Artykuły

Bomba pod nonsensami kapitalizmu

Arthur Miller po napisaniu "Śmierci komiwojażera" powiedział: "marzyłem, żeby podłożyć bombę przynajmniej pod nonsensy kapitalizmu, życia na niby w złudnej wierze, że stając na lodówce sięga się chmur, i zwycięża, mogąc machnąć księżycowi przed nosem spłaconą hipoteką". O czym marzy reżyser, wybierając ten tytuł na realizację teatralną? Z twórcami spektaklu "Śmierć komiwojażera" rozmawiała Dana Łukasińska, kierownik literacki Teatru Dramatycznego w Białymstoku.

Iwo Vedral, reżyser: Myślę, że też próbujemy podłożyć bombę, tylko celujemy bardziej w pojęcie rodziny. Dla nas ten tekst jest ostrą krytyką ekonomiczną, ale również w brutalny sposób dokonuje penetracji rodzinnego mitu.

To dla ciebie bardziej dramat stosunków rodzinnych niż opowieść o upadku człowieka żyjącego pod presją sukcesu finansowego?

Iwo Vedral, reżyser: Willy jest zawieszony gdzieś między przeszłością a przyszłością, między marzeniem a rzeczywistością, w równym stopniu na tę chorobę choruje cała rodzina. Nie ma takiej możliwości, żeby ta choroba się nie rozprzestrzeniała.

Jak nazwałbyś tę chorobę?

Iwo Vedral, reżyser: Niebezpieczne marzenie? Niewłaściwe marzenie? Kiedyś czytałem wywiad z Michaelem Szudrichem, rabinem z Nowego Jorku, na temat książek. Zapytany przez dziennikarza jakie czyta książki, Szudrich odpowiedział: Torę, Talmud. Więc dziennikarz zapytał o lektury niereligijne. Szudrich przypomniał sobie, że czytał kiedyś książkę, która się nazywała "Śmierć komiwojażera", i że była to najsmutniejsza rzecz, jaką przeczytał. O tym, jak nie powinniśmy żyć. I coś w tym jest, bo dla mnie również jest to jeden z najsmutniejszych tekstów, jakie można sobie wyobrazić. Samo to jest już wystarczająco podniecające, by ten tekst zrobić. A wiodącym tematem staje się nie życie, a śmierć, uporczywe umieranie, nieznośność umierania.

Miller powiedział, że w obliczu śmierci ludzie nabierają ochoty do życia. Czy tak jest również w przypadku Williego Lomana?

Iwo Vedral, reżyser: Paradoks polega na tym, że im jest gorzej, tym większa jest tęsknota do zmian. Myślę, że człowiek nigdy nie odpuszcza. Im bardziej upada, tym bardziej rozpaczliwe jest czekanie na zmianę.

W spektaklu pojawiła się idea Amwaya. Skąd ten pomysł?

Rafał Olszewski, aktor: Jestem panem z Amwaya. Wypowiadam tekst, który jest kompilacją różnych autentycznych tekstów Amwaya. Kiedy teraz oglądaliśmy filmy o Amwayu z lat dziewięćdziesiątych, byliśmy w szoku, że to wtedy działało z taką siłą.

Iwo Vedral, reżyser: Miller napisał tekst o latach czterdziestych. My, szukając jakiejś inspiracji i odniesień bardziej współczesnych, w pewnym momencie skupiliśmy się na latach dziewięćdziesiątych. Zacząłem szperać w różnych reportażach z tych czasów i natknąłem się na Amwaya. Przedstawiciele tej korporacji powiedzieli ludziom: twoje marzenie jest ważne, ty również masz prawo być milionerem, spełnionym człowiekiem, diamentem. Wszyscy ci liderzy mówią dokładnie to, co Williemu mówi jego tajemniczy brat, który wykopał kopalnię diamentów na Alasce. Amway'owski speech o marzeniu i szczęściu brzmi intrygująco, kiedy się go zderzy z tekstem Williego.

Wiedziałeś, że białostoczanie w latach dziewięćdziesiątych gromadnie wyjeżdżali do Stanów zasilając Boston i Chicago?

Iwo Vedral, reżyser: Tak, dlatego jestem strasznie ciekaw, jak w Białymstoku zabrzmi klasyczny amerykański dramat. Poszukiwaliśmy lokalnego odczynu tej historii, jak choćby napisu "Białystok fabryczny".

Czym jest dla was hasło wyprzedaż? W kontekście spektaklu i jego treści?

Dominik Nowak, aktor: Ten spektakl jest o tym, jak powoli upadają wszystkie mity, marzenia tej rodziny. I wyprzedaż polega na tym, że tej rodzinie na koniec nie zostaje nic. Jakby z tego pięknego amerykańskiego supermarketu, w którym są najdroższe i najbardziej luksusowe rzeczy, powoli przechodzili do dyskontu, z dyskontu na targowisko, by na końcu wylądować na śmietniku. Wyprzedaż jest obnażaniem świata, w którym żyje rodzina Williego, jego upadkiem.

Rafał Olszewski, aktor: Tomek Brzeziński kupował na wyprzedażach nasze kostiumy.

Dominik Nowak, aktor: Tomek kupował nie na wyprzedażach, tylko w ciucholandach. I to też jest znak naszych czasów. Bo jak się kończy nasz kapitalizm? W większości ci, którzy rozpoczęli bieg po sukces w latach 90 skończyli albo jako właściciele bud z ciuchami ze świata kapitalistycznego, albo jako ci, którzy się w tych ciucholandach ubierają.

Arthur Miller, zanim przystąpił do napisania Śmierci komiwojażera, prowadzony wewnętrznym imperatywem zbudował mały jednoizbowy dom. Zajęło mu to dwa dni, podczas których w głowie rozbrzmiewało mu jedno zdanie z przyszłej sztuki: Tak, to ja, wróciłem się. Jakiej przestrzeni potrzebowaliście do realizacji spektaklu? Bo w dosyć nietypowy sposób zorganizowaliście przestrzeń sceniczną.

Iwo Vedral, reżyser: Z jednej strony mamy tekst niezwykle kameralny, który można przedstawić blisko widza, a z drugiej strony pojawia się tu pewien rodzaj agory, jak z antycznego dramatu. To charakterystyczne dla Millera, że z kameralnego, realistycznego dramatu przechodzimy na zasadzie

hiperboli w antyczny dramat. Szukałem przestrzeni, aby ją otworzyć i zrobić rodzaj agory, otoczonej ludźmi. Żeby widz przychodził na spotkanie w rodzaju wiecu.

Do spektaklu nagrano paradokument. Skąd ten pomysł?

Iwo Vedral, reżyser: Chcieliśmy się odwołać się do wspólnego popkulturowego doświadczenia, które wszyscy rozpoznajemy, czy oglądamy telewizję czy nie. Praca nad spektaklem jest jak podróż. Przyjeżdżasz gdzieś, zaczynasz się rozglądać, nasłuchiwać i pewne rzeczy z otaczającej rzeczywistości przesiąkają do spektaklu. Tak jak w spektaklu pojawi się nasz białostocki odcinek "Ukrytej prawdy", tak samo pojawi się papież, a nawet dwóch: jeden który ustąpił i drugi, który został wybrany. Bo te wydarzenia miały miejsce podczas naszej pracy i uznaliśmy je ważne dla spektaklu.

Problemy rodzinne stają się nieodłącznym krajobrazem telewizyjnym. Pojawiło się dużo formatów paradokumentalnych. Czy twoim zdaniem to znak naszych czasów? Makdonaldyzacja problemów rodzinnych? Przeprowadziliście casting wśród mieszkańców Białegostoku.

Iwo Vedral, reżyser: Myślę, że cała formuła jest specyficzna. Tania - bo grają amatorzy. Upraszczająca problemy rodzinne, wypaczająca je, bo one w tych programach muszą ocierać się o jakiś rys patologii. Na nasz casting przyszła masa ludzi i każdy chciał zagrać: kierowca ciężarówki, bezrobotny, pielęgniarka, gospodyni domowa. Przyszli prawdopodobnie spełnić jakieś swoje marzenie, o tym, by przez chwilę odnieść sukces, by przez chwilę być kimś innym.

Jak pracujesz, jak dochodzisz do efektów? Masz swoje metody pracy?

Iwo Vedral, reżyser: Prawdopodobnie tak, ale nie umiem ich nazwać. Dużo rozmawiamy po prostu. Krążymy wokół tematu, rozgrzebujemy, próbujemy nasiąkać pewną atmosferą, nerwem.

Jak się wam pracowało z Iwo?

Danuta Bach, aktorka: Krótko, ale dobrze. Moja postać miała już siedem wariantów, wcieleń, ale jest to wspólna robota. Nie ma narzucania reżyserskiej wizji.

Arleta Półtorak, aktorka: Gdybyśmy mieli jeszcze dwa miesiące, to byłby jeszcze inny spektakl. Bo według mnie Iwo nie kończy pracy. Zostawia nam furtkę. A jaki jest? Spokojny. Niepokojąco spokojny. Raz tylko się na mnie wkurzył. Za co - nie powiem. Dotyczyło to pracy. Zrobił się wtedy czerwony, dym mu poszedł uszami. Ale nadal mówił spokojnie.

Dominik Nowak, aktor: Znam Vedrala od dobrych paru lat, ze szkoły. On zawsze tak pracuje. Przez pierwszy miesiąc ludzie są zdezorientowani, w drugim są zaniepokojeni, że nic nie widać. Na koniec przychodzi spokój. To rodzaj kontrolowanego chaosu. To co mówiła Danka, jest ważne: wszyscy mają świadomość, że są pełnoprawnymi twórcami tego spektaklu, a nie odtwórcami.

Rafał, grasz w spektaklu na trąbce. Musiałeś się tego nauczyć?

Rafał Olszewski, aktor: Kiedyś grałem w orkiestrze dętej, IX Liceum, bardzo dobra orkiestra. Teraz jestem w stanie zagrać gamę i proste utwory. Gram marsz pogrzebowy. Prosty, ponieważ trudnego bym nie zagrał.

Iwo, jakie są twoje inspiracje teatralne? Skąd czerpiesz pomysły, jaki język teatralny jest ci bliski?

Iwo Vedral, reżyser: Najwięcej inspiracji przychodzi z filmu, bardziej niż z teatru. Nie lubię teatru, który się nie konfrontuje i który nie ryzykuje, który nie daje przeżycia, który nie jest ekstremalny. Teatr nie jest po to, by się pozasłaniać i opowiedzieć jakąś historyjkę. Teatr to spotkanie ludzi, którzy chcą nawiązać rozmowę z widzami, i jeśli próbują nawiązać rozmowę, muszą być szczerzy. Jeśli się mądrzymy, udajemy bądź fałszujemy nasz własny obraz, to taki teatr jest martwy.

Jak ci się pracowało z ekipą białostockich aktorów?

Iwo Vedral, reżyser: Pracujemy cały czas. Będziemy pracować dłużej niż do 20 kwietnia. Mam nadzieję, że nie zatrzaśniemy tego spektaklu w pudle, z którego będziemy go wyciągać i odkurzać. Przed nami jeszcze bardzo dużo pracy i trudno powiedzieć w tej chwili, w którym jesteśmy miejscu: czy zdobyliśmy już tę górę czy jeszcze nie, czy będziemy ją zdobywać później.

Chcecie odnieść sukces?

Iwo Vedral, reżyser: Chcemy po prostu coś przeżyć. Jeśli uda się nam zaszczepić w sobie pewien niepokój, który spowoduje, że nie zamkniemy tego spektaklu, a będziemy z nim "podróżować", to będzie nasz sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji