Artykuły

Benefis Krystyny Sienkiewicz

19 kwietnia zostałem zaproszony na benefis 78-letniej KRYSTYNY SIENKIEWICZ, legendarnej artystki estradowej, kabaretowej, filmowej i telewizyjnej, która w tym roku obchodzi 60-lecie pracy. Trudno pomieścić tyle lat w ciągu jednego wieczoru, który trwał aż sześć godzin, ale mimo tak karkołomnego przedsięwzięcia nie nużył i nie dłużył się, a wszystko to za sprawą fenomenalnej beneficjentki.

"Wyglądam jak świeża mogiła" - powiedziała jubilatka, gdy scenę zaczęło pokrywać coraz więcej kwiatów.

Sienkiewicz swoją niezwykłą osobowością emanowała ze sceny Teatru "Komedia" i przytłaczała wszystkich, którzy z większym lub mniejszym powodzeniem usiłowali tam zaistnieć.

Gości powitała zbyt kameralna (radiowa) jak na takie gale w sali na ponad 500 miejsc Maria Szabłowska, której mimo wcześniejszych zapowiedzi nie towarzyszył Krzysztof Szewczyk. Pani Maria w efektownych, niebotycznie wysokich czerwonych szpilkach natychmiast usiadła za stołem i stamtąd nie wstając, choć wypadało, zapowiadała kolejnych gości z kwiatami, upominkami, wierszykami, pioseneczkami, wspominając także tych, którzy z nieznanych przyczyn nie dojechali (Olga Lipińska, Jerzy Połomski, Rafał Cieszyński, Maciej Damięcki, Krzysztof Kowalewski, Bohdan Łazuka).

O Krystynie Sienkiewicz nie zapomnieli i dojechali: Kuba Sienkiewicz (bratanek, lekarz i artysta estradowy zarazem). Przesadnie wesolutka 80-letnia Sława Przybylska, wystylizowana na nastolatkę (minisukieneczka obszyta falbankami i wysokie szpileczki), co wzbudzało dwuznaczne uśmiechy na widowni. Weteranka piosenki z trudem wyszeptała "Pamiętasz, była jesień". Fatalnie ubrana w przykrótką, bardzo obcisłą sukienkę Lidia Stanisławska na szczęście obroniła się swoim altem, który jako najniższy z głosów najpóźniej się starzeje. Jak zwykle urocza, pełna niewymuszonego wdzięku i z klasą Olga Bończyk postawiła na piosenkę Kaliny Jędrusik, przyjaciółki Krystyny Sienkiewicz, i świetnie odnalazła się w benefisowych okolicznościach. Mile zaskoczyła mnie odwagą, temperamentem i wyrazem scenicznym Małgorzata Lewińska w słynnym "Kabarecie", wokalnie bez zarzutu. Danuta Błażejczyk ubrała się niefortunnie w strój mniszki, aby promować ekshumowany musical "Siostrunie", zapominając, że trzeba zadbać o siebie przy każdorazowym wyjściu na scenę. 75-letnia Barbara Wrzesińska albo udawała na poważnie dawną pannę Basieńkę z Kabareciku Olgi Lipińskiej, albo ją parodiowała. W każdym razie nowego pomysłu na siebie współczesną nie znalazła. Jakże sympatycznie zabawne, wręcz rozkoszne było trio w składzie Elżbieta Jodłowska, Grażyna Zielińska i Elżbieta Jarosik, partnerki Sienkiewicz z muzycznego spektaklu "Klimakterium", w którym jubilatka już nie występuje. Dawne koleżanki nie zapomniały i dojechały. Siwiutki jak gołąb 76-letni Jan Pietrzak był mało zabawny i nieczytelny. Jeszcze mniej czytelny i równie mało śmieszny był 76-letni Stanisław Tym. Obronił się mimo pewnych niedociągnięć wokalnych Tadeusz Chudecki w pieśni neapolitańskiej "Tevoglio bene assai". Klasę wokalną potwierdził Zbigniew Wodecki, tylko dlaczego ciągle śpiewa tę samą piosenkę "Teatr uczy nas". Rozbuchana jak nigdy Bożena Dykiel nie przygotowała nawet wierszyka, za to darła się do Krystyny Sienkiewicz: "Ty podły typie, ty energio chodząca!". Nieskoordynowane ruchy, całowanie po rękach jubilatki wywołało zamieszanie i chaos na bądź co bądź poważnej uroczystości.

Na szczęście Olgierd Łukaszewicz zachował powagę przewodniczącego Związku Artystów Scen Polskich. Inni nieobecni manifestowali miłość do Krysi z telebimu i wcale nie usprawiedliwiali swojej nieobecności (Jan Kobuszewski, Teresa Lipowska, Paweł Wawrzecki, Zbigniew Buczkowski, Krystyna Tkacz). Niezawodny okazał się prezydent RP Bronisław Komo-rowski, który co prawda nie przybył, ale przysłał wielki kosz biało-czerwonych róż, który zdominował wszystkie inne wiązanki. Bardzo skromne były kwiatki od ministra kultury i dziedzictwa narodowego, którego reprezentantka usiłowała powiedzieć coś sensownego, ale jej nie wyszło. Jubilatka otrzymała odznakę "Zasłużony dla Miasta Warszawy". Na koncie ma także Prometeusza, Glorię Artis, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

** *

Na tronie siedzi królowa wieczoru, skromnie ubrana w lekko dopasowany kostium z nabłyszczanego materiału i wysokie, troszkę zbyt ciężkie szpilki. Gdyby nie jej poczucie humoru i błyskotliwe riposty na to, co słyszała na swój temat na uroczystości, to nie wiadomo, jak przebiegałby ten bardziej zaimprowizowany aniżeli perfekcyjnie przygotowany jubileusz. Scenariusz usiłowała napisać, a całość z wielkim trudem wyreżyserować nieznana szerzej aktorka i prezenterka estradowa Marzanna Graff. Wszystko zaczęło się z ponadpółgodzinnym opóźnieniem, co natychmiast zawaliło konstrukcję godzinową dalszych części programu. Spektakl "Harold i Matylda" rozpoczął się o 20. Przedzielił go skromniutki catering z mikroskopijnymi tartinkami i cierpkim winem na 10 pierwszych osób, dla pozostałych 490 osób już nie starczyło. Organizatorzy z impresaryjnego "Ale! Teatr" nie sprostali tak dużemu przedsięwzięciu, które ich wyraźnie przerosło. Dobrze, że jubilatka tego nie widziała, bo popsułoby to jej humor, którym pozornie tryskała, bo tak naprawdę była śmiertelnie zmęczona. Po spektaklu "Harold i Matylda" podpisywała swoją najnowszą książkę "Cacko"

dla najwierniejszych wielbicieli.

* * *

Czarna, smutna, amerykańska komedia "Harold i Matylda" autorstwa Colina Higginsa opowiada o porozumieniu ludzkich dusz nieograniczonych różnicą wieku, poglądów, pochodzeniem. Pointą spektaklu jest że zawsze można znaleźć gałąź, na której jest możliwość wspólnego języka. Harold ma 19 lat, Matylda 80 i mimo tej różnicy wieku porozumiewają się ze sobą znakomicie. Finał jest wielce zaskakujący. Harolda gra 33-letni aktor serialowy Tomasz Ciachorowski, tworząc z tej postaci introwertycznego, trochę ekscentrycznego młodzieńca, szukającego dla siebie drogi. Gra go rewelacyjnie, z wielkim wyczuciem wszystkich niuansów i szalenie prawdziwie. Krystyna Sienkiewicz wciela się w Matyldę, nieprawdopodobnie inteligentną i magnetyczną postać, trochę zwariowaną. Czyni to po mistrzowsku, z dbałością o każdy detal. Oboje, siedząc na podświetlanym drzewie za tiulową ścianą, robią ogromne wrażenie. Są filozoficznie poetyccy. A w finale tak wzruszający, że publiczność ociera łzy. Reżyser Dariusz Taraszkiewicz precyzyjnie i konsekwentnie kreśli swój spektakl, potwierdzając, jak pięknie się rozwija. To było jego najlepsze z dotyczasowych przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji