Artykuły

Psikusy wielkiego Binia

Gdyby nie przedwczesna śmierć, we wtorek świętowałby imieniny. Tradycję obchodzenia imienin Jerzego Bińczyckiego podtrzymuje szkoła nr 68 w Krakowie-Witkowicach, której znakomity aktor jest patronem. We wtorek 23 kwietnia o godz. 11 rozpocznie się tam zlot Jerzyków - pisze Maria Mazurek w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Jerzy Bińczycki całe swoje życie związał z Krakowem - tutaj ukończył studia w Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego. Tutaj w roku 1965 został zaangażowany przez Zygmunta Hübnera do Starego Teatru. Pozostał wierny tej scenie do końca życia, kilka miesięcy przed śmiercią został jej dyrektorem. W Starym stworzył również swoje najwybitniejsze kreacje, m.in. w spektaklach Jerzego Jarockiego (rola Edka w "Tangu" Mrożka, Becketa w "Mordzie w katedrze"), Andrzeja Wajdy (Poloniusz w "Hamlecie"), Konrada Swinarskiego (Kajetan w "Fantazym" Słowackiego).

Jerzy Bińczycki zrobił również zawrotną karierę w filmową. W 1975 r. Jerzy Antczak zaangażował go do swojej filmowej adaptacji "Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej. Rola Bogumiław jego wykonaniu przeszła do historii polskiego kina. Otrzymał za nią wiele nagród, a film został nominowany do Oscara. Ogromnym sukcesem był też "Znachor" Jerzego Hoffmana, w którym Jerzy Binczycki wcielił się w postać prof. Rafała Wilczura. Ostatnim filmem, w jakim zagrał, był "Pan Tadeusz" - zagrał w nim Macieja Dobrzyńskiego.

Ale poza tym, że był świetnym aktorem, był też wspaniałym kolegą. I takiego zapamiętali go przyjaciele, którzy, co ciekawe, noszą takie samo imię jak zmarły 2 października 1998 r. artysta.

Jerzy Stuhr, Jerzy Trela i Jerzy Fedorowicz opowiadają nam o swojej przyjaźni z Jerzym Bińczyckim i psikusach, z których był znany...

Jerzy Stuhr:

Jerzy Bińczycki był przede wszystkim człowiekiem niezwykle dowcipnym. Czasem był to żart złośliwy, ale zawsze inteligentny, naprawdę na wysokim poziomie. Pamiętam, jak kiedyś przed spektaklem w Starym Teatrze wszedłem do garderoby i zastałem Bińczyckiego w dość, delikatnie mówiąc, absurdalnej sytuacji. Były ciężkie czasy, chyba jeszcze stan wojenny, trudno było cokolwiek kupić. Do przedstawienia, w którym graliśmy, jako rekwizyt potrzebne były winogrona. To był wtedy rarytas, sprowadzaliśmy te owoce specjalnie na ten spektakl z Warszawy. Proszę sobie wyobrazić, jak wszyscy czekali na moment, kiedy po przedstawieniu będzie można je wreszcie zjeść. Tyle że my nigdy nie doczekaliśmy się na owoce, bo nasze koleżanki, wybitne aktorki, zawsze rzucały się na nie pierwsze. Zastałem więc Bińczyckiego w garderobie ze strzykawką, wstrzykującego do każdego winogrona ocet. Nietrudno się domyślić, jakie miny miały nasze koleżanki, kiedy dorwały się do tych rarytasów.

***

Jerzy Trela:

Bińczycki to był przede wszystkim wspaniały, zaskakująco życzliwy człowiek. Uosobienie dobra. A że lubił robić psikusy? To był zawsze z jego strony dowcip ciepły, a jeśli złośliwy, to po to tylko, aby kogoś pouczyć. Poza tym potrafił śmiać się również z siebie. Słynął z seansów pokera, które trwały po wiele, wiele godzin. Pamiętam, jak w teatrze wystawialiśmy "Graczy" Gogola - akurat tak się zdarzyło, że w tym przedstawieniu nie było dla niego roli. Któregoś dnia na próbie zjawił się Jerzy. Głupia sytuacja, bo nie był przecież obsadzony w tym przedstawieniu. Bińczycki wchodzi, mówi wszystkim "cześć" i jak gdyby nigdy nic siada z kartami. Takich anegdot jest całe mnóstwo, bo spędziliśmy ze sobą kupę lat, również w podróżach. Z tych zagranicznych podróży pamiętam poszukiwania butów dla Bińczyckiego. To był człowiek postawny, miał więc wielkie stopy i stałe problemy z kupnem butów. U nas było to wtedy praktycznie niemożliwe, kiedy wyjeżdżaliśmy więc, cały autokar musiał się zatrzymywać przy sklepach obuwniczych, żeby Bińczycki kupił buty.

***

Jerzy Fedorowicz:

Nie poznałem chyba w całym życiu drugiej osoby tak pełnej poczucia humoru jak Binio. Wszyscy go uwielbiali, był takim liderem paczki aktorów. Organizował suto zakrapiane alkoholem wyjścia. Kiedy podróżowaliśmy za granicę, zawsze wymyślał w autokarze jakieś performance. Na przykład taką psychodramę, podczas której udawaliśmy, że jesteśmy w sądzie. Jeden wcielał się w postać prokuratora, inny sędziego, jeszcze inny - oskarżonego. Pamiętam też, jak kiedyś Binio chodził smutny, jeden, drugi, trzeci dzień. Wszyscy zastanawiali się, co się mu stało. W końcu po spektaklu, w knajpie na wódce, ktoś go o to zapytał. A na to Binio odpowiedział: "Tak mi ciężko, bo Klenczon odszedł z Czerwonych Gitar". Ale Binio to był też życzliwy człowiek, który zawsze pomagał młodszym, mniej doświadczonym kolegom, "upychał" ich do filmów. Ja też wiele w tym względzie mu zawdzięczam. Zabawne, że po latach role trochę się odwróciły, bo kiedy Binio został dyrektorem Starego, to ja już szefowałem Teatrowi Ludowemu. Pamiętam, że Binio przyszedł wtedy do mnie po radę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji