Artykuły

Listy do życia

- Mój zawód jest dla mnie półserio, a półżartem jest życie - GRAŻYNA SZAPOŁOWSKA w życiu, teatrze i filmie.

Charakterna. Wzbudza skrajne emocje. Częściej miłość niż nienawiść, ale nigdy letnie uczucia. - Bo letnia to jest wyprzedaż - mówi aktorka, bez której można wyobrazić sobie Teatr Narodowy, ale której obecności brakuje w polskim kinie.

Długowłosy rasowy owczarek Ice wita mnie w progu domu. - Piękny masz pysk - mówię. - To o mnie? - pyta przekornie Grażyna Szapołowska. O jej poczuciu humoru krąży wiele anegdot. "Kogoś mi pani przypomina... - zaczepi! ją kiedyś nieznajomy. - Już wiem, Grażyna Szapołowska!". "Nieee, Szapołowska jest brzydka", odpowiedziała aktorka. Któregoś razu w ośrodku sportowym niepełnosprawny mężczyzna pomylił ją z osobą z obsługi: "Mogłaby pani pościelić mi łóżko w pokoju?". Szapołowska: "Proszę bardzo. - Pościeliła. - Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?". "Nie, dziękuję". "W razie czego proszę dzwonić".

Zwykła mawiać, że jak płakać, to lepiej w jaguarze. Jadąc kiedyś z przyjaciółką, celowo złamała na Nowym Świecie zakaz wjazdu. Zatrzymał ją policjant. - "Nie ma pani zapiętych pasów". Wyciągnął bloczek do wypisywania mandatów. Szapołowska z całym arsenałem swoich "środków wyrazu": "Ale nie mogę ich zapiąć, bo właśnie zrobiłam sobie implanty" - Maria Mamona, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie, śmieje się, kiedy to opowiada. - Grażyna lubi być w centrum zainteresowania, zwłaszcza gdy ma męską publiczność - dodaje.

- Wystarczy, że odchyli lekko głowę, przeczesze dłonią włosy i momentalnie miękną kolana. To gest nie do podrobienia, rodzaj autografu - mówi Tomasz Ossoliński, projektant i przyjaciel Szapołowskiej. - Umie podkręcić sytuację, zaczarować otoczenie i robi to bez wysiłku, z klasą. Ma to "coś", co nie przemija. Albo sieją kocha, albo nienawidzi. Nie jest letnia. Sama Szapołowska często mówi, że letnia to może być wyprzedaż. - Lubię, kiedy życie jest nieprzewidywalne.

KALENDARZ

W imbryczku dochodzi jaśminowa herbata z plasterkami imbiru. Aktorka próbuje, po czym odnosi ją z powrotem do kuchni. - Za mocna. Przyniosę jeszcze cytrynę. Miodu spadziowego? - proponuje. Zanim usiądzie, ściera mocną szminkę z ust. '

Na stole leży kalendarz książkowych rozmiarów, wydany z okazji Roku Chopinowskiego. - Tak się złożyło, że dostałam go, kiedy odchodziła moja mama. Może dlatego zaczęłam w nim pisać, że białe strony prowokowały. .. Kartkuje, czyta: - "Cuda, cuda, mama uśmiechnięta i wygląda dużo młodziej". "Kasia (Jungowska, córka aktorki - przyp. red.) obcięła włosy Żałuje, ale jest jej bardzo ładnie". "Tango - magiczne...". Przedstawienie w reżyserii Jerzego Jarockiego było ostatnim, w jakim Grażyna Szapołowska zagrała w Teatrze Narodowym. Sprawa była głośna dwa łata temu i zakończyła się w sądzie. Aktorka tłumaczyła, że z miesięcznym wyprzedzeniem poinformowała dyrekcję teatru o tym, że termin spektaklu koliduje z telewizyjnym show "Bitwa na głosy" w TVP2, w którym brała udział. Prosiła o przeniesienie "Tanga" na inny dzień albo wyznaczenie dublerki. Nie uzyskała zgody Kiedy nie przyszła na przedstawienie, zwolniono ją dyscyplinarnie. - Gdyby nie to zwolnienie, nie powstałaby moja książka - mówi dziś aktorka o autobiografii "Ścigając pamięć", która ukaże się na początku maja. Pisze w niej o skazanej na niepowodzenie walce z czasem, który upomniał się o 91-letnią mamę. Notowanie w kalendarzu pozwalało oswoić ciężar emocji i skonfrontować diagnozy. - Było tyle różnych, czasem sprzecznych informacji ze szpitala, z hospicjum, od znajomych lekarzy. Musiałam je sprawdzać, żeby wiedzieć, jak mamie pomóc. Trudno potem wracać do tego... Pisze też o smutnym psie, którego uwolniła z cyrku i przyprowadziła do domu w Toruniu, kiedy miała 14 lat. O różowym samolocie, jakiego zażyczyła sobie od tajemniczego wielbiciela, kiedy Jerzy Hoffman kręcił za wschodnią granicą nim "Piękna nieznajoma" z jej udziałem. Nie podejrzewała, że tym adoratorem jest premier Rosji Wiktor Czernomyrdin. I wreszcie o bezsenności po przyjeździe do USA, gdzie wyjechała ze swoim trzecim mężem, konsulem ds. kultury w Los Angeles. - Ale ja opowiadam o książce, a może to pani wcale nie interesuje?

KAMERA

W dokumencie Macieja Odolińskiego "Szapołowska - nowe spojrzenie" reżyserzy, którzy kręcili filmy z jej udziałem - Filip Bąjon ("Magnat"), Leszek Wosiewicz ("Kroniki domowe"), Filip Zylber (spektakl Teatru Telewizji "Disneyland") mówią: osobowość filmowa. Kamera ją lubi. Udało się jej przełamać stereotyp "królowej seksu". Nierealistyczna aktorka z tajemnicą, metaforą. Andrzej Wajda, u którego zagrała Telimenę w "Panu Tadeuszu", powiedział: "Mnie stoi nieustannie przed oczami film Krzysztofa Kieślowskiego, i to ogromne zaskoczenie, że ktoś może zagrać tak niejednoznaczną rolę. Nie ma wielu aktorów, od których spodziewałbym się niespodzianki". Zdjęcia do "Krótkiego filmu o miłości" robił Witold Adamek, Grażyna Szapołowska miała wtedy 35 lat. Ale pierwszy raz patrzył na nią przez lupę kamery przy miniserialu "Parada oszustów" Grzegorza Lasoty Zaledwie 24-letnia absolwentka szkoły teatralnej już wtedy była zjawiskowa. Adamek: - Kiedy stawała przed obiektywem, czułem, że zaczyna się dziać coś takiego, czego nie sposób opisać słowami. Ten rodzaj emocji między osobą, która prowadzi kamerę, a aktorką jest fantastyczny, w przypadku Grażyny przyjemność jest podwójna, bo to piękna kobieta, światło ładnie na niej leży. Grzechu warta - uśmiecha się. - Nie było w Polsce drugiej aktorki, która by się tak rozebrała jak ona, bez poczucia wstydu, że błaga tylko, aby reżyser powiedział "stop". Maria Mamona: - Pewnie jej seksapil sprawiał, że wyobraźnia widziała więcej. Nie wszędzie ją rozbierali, ale wszędzie ją widzieli nago, nawet w "Magnacie", w słynnej scenie erotycznej "cała jestem w maku" z Bogusławem Lindą, w której była ubrana. Adamek: - Nie jest łatwa. To aktorka z charakterem, która przychodzi na plan ze swoją koncepcją roli. Nie zawsze zgodną z wizją reżysera, ale jest na tyle rozsądna, że potrafi to dostrzec. Tak było u Krzyśka. Kieślowski mówił: "Zagrałaś to dla siebie, a teraz zagraj dla mnie. Dubel". Po skończonym ujęciu: "Teraz zagrałaś pół dla siebie, a pół dla mnie. Dubel". I tak do skutku. - Rasowy reżyser jest zawsze obok kamery, blisko aktora, a dopiero potem sprawdza na monitorze, czy wszystko się zgadza - mówi

Szapołowska. Tak jak Pepe Danquart, laureat Oscara za najlepszy film krótkometrażowy "Schwarzfahrer" w 1994 roku, u którego wystąpiła w "Biegnij, chłopcze, biegnij". - Jego obecność dodawała mi adrenaliny, nawet za dużej, bo wszystko robiłam intensywniej. Jest taka potrzeba, żeby zaistnieć bardziej, i to bywa mylące. Pepe podchodził wtedy i mówił: "Easy, you don't have to do anything. Just say it" ("Spokojnie, nie musisz robić niczego. Wystarczy, że to powiesz"). W teatrze jest inaczej. Publiczność, która czerpie z ciebie energię, zarazem ją oddaje. A kamera to martwy przedmiot. Po każdym filmie jestem wykończona.

BRYLANTY

- Każda kobieta kocha brylanty, bo są łzami tych, co je wydobywają, i czasami łzami szczęścia - uśmiecha się aktorka. Lubi uczcić każdy film biżuterią. W jej kolekcji są m.in.: bransoletka z granatów ("Pan Tadeusz"), pierścionek ze starą perłą ("Księżniczka czardasza", operetka, reż. Marta Meszaros), diamentowe kolczyki ("Kurka wodna", przedstawienie w Teatrze Narodowym w reż. Jana Englerta).

To był rok 2002, początek znajomości z Erykiem Stępniewskim, przedsiębiorcą, właścicielem stadniny w Józefinie. Po premierze, na kolacji w La Boheme, wręczył jej pudełko zapałek "na szczęście". W środku były dwa brylanciki.

Maria Mamona: - Myślę, że dopłynęła do właściwego portu, w którym jest otoczona opieką i spokojna. Jedenaście lat to chyba najdłuższy związek w jej życiu.

Kiedy się poznali w Sopocie, on nie miał pojęcia, kim jest nieznajoma blondynka - wychował się we Francji. Ona sama ślad ich spotkania pozostawiła w tomiku "Pocałunki" - impresjach, jakie drukowała kiedyś na łamach PANI: "Siedział z przyjacielem przy stoliku przed knajpką na Monte Cassino. Promienie jesiennego przedpołudniowego słońca padały na szklankę ze złocistym piwem, którą trzymał w dłoni. Wokół nadgarstka owijała się złota bransoletka z zegarkiem, wysadzana małymi brylantami. Nie pamiętał, ile kobiet przyciągała swoim blaskiem". Stępniewski, który wyprodukował też film z udziałem aktorki ("Trick" w reż. Jana Hryniaka), mówi: - Lubi być zaskakiwana. To złote serce w stalowej skorupie. Wrażliwa, emocjonalna. Najukochańsza, razem z wadami, jakie mogą mieć gwiazdy. Ale te woli przemilczeć. Może poza jedną - od kiedy w jej życiu pojawił się internet, uważa się za specjalistkę od wszystkiego. Ma takie powiedzenie, że kocha Grażynę, ale nie znosi Szapołowskiej - mając na myśli tę gwiazdorską część jej osobowości. Razem podróżują, chodzą do kina. W sali kinowej siadają z brzegu, żeby w razie czego wyjść, bo aktorka nie ma cierpliwości do filmów, które jej się nie podobają. Ostatnio zachwyciła ją "Miłość" Michaela Hanekego. Ale jej ulubionym filmem od lat pozostaje "Pół żartem, pół serio" Billy'ego Wildera ze słynną rolą Marilyn Monroe jako Sugar Kowalczyk, która gra w damskiej orkiestrze na ukulele, leczy serce, złamane przez kolejnego saksofonistę, rumem z piersiówki i wypatruje oczy za milionerem w okularach. Co dla Grażyny Szapołowskiej jest w życiu półżartem, a co półserio?

- Mój zawód jest dla mnie półserio, a półżartem jest życie. To ważne, dlatego że trzeba umieć śmiać się nawet przez łzy. Nie wiadomo, kiedy i co jest w nas serio. Czy wtedy, kiedy płaczemy? Czy kiedy mówimy komuś "kocham", to jest serio czy półserio? Wydaje mi się, że jedyne pewne rzeczy to narodziny i śmierć, a cała reszta fajnie, żeby była półżartem.

WALIZKA

Często pakuje się w ostatniej chwili. Zabiera laptop, płaskie, wygodne buty, bo lubi dużo chodzić, elegancką sukienkę na przyjęcie, książkę. Przy odprawie ma tylko paszport i papierową torebkę, do której pani Ewa wkłada kanapki, żeby nie była zdana na pokładowe jedzenie. - Kiedyś zgubili mi walizkę na lotnisku i nawet byłam szczęśliwa, że mogę zacząć wszystko od początku - mówi Grażyna Szapołowska. Bywało, że wyjeżdżała tak, jak stała: bez bagażu, kupując rzeczy już na miejscu. Mogłaby mieć napisane na wizytówce jak Holly Golighdy ze "Śniadania u Tiffany'ego" Capote'a - w podróży.

Urodziła się w Bydgoszczy, od siódmego roku życia mieszkała w Toruniu. Debiutowała w Teatrze Dolnośląskim w Jeleniej Górze, do którego zgłosiła się po liceum, kiedy przeczytała, że wybitny reżyser i tancerz Henryk Tomaszewski będzie tam wystawiał "Legendę", spektakl muzyczno-pantomimiczny według Wyspiańskiego. Miała wtedy 19 lat.

- Pojechałam nocnym pociągiem i czekałam, aż rano otworzą teatr. Poszłam do dyrektora i powiedziałam, że chcę występować. A on był tak cudownym człowiekiem, że zapytał, czy mam gdzie spać, i dał mi mieszkanie teatralne, pokój z łazienką. Byłam wtedy za duża, za gruba, za biuściasta. Ale nauczyłam się wiele, jeśli chodzi o gest, ruch, ich znaczenie w teatrze i filmie.

Zdała do PWST w Warszawie i, jak mówi, "zaczął się inny świat".

- Trudno się było nim nie zachłysnąć - opowiada Maria Mamona, która studiowała z Szapołowską i mieszkała z nią w akademiku w jednym pokoju przedzielonym na pół szafą, za którą spały dwie inne koleżanki.

- Żyłyśmy wtedy sztuką, graniem, teatrem - przynajmniej raz w tygodniu biegłyśmy na przedstawienie... Miałyśmy cudownych profesorów: Tadeusza Łomnickiego, Zosię Mrozowską, Andrzeja Łapickiego - wylicza aktorka, którą teraz można zobaczyć w filmie Ryszarda Bugajskiego "Układ zamknięty". Szapołowska: - Szkoła to była zabawa. Prawdziwa nauka to Tomaszewski i Adam Hanuszkiewicz. Po premierze "Snu srebrnego Salomei" w jego reżyserii w Teatrze Narodowym w Warszawie, gdzie zagrała księżniczkę, podbiegł do niej Andrzej Łapicki: "Wspaniale, byłaś jedyną osobą, która nie miała tremy. Dzisiejszego wieczoru urodziłaś się aktorką, Grażyna!".

Wkrótce, w 1978 roku, urodziła Kasię, dziś reżyserkę i mamę 12-letniej Karoliny. Po Warszawie były kolejne miasta: Budapeszt, Rzym, Los Angeles, gdzie mieszkała cztery lata. Mówi, że nie jest przywiązana do miejsc. - Często je zmieniałam. Śmiałam się, że moje życie mieści się w walizce. Większość czasu spędziłam w hotelach na całym świecie. Uwielbiam je, bo, po pierwsze, są to magiczne miejsca, w których można spotkać dziwnych ludzi. Po drugie, jest się anonimowym, a po trzecie, one zawsze wiązały się z nowym filmem, ekipą, jak gdyby powstawał kolejny związek. Tworzymy rodzinę na miesiąc, dwa, pól roku i raptem to wszystko pęka, trzeba się rozstać. Może dlatego, kiedy moi znajomi przeżywają rozwody, płaczą, ja jestem pocieszycielem. Wiem, że po każdym rozstaniu, a przeżyłam ich sporo, będzie lepiej. Ludzie - przez lata uzależnieni od siebie - rozsypują się i nie wiedzą, co zrobić. Natomiast ja pakuję walizkę, kupuję bilet.

FUTERKO

Do czego jest Pani przywiązana? - Do Kasi i jej córki. Do zwierząt. Teraz mam psa, dwa koty i papugę. Do tego kraju. Czasami myślę, że jestem uzależniona od czytania książek.

Kiedyś rozmawiała o jednym ze swoich ulubionych pisarzy Javierze Mariasie z Johnem Malkovichem. Aktor byl w Polsce przy okazji premiery filmu "Być jak John Malkovich" (reż. Spike Jonze). Spotkanie odbywało się w restauracji Belvedere w Łazienkach. - Wszyscy ubrali się elegancko, a John przyjechał w koszulce i sweterku. Ja też włożyłam czarną marynarkę, źle się z tym czułam, zbyt wieczorowo. Okazało się, że Marias jest przyjacielem Johna, a ja dopiero co przeczytałam "Serce tak białe". Rozwijałam wtedy swoją firmę kosmetyczną Sza, on zakładał wymarzoną sieć hoteli, firmując je swoim nazwiskiem. Pomyślałam, że moje kremy byłyby do nich pięknym dodatkiem.

Kiedy się żegnali, Malkovich zaproponował: "Jutro wyjeżdżam, ale może zjedlibyśmy razem śniadanie?". - Umówiliśmy się o 10. Następnego dnia wyjęłam z szafy jakiś podarty podkoszulek, dżinsy, futerko z soboli, wzięłam kremy Sza i pojechałam do Bristolu. Otworzyła się winda, a w niej stoi John w czarnym smokingu. Ja w dżinsach i podartym podkoszulku. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać.

Inny hotel, Sheraton. Lunch z Jeremym Ironsem, któremu w 2002 roku wręczała Telekamerę. Irons mówi: "Ja cię skądś znam...".- Powiedziałam, że pracuję w telewizji. Często tak robię. Kiedy ktoś pyta, czym się zajmuję, odpowiadam, że jestem dentystką albo że sprzedaję ogórki na bazarze. Teraz będę mówić, że jestem pisarką. A kim Pani jest naprawdę? - Sobą. Aktorką. Aż aktorką, czyli nikim. Kim jestem? Nie wiem.

GRZEBIEŃ

Na stole lądują naleśniki usmażone przez panią Ewę. I konfitury, które jeszcze zrobiła mama Grażyny Szapołowskiej. - Mirabelka. Kwaśne, proszę skosztować. Lepsze były wiśnie, ale już się skończyły - zachęca aktorka.

- Niedawno, robiąc porządki, znalazłam grzebień mamy. Zaczęłam się nim czesać i wyczułam zapach jej perfum... Mnie się wydawało po jej śmierci, że już nie będę umiała żyć, że codziennie będę płakała, że to jest odejście, które mnie zamknie. A ono mi otworzyło wiele spraw. Każdy człowiek umiera inaczej. Będąc w szpitalach, widziałam samotność tych, których porzucili bliscy. Ludzie boją się śmierci, pożegnania. Odwracają się, a potem żałują czegoś, czego nie umieją opisać słowami. Dla mnie bycie przy odchodzącym człowieku jest zaszczytem i wyróżnieniem. To bardzo intymny moment, który należy uszanować. Do ostatnich sekund robiłam wszystko, żeby mamę przywrócić do życia, i tylko mój mąż i pani doktor wiedzieli, że to już kwestia paru godzin. Eryk powiedział: "Idź, połóż się na chwilę, odpocznij". Zdrzemnęłam się i obudziła mnie niezwykła cisza. Przerażająca. Wstałam i już wiedziałam.

COŚ JESZCZE

- Grażyna miała wspaniałą mamę: skromną, troskliwą. Cudowna osoba, chodzące dobro. Trudno uwierzyć, że swój silny charakter odziedziczyła po niej. Może to po ojcu? - zastanawia się Maria Mamona.

- Opiekuńcza, pomocna - mówi o aktorce Marta Meszaros, która poznała Grażynę w Budapeszcie. Reżyserka kręciła wówczas swoje pierwsze "Dzienniki..." z Anną Polony i Janem Nowickim, a Szapołowska grała w "Innym spojrzeniu" Karoly'ego Makka, pierwszym filmie o lesbijskiej miłości, który powstał za żelazną kurtyną. - Dostrzegłam w niej wtedy oryginalną, ostrą kobiecość, piękno, erotyzm, wdzięk. Jest bardzo dobrym człowiekiem i przyjacielem. Kiedy byłam w Polsce, czasem u niej mieszkałam. Robiła mi wtedy pyszne śniadania, obiadki, nauczyła korzystać z internetu. Sama Szapołowska żartuje, że ma wszystkie cechy nadopiekuńczej jidische mame, a nawet dzierga na drutach.

Wyjmuje z szuflady szalik, który zrobiła dla Eryka, - Ścieg angielski. Ale on nie chce go nosić, bo ma złotą nitkę. Pani Ewa się śmieje, że jestem jak maszyna, bo laki szal zajmuje mi trzy godziny. Lubi obdarowywać zrobionymi przez siebie rzeczami bliskich.

- Poza córką i wnuczką nie miała wiele szczęścia rodzinnego - uważa Meszaros.

- Nie dlatego, że nie była kochana, ale dlatego, że te miłości ją rozczarowywały. 90 proc. mężczyzn lubi banał, a to jest charakter, wolny człowiek. Ma w moim sercu osobny kawałeczek.

W sercu Grażyny sporo miejsca zajmuje starsza o 11 lat siostra Lidka, którą z racji różnicy wieku nazywa drugą mamą. Mówi o niej: - Nigdy się nie spieszy. Jest "celebrytką" hodowania warzyw, robienia przetworów. Potrafi się cieszyć z tego, że jest przedwiośnie, że będzie oczyszczać staw. Ja zawsze żyłam w pędzie. A ona miała "namacalną" rzeczywistość, do której mnie zachęcała, i twierdziła, że to są najważniejsze rzeczy: "Co z tego, że pojedziesz tam, gdzie rosną banany na palmie, skoro tutaj masz wszystko, tylko się inaczej nazywa?".

- Dziś - mówi Grażyna Szapołowska - zaczęliśmy żyć w wirtualnym świecie. I teraz trzeba kurki z tym szumem pozakręcać, i odpowiedzieć sobie: co jest wartością. Czy to, że kolega był na Karaibach? Czy że koleżanka zrobiła sześć liftingów, a Depardieu rzucił paszportem francuskim? Znalezienie w tym wszystkim wartości polega chyba na tym, żebyśmy nikogo nie krzywdzili i żeby było nam przyjemnie... Przyjemnością jest bieganie po lesie. Czytanie ciekawego scenariusza. Kolacja, na którą pani Ewa przygotuje duszonego królika w białym winie. Ale to też jest mało, przydałoby się coś jeszcze. Może następny film?

"Dobranoc. Padam. Książka skończona", napisała 7 kwietnia na Facebooku, Wcześniej zamieściła swoje zdjęcie zrobione podczas pobytu w Monako. Stoi w salonie samochodowym ubrana w futerko, w tle żółte sportowe auto. Podpisała je: "Co tam Ferrari przy talom cacku...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji