Artykuły

Orły mogą tylko razem!

Patriotyzm to konieczność posiadania jakiejś wspólnoty. Jestem patriotą Teatru Narodowego, patriotą mojego podwórka... Wspólnota oznacza, że ludzie są w stanie współpracować mimo różnych światopoglądów, różnego stopnia talentów, darów boskich - mówi Jan Englert w Gazecie Wyborczej.

- Pyta pani o ten cytat sprzed roku? Gdy powiedziałem, że ja, zagorzały patriotą nie przepadam za tym krajem? Dziś bym to nieco przeredagował, bo za krajem to ja przepadam, nie przepadam za społeczeństwem. Norwid powiedział: "Polacy są wspaniałym narodem i bezwartościowym społeczeństwem". Ten cytat jest nadużywany, ale słusznie. Nie jestem w stanie zaakceptować tej polskiej zbiorowości zaimka, ja". Zawsze mamy, ja", "my", "oni" jako przeciwstawienie. To nawet nie jest narcyzm. Byłby; gdyby ci, co mówią Ja, ja, ja", byli sobą zachwyceni, a nie są. To jest raczej egocentryzm narodowy, nieumiejętność podporządkowania własnych interesów interesowi zbiorowości, brak zrozumienia, że czasem warto pomyśleć dalej niż do poniedziałku.

Polacy to są bardzo zdolni ludzie, gdybyśmy umieli wykorzystać wszystkie swoje zdolności... Jesteśmy najbardziej wymieszaną genetycznie w Europie nacją. W przeciągu żyliśmy, mieliśmy tu i wikingów, i Turków, i Tatarów, i Żydów, to jest fantastyczna mieszanka genetyczna.



Patriotyzm to konieczność posiadania jakiejś wspólnoty Jestem patriotą Teatru Narodowego, patriotą mojego podwórka... Wspólnota oznacza, że ludzie są w stanie współpracować mimo różnych światopoglądów, różnego stopnia talentów, darów boskich itd.

To w tej chwili niezwykle trudne, Bo się rozsypaliśmy, i to nie na lewicę - prawicę, generalnie się rozsypaliśmy. W ramach rodzin się rozsypaliśmy, w ramach koleżeństwa. Albo to wykluczanie z patriotyzmu, mówienie, że jak ktoś nie myśli tak jak ja, to już nie jest patriotą. Otóż nie, jest nim. To jest właśnie ta wielka umiejętność wspólnoty, że możemy kompletnie inaczej postrzegać świat, ale pracujemy dla dobra tej wspólnoty.

I to mnie uwiera w społeczeństwie, W społeczeństwie właśnie, bo przecież nic w rządzie. Jak ktoś narzeka na władzę, to narzeka na siebie. Szukanie alibi na to, że mnie nie idzie, bo oni źle rządzą, jest bez sensu. Bo jak źle rządzą, to trzeba ich zmienić, poszukać alternatywy.

Naprawdę myślę, że da się coś zrobić, ale pod jednym warunkiem: że będziemy wobec siebie lojalni, lojalni wobec wspólnoty. Że będziemy odczuwać zrozumienie i empatię dla słabszych, nie będziemy preferować tylko silnych, że wyszukamy najlepszych i wspomożemy w ich talentach. Ale na to trzeba by zmienić mentalność społeczeństwa, mamy taką od przynajmniej 250 lat.

Wychowałem się na tradycji powstańczej i miałem pretensje do losu, że się za późno urodziłem. Łażąc jako chłopiec po ruinach getta i Starego Miasta, myślałem, że móc zginąć za ojczyznę, to by było piękne.

Nawet moja kariera zawodowa wpadała w te same nurty. Żartuję, że jestem specjalistą od oficerów przedwojennych i mów pogrzebowych. Miałem 13 lat, jak zagrałem w "Kanale" Andrzeja Wajdy.

Powiem pani, jak zniechęciłem się do akademii i uroczystości, nawet tych powstańczych. Kiedy moją studentkę, wtedy narzeczoną, a obecnie żonę, wprowadzałem w mój świat, miałem zwyczaj 31 lipca zawsze być na wojskowych Powązkach, Wtedy dostałem ofertę, by wziąć udział w inscenizacji na placu Krasińskich, aleja inscenizacji patriotycznych nie lubię, w ogóle nie lubię inscenizacji teatralnych. Więc pojechaliśmy na cmentarz, na kwatery "Zośki"i "Parasola". I tam spotkaliśmy siwego pana, to jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć w moim życiu. Stał i sam dla siebie robił listę poległych dziewczyn. Opowiadał beznamiętnym tonem, jak wyglądały, opisując ich kolor oczu, włosów, urodę, charakter. Potem mówił, że znaleźli jej szkielet na Długiej, tam, gdzie zginęła. Mówił to z autentycznej potrzeby, to w nim siedziało i musiał wyrzucić to z siebie. Potem w domu oglądałem transmisję tej inscenizacji z aktorami wchodzącymi do kanału. Między autentycznym przeżyciem a szopką wokół przeżycia było to, co mnie uwiera. Wszystko, co jest machaniem sztandarem czy hasłem patriotyzmu, jest sztuczne.

Na słowo patriotyzm wszyscy reagują, że a, a, a..., ale tak naprawdę nikt nie umie powiedzieć, co czuje, co to znaczy.

Kiedyś za patriotyzm uważałem zbiorowe uniesienia. Teraz to, co mnie wzruszy nieoczekiwanie sam na sam. Nagle coś mnie dotknie coś bym chciał powiedzieć, ale nie przeciwko komuś. Wojna smoleńska to jeden z najgłupszych teatrów, jakie w ogóle kiedykolwiek napisała historia.

W PRL uniesienia zbiorowe miały sens. Chodziło się do teatru i do kościoła nie tylko po to, żeby się pomodlić albo pobawić, tylko zademonstrować właśnie polskość. Jeżeli kiedykolwiek uniosłem się pięć centymetrów nad scenę, to tylko w 1982 r, kiedy mówiłem modlitwę Konrada z "Wyzwolenia". Ale przecież nie dlatego, że byłem świetny, tylko widzowie mnie unieśli razem z tą modlitwą.

Jak teraz mówię "o Boże, wielki Boże, ty nie znasz nas, Polaków", to sobie myślę: a może lepiej, żeby nie poznawał.

Mamy kłopot z nazwaniem czegokolwiek. Zdewaluowaliśmy słowa, wartości, zatarliśmy granice nawet między sacrum i profanum. Nie ma dekalogu, może poza "nie zabijaj", pozostałe przykazania brzmią śmiesznie. Nie mamy czegoś, czego trzeba się trzymać.

Ja się trzymam... płotu, konkretów się trzymam. Dla mnie patriotyzm to są umiejętności, fachowość. Tysiąc razy mówiłem i jeszcze raz powtórzę: na całym świecie są tysiące rzemieślników, z których rodzi się j eden artysta. W Polsce są tysiące artystów, z których rodzi rzemieślnik. Ja się trzymam rzemieślników, chcę rzemiosła w sztuce, w nauce, w dziennikarstwie, w patriotyzmie. Jestem z wychowania romantykiem, z przekonania pozytywistą. Jestem typowym przedstawicielem polskiej schizofrenii, która w nas siedzi.

Z czego jestem dumny jako Polak? Przede wszystkim z tego, że potrafiliśmy sobie poradzić w najtrudniej szych chwilach. Że nawet uznając obiektywnie idiotyzm polityczny powstania warszawskiego, nie wolno tego lekceważyć. W materialnym wymiarze powstanie jest tragiczne, ale w transcendencji fantastyczne. To też jest konieczne do istnienia zbiorowości. Bo daje poczucie nieśmiertelności.

Polacy narzekają, mówi pani... Jak sięgnę pamięcią, moja babcia narzekała, dziadek narzekał, przed wojną też narzekali i w dziewiętnastym wieku narzekali. Ale czy mniej narzekają Grecy czy Włosi? Tak samo narzekają.

Chciałbym, żeby te wszystkie nasze orły uwierzyły, że mogą mieć obok siebie gniazdo bez konkurencji, że mogą założyć kolonię orłów, a nie panować tylko samodzielnie. Jestem za stadnym funkcjonowaniem, wołałbym, żebyśmy byli stadem wróbli czy jaskółek, ale stadem. Współpraca, lojalność, tego nam brakuje. Powtarzam się, bo ta myśl do mnie wraca, ciągle mnie uwiera.

Pyta pani, czy kocham Polskę. Wstydzimy się o tym mówić. Amerykanie wywieszają flagi, celebrują, śpiewają hymn, cieszą się wspólnie, ale oni są mistrzami ligi światowej. My mamy kompleks trzecioligowca, na tym to polega Jakbyśmy byli w pierwszej lidze...

Pytają mnie o granie w "Kolumbach" czy w "Katyniu". A ja tam nic grałem, właśnie na tym mój prywatny patriotyzm polega, że ja uważałem, że dostałem dar od Boga, że uczestniczę w czymś, co jest powinnością, spłatą czegoś. Te filmy zostały nakręcone z autentycznej potrzeby, takiej, jaką miał ten powstaniec wspominający na cmentarzu swoje koleżanki z powstania. Dlatego ja tam nie gram, ja tam jestem. I to jest taka najbardziej, powiedziałbym, romantyczna definicja patriotyzmu, mojego patriotyzmu, to jest wiara w to, że patriotyzm to jest coś, co jest uczuciem, rodzajem czegoś transcendentnego, nieuchwytnego, niematerialnego.

Czy powinniśmy radośnie świętować? Mnie to denerwuje, ale może ludzie potrzebują, żeby od czasu do czasu zbiorowo nadmuchać balon? Nie krytykowałbym tego, pod warunkiem że ten balonik nie będzie zatruty trującym gazem i nie puścimy go przeciwko innym. Jeżeli to jest demonstracja za, to proszę bardzo. Jeśli to demonstracja przeciw, jestem całkowicie przeciw, nie chcę tego,

Jeśli miałbym pójść na demonstrację, okręcić się flagą, ale przy okazji bym nie kopał kolegi, bo się owinął flagą odwrotną stroną, czerwono-białą, bo mu się pomyliło, to wtedy bym może i się cieszył. Ale wiem, że tak by nie było, bo jest to ciągłe szukanie prowokatorów, agentów. Mamy kompleks, syndrom niewolnika. I to we wszystkich pokoleniach, niestety.

Gdyby córka zapytała mnie o najważniejszą datę po 1989 roku, odpowiedziałbym, że to jej urodziny (ha, ha, ha). To oczywiście półżartem, ale nie do końca. Będąc, jak żartuję, ojcodziadem, mam cierpliwość dziadka, a jako ojciec daję jej całkowitą wolność wyboru. Nie narzucam niczego, ale pilnuję, żeby to nie były głupie wybory. Oczywiście i tak nie upilnuję, bo jest za wrażliwa na dzisiejsze czasy, trzeba mieć skórę słonia, żeby dziś żyć. Wrażliwy inteligent w naszych czasach nie ma żadnych szans. Żadnych.

I to mnie uwiera. W komunizmie jednak mimo wszystko była pewna hierarchia społeczna, prosty człowiek miał szacunek do wykształconego człowieka. Była drabina, na którą się wchodziło, i wcale nie sztucznie uformowana, sztuczna tylko politycznie. Umiejętności jednak były szanowane.

Miałem wielką frajdę obcowania z mistrzami - wejść na pierwszy stopień drabiny, zobaczyć mistrza kolana, potem genitalia, potem wątrobę, potem zajrzeć mu w oczy i." szukać następnego. Dziś młody wywraca drabinę razem z mistrzem, mistrza strąca, i już jest kariera.

Młodzi mistrzów może by i potrzebowali, tylko generalnie więcej o tym mówią, niż czynią wysiłku, żeby mieć tych mistrzów. Chociaż znaleźć mistrza jeszcze nierobaczywego, to problem.

Generacja lat 80., stanu wojennego, a potem jeszcze rozczarowania wolnością nie wykształciła autorytetów, była defetystyczna, destrukcyjna. Skutki tego dopiero zaczynamy odczuwać. Trzeba dwóch, trzech pokoleń, żeby tę wyrwę zasypać.

Jeżeli już mamy mówić, co "orzeł może", to orzeł musi długo wysiadywać jaja, żeby wyrosło nowe pokolenie, które dostanie szansę, jaką moje pokolenie dostało, niebywałą w historii tego kraju. Bezkrwawo praktycznie i bez większych wstrząsów przeżyliśmy kilkadziesiąt lat. 

* J AN ENGLERT

W1964 r. ukończył warszawską PWST, ale debiutował już w wieku 13 lat rolą łącznika Zefira w .Kanale" (1956). Żartuje, że musiał słabo wypaść, bo Andrzej Wajda zaangażował go dopiero po 50 latach jako generała w "Katyniu". Zagrał w kilkudziesięciu filmach i serialach ("Kolumbowie", "Perła w koronie", "Akcja pod Arsenałem", "Dom", "Piłkarski poker", "Matki, żony, kochanki", " Ekstradycja", "Kiler", "Czas honoru", "Układ warszawski") i sztukach teatralnych ("Matka "Witkacego ,"Dziady", "Wesele", "Rewizor", "Śluby panieńskie" Fredry, "Ślub" Gombrowicza). Od 10 lat dyrektoruje w Teatrze Narodowym. Za dwa tygodnie kończy 70 lat

**

Orzeł może

Od 2 maja do 4 czerwca we wspólnej kampanii społecznej radiowej Trójki i "Gazety" rozprawimy się ze stereotypem Polaka pesymisty i ponuraka.

Akcja pod patronatem Prezydenta RP

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji