka. Jest także w tym teatralnym scenariuszu problem istotny: Romulus i Odoaker, obaj na własną rękę usiłują naprawić świat. Są uzbrojeni w różne, odmienne idee. Romulus uważa, że Rzym musi zapłacić rachunek krzywd. Odoaker wie, że choć nie może całkowicie się przeciwstawić germańskim tendencjom panowania nad światem, może jednak osobistą interwencją łagodzić okrucieństwo wojny, może temu światu tymczasem, na dziś, zapewnić kilka lat pokoju. Romulus i Odoaker w swoich poczynaniach są całkowicie samotni. Nie cieszą się poparciem mas. Czy obaj nie przeceniają roli jednostki? Który z nich ma więcej racji? Czy nie Odoaker, który lepiej rozumie psychologię swojego narodu i jego tendencje rozwojowe?
Gdzieś tu można było doszukiwać się okazji do aktualizacji "Romulusa", do podjęcia tych problemów, w których tkwią jakieś paralele z naszymi niedawnymi sporami historycznymi. Wreszcie można było także próbować rozszyfrować metaforę, która kryje się w sztuce Durrenmatta - ów symboliczny kurnik.
Pytań i problemów wartych dyskusji można, oczywiście, postawić wielekroć więcej. Premiera sprzed lat siedmiu sprowokowała wymianę zdań i sądów, w których przeważały zagadnienia historiozoficzno-socjologiczne. Jak będzie tym razem?
Durrenmatt nazywa "Romulusa"... "ponurą komedią, choć pozornie lekką", chce by tytułowy bohater nieprędko okazywał się sympatyczny, nazywa go "niebezpiecznym typem", groźnym maniakiem idei, gotowym od innych żądać rzeczy absolutnych. Tragedię Romulusa upatruje w tym, że człowiek ten, widzący rozwiązanie swych spraw i spraw Rzymu we własnej śmierci - idzie z woli Odoakera na emeryturę.
Romulus Świderskiego nie jest groźny, jest żałosny. Chce za wszelką cenę być zwykłym człowiekiem. Wie, że to mu się nie uda, przybiera więc maskę błazna. Nie znosi wielkich słów, patetycznych czynów, a szanuje jednak patriotyzm Emiliana, kocha własną córkę. Przede wszystkim jednak dla racji własnego istnienia musi wynaleźć jakiś pretekst - jest na tyle mądry, że wie, że w życiu można znaleźć cenne, choć małe uroki, poświęca się przeto kurzemu gospodarstwu. Ma niezwykle wyostrzoną świadomość historyczną, oczekuje zatem ze spokojem zagłady Rzymu. Jego ojczyzna zasłużyła na taki koniec - Romulus może więc być jej sędzią.
Świderski jest takim właśnie Romulusem. Tworzy znakomite studium psychologiczne, wyposaża interpretowaną postać bogactwem środków aktorskich. Początkowo jest Romulusem całkowicie zadowolonym ze swej maski, za którą może się chronić przed wszystkim, co jest mu niewygodne, niecierpliwym wtedy, gdy ktoś zakłóca mu spokój, zażenowanym, gdy musi ujawnić swą ideę, wiedząc, że nie może liczyć na jej akceptację. Stara się za wszelką cenę zachować postawę pełną godności. Tam gdzie można wykazać poczucie rozsądku, sprawiedliwości, ale tylko wtedy, gdy idzie to na użytek prywatnych ludzi. Świderski potrafi przybrać pozę zdziecinniałego starca, nie panującego nad swymi odruchami w aktach pierwszym i drugim, jest Romulusem odmienionym wtedy, gdy sytuacja jest już oczyszczona. Tytułowy bohater wyznaje, że nie umie być tragiczny i - Romulus Świderskiego nie jest tragiczny, choć przejście cesarza Rzymu na emeryturę ma w sobie coś z tragizmu groteskowego.
Czy tak ustawiona rola wpływa na tok przedstawienia, czy też jej bogactwo przyćmiewa i przycisza wszystko inne? Czy może wobec ponownych inscenizacji mamy zbyt wielkie wymagania? Zawsze to, co odległe łatwo idealizować.
Przedstawienie jest chyba jednak bardzo niejednolite. Ludwik Rene starał się zarysować problematykę sztuki, nie przyznając prymatu żadnemu z jej licznych wątków. Trzeba docenić w tym spektaklu umiejętne i celowe układy sytuacyjne, sporo humoru. Szkoda, że Rene proponując interesujące rozwiązania typu groteskowego w akcie pierwszym, uchylił się przed ich konsekwencjami w aktach następnych, ostatni akt rozgrywając już tylko niemal w płaszczyźnie "ludzkiej". Pretensję można również zgłosić za pozostawienie zbyt dużego marginesu w interpretacji poszczególnych ról.
Nie trafiła w ton Matki Ojczyzny IRENA GÓRSKA, nie potrafił być godnym przeciwnikiem Romulusa, RYSZARD BARYCZ. Rea JANINY TRACZYKÓWNY była za mało chyba "wielka" w swym poświęceniu. Nie wiadomo dlaczego tak przerysował rolę Maresa EMIL KAREWICZ, szkoda, że słowa greckiej tragedii zabrzmiały nieprzekonywająco w ustach KAZIMIERZA DEJUNOWICZA. Trudno się również pogodzić z takim ustawieniem roli Odoakera, jaki proponuje BOLESŁAW PŁOTNICKI, unikając wszystkiego co mogłoby określać zwycięskiego wodza. Interesujący był natomiast WIESŁAW GOŁAS, jako prefekt konnicy, dobrzy STANISŁAW JAWORSKI i JAREMA STĘPOWSKI w roli kamerdynerów.
Ciekawe dekoracje stworzył JAN KOSIŃSKI, niezbyt efektowne kostiumy, niepotrzebnie demaskujące charakter postaci zaprojektował ALI BUNSCH.