Artykuły

Premiera opery Qudsja Zaher: śpiew i lament

- Przez prawie dwie godziny będę niemal bez ustanku na scenie. Nawet w momencie, kiedy nie śpiewam, też jestem w akcji i cały czas w roli. Nie znam czegoś podobnego jak "Qudsja Zaher" w całej polskiej literaturze muzycznej. Brakuje polskiej opery o takiej wartości artystycznej jak "Król Roger" Karola Szymanowskiego - może "Qudsja Zaher" stanie się takim właśnie tytułem? - mówi OLGA PASIECZNIK przed dzisiejszą premierą opery "Qudsja Zaher" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej.

W sobotę w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej światowe prawykonanie dwuaktowej opery Pawła Szymańskiego "Qudsja Zaher" na dwa głosy solowe, aktora, chór mieszany i chłopięcy, wielką orkiestrę symfoniczną i efekty elektroakustyczne.

Akcja opery rozgrywa się na dnie morza, gdzie tytułowa bohaterka, afgańska uciekinierka Qudsja Zaher, po samobójczym skoku w fale Bałtyku spotyka chór Topielców i Uciekinierów i Przewoźnika do Krainy Umarłych. Treść opowieści przypomina nordyckie sagi w stylu fantasy z kluczowym motywem metempsychozy, czyli wędrówki dusz, i teorii "wiecznego nawrotu".

Autorem libretta opery jest Maciej Drygas, reżyser filmowy i dokumentalista, który oparł je częściowo na faktach. Autorem muzyki jest jeden z największych obecnie polskich kompozytorów Paweł Szymański. W tytułowej roli wystąpi Olga Pasiecznik, znakomita polska sopranistka.

***

Rozmowa z Olgą Pasiecznik [na zdjęciu]:

Anna S. Dębowska: Czy to prawda, że swoją pierwszą operę Paweł Szymański skomponował z myślą o pani głosie?

Olga Pasiecznik: Istotnie, tak było. Pierwszy raz spotkaliśmy się w tej sprawie jakieś 14 lat temu. Kiedy opowiadał mi, o czym będzie ta opera, jak widzi moją partię, miałam wrażenie, że ma już całość w głowie, potrzebuje tylko czasu, żeby to przelać na papier. W trakcie pracy nad "Qudsją" już nie konsultował się ze mną, tak jak często robią to inni kompozytorzy, którzy podsyłają mi materiał, pytają, dopasowują, gdy jest to potrzebne - zmieniają. Pracował nad tym absolutnie sam, aczkolwiek regularnie chodził na moje koncerty, recitale, spektakle, obserwował, w jakim kierunku zmierza mój głos. Ostatni dźwięk został zapisany osiem lat temu. Gdy otrzymałam partyturę, zrozumiałam, że Paweł jest kompozytorem, który nikomu tutaj nie daje taryfy ulgowej. To dzieło stawia bardzo wysokie wymagania orkiestrze, chórom i oczywiście mnie - w sensie rozpiętości skali, barwy, różnych technik, które są tu wymagane. To nie będzie zawsze piękne śpiewanie, w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Czasem zabrzmi na pograniczu lamentu, krzyku, pierwotnego dźwięku.

Musiała pani do tej roli specjalnie się przygotować?

- Na pierwszej próbie muzycznej z dyrygentem Wojciechem Michniewskim okazało się, że właściwie całą koncepcję wokalną wielu fragmentów musiałam sobie w głowie przebudować. Niezupełnie była to ta droga i ten efekt dźwiękowy, o który chodziło Pawłowi i Wojciechowi. Chcieli czegoś mocniejszego. Pojawią się więc fragmenty wręcz odarte z całego piękna, które towarzyszy operowej emisji głosu. Chodzi o prawdę wyrazu. To nie zawsze jest łatwe do zrealizowania. W końcu kiedy człowiek lamentuje, musi to iść od wewnątrz, z tego miejsca, gdzie coś go rozdziera, coś pęka. Na pewno jest to dalekie od klasycznego i romantycznego stylu śpiewu, z którym jestem kojarzona.

Słuchając "Qudsji" na próbie, miałam wrażenie, że jest to utwór złożony z bardzo wielu muzycznych elementów, których połączenie wymaga od wykonawców, a zwłaszcza od dyrygenta, dużej uwagi i precyzji.

- Dopiero gdy zaczęliśmy pracować nad tą operą, zobaczyliśmy, jak trudnym dziełem się okazała. Partytura tego nie zapowiadała - wydawało się, że wszystko łatwo się poukłada. "Qudsja" przypomina mi układankę, w której nie może zabraknąć ani jednego puzzla. Inaczej rzecz się nie układa. Każdy element pracuje na to, żeby stworzyć spójną całość. Również w tym utworze Paweł nawiązuje do przeszłości, do tego, co w muzyce było najpiękniejsze. Momentami przez partyturę przebija więc echo muzyki barokowej, np. w II akcie, w scenie festynu z okazji święta płodności. Oczywiście, jest to barok przepuszczony przez wyobraźnię Pawła. Nie są to cytaty, ale pewnego rodzaju progresje myślowe, które rezonują z tamtą muzyką. Te aluzje są bardzo czytelne.

Niezwykłe jest to, że premiera odbywa się na dużej scenie Opery Narodowej. Nie zdarza się to często w przypadku utworów współczesnych.

- Dobrze się stało, że doczekała się wystawienia właśnie na dużej scenie. Bo choć w obsadzie są tylko trzy postacie - Qudsja, Przewoźnik, czyli bas, którego głos jest elektronicznie przetwarzany, oraz aktor - to jest to opera z rozmachem, na dwa duże chóry i wielką orkiestrę symfoniczną z rozbudowaną sekcją perkusji. Chwilami rozbrzmiewa pełny symfoniczny organizm. Bez dużej sceny nie byłoby właściwego rozmachu.

Jak Nekrosius ustawia pani rolę?

- Praca z tym reżyserem była dla mnie największym zaskoczeniem. Jest to jakieś absolutne zjawisko. Powiedzieć, że on reżyseruje, to powiedzieć zdecydowanie za mało. Nie tłumaczy, nie pokazuje, jak trzeba zagrać, nie narzuca koncepcji. Siedzi przy stole i odpowiada na pytania w taki sposób, że trzeba się domyślać, co tak naprawdę miał na myśli. W każdej jego wypowiedzi pojawiają się takie zawieszenia, trzy kropki, które niesamowicie pobudzają wyobraźnię. Prowokuje aktora do kreatywności. I jest w tym bardzo wytrwały, uparty. Wydaje się, że Nekrosius tworzy bardzo bezpośredni teatr, pełen prostych znaków i symboli, prostych ruchów, przedmiotów, który jest czytelny, bardzo konkretny, ale zostawia widza z otwartym pytaniem. Nienarzucanie swojej tezy widzowi jest moim zdaniem rzadką cechą u reżyserów.

Reżyser zostawił pani wolność w budowaniu postaci?

- Nie buduję logicznej, psychologicznej postaci. Gram kogoś, kto jest złożony z dwóch postaci i przechodzi z jednej w drugą, a granica tożsamości bardzo często się zaciera. Qudsja to kobieta żyjąca współcześnie, Astrid jest natomiast kimś, kto żył tysiąc lat temu. Ale w gruncie rzeczy ten upływ czasu nie ma znaczenia, bo to jest jedna i ta sama osoba, tym bardziej że Szymański nie zróżnicował ich muzycznie. Widz nie będzie wiedział do końca, w którym momencie ma do czynienia z Qudsją, a w którym z Astrid, ponieważ losy tych kobiet są identyczne poprzez tragedię, która je spotkała. Jest taka postać zbiorowa, uniwersalna.

Czy miała pani już tak trudną rolę?

- Wiele razy, ale może nie w takim skomasowaniu. Przez prawie dwie godziny będę niemal bez ustanku na scenie. Nawet w momencie, kiedy nie śpiewam, też jestem w akcji i cały czas w roli. Muszę pani powiedzieć, że nie znam czegoś podobnego jak "Qudsja Zaher" w całej polskiej literaturze muzycznej. Brakuje polskiej opery o takiej wartości artystycznej jak "Król Roger" Karola Szymanowskiego - może "Qudsja Zaher" stanie się takim właśnie tytułem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji