Artykuły

Bernstein z Maseckim zagrają na podwórku

- Marzy mi się, by z miasta fabryk nazywanego dawniej polskim Manchesterem zrobić taki mały Edynburg - mówi Zbigniew Brzoza, szef rozpoczynającego się w piątek festiwalu Łódź Czterech Kultur.

Jędrzej Słodkowski: Warszawianin kierujący najbardziej łódzkim z łódzkich festiwali?

Zbigniew Brzoza: Jestem z Warszawy, ale z Łodzią jestem związany od 1990 r., kiedy zacząłem w Tatrze Studyjnym przygotowywać jedno z pierwszych swoich przedstawień. Łódź jest dla mnie inspirująca, Warszawa - wcale. Jakby popytać na ulicach obu miast, niewielu by się z panem zgodziło.

Co pana tak inspiruje?

- Po pierwsze, ja w ogóle lubię miasto. Warszawa nie jest prawdziwym miastem, ale tworem złożonym z rozrzuconych w przestrzeni dziwnych elementów. Tu kawałek Mokotowa, tam kawałek Żoliborza, Starej Woli, Starej Pragi-oddzielne, niepołączone ze sobą były. W Łodzi jest odwrotnie, to jeden organizm. Łódź jest najbardziej miejskim miastem w Polsce, a i w Europie niewiele by się takich znalazło.

Druga sprawa to ludzie i atmosfera. Mieszkańcy Warszawy, zresztą w dużej mierze pochodzący z Łodzi, rozpychają się łokciami, walczą. Łódź ma inny rytm, zbliżony do tego, jaki mogę odnaleźć w moim ulubionym Berlinie. Rozmawiałem właśnie z moimi niemieckimi przyjaciółmi mieszkającymi w Warszawie - mają te same obserwacje.

No i trzeci wątek, bezpośrednio związany z festiwalem Łódź Czterech Kultur: niebywała przeszłość i szalenie ciekawa teraźniejszość. W historii Łodzi najbardziej zachwyca mnie to, że ludzie reprezentujący różne kultury -narody wyznania, warstwy społeczne - spotkali się i potrafili się dogadać. Zbudowali w nieprawdopodobnie szybkim czasie wielkie, prężne miasto. I wbrew pozorom dobrze pomyślane; widać to w fantastycznych przestrzeniach parkowych i gmachach publicznych. Na pewno dzisiejsi deweloperzy tak by nie budowali.

Najpierw porozumieli się ze sobą fabrykanci. Potem, po rewolucji 1905 roku, to porozumienie osiągano na dołach drabiny społecznej - wśród robotników; handlarzy, rzemieślników. Ówcześni łodzianie różnych narodowości stworzyli wspólną przestrzeń obywatelską.

Stąd pomysł, by festiwalowe wydarzenia rozgrywały się na miejskich podwórkach, a wstęp na nie był bezpłatny?

- Tak. Marzy mi się, by w przyszłości podczas festiwalu żyło prawie każde podwórko przy Piotrkowskiej. W mieście fabryk nazywanym dawniej polskim Manchesterem mielibyśmy taki mały Edynburg, ale nie tylko teatralny.

Pomysł na spektakle i koncerty na podwórkach pojawił się, kiedy w sezonie 2008-09 byłem dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi. Chciałem je realizować w ramach letniego festiwalu Przyjaciele Nowego Wychodzą na Ulice, ale ówczesne władze Łodzi podziękowały mi za pracę i mogę tę ideę wcielić w życie dopiero teraz. Chodzi mi o budowanie łódzkiej narracji przez wybitnych artystów dwóch teatralnych nurtów - repertuarowego i offowego. Pierwszy w tym roku reprezentuje Krzysztof Garbaczewski, drugi - Teatr Ósmego Dnia, a w przyszłym roku będzie to prawdopodobnie Teatr Provisorium. Co roku będą więc od podstaw powstawały dwa spektakle. Garbaczewski przygotowuje z dramaturgiem Marcinem Cecką spektakl inspirowany "Samotnością pól bawełnianych" Bernarda-Marie Koltsa. Artyści z Teatru Ósmego Dnia pracują nad instalacją teatralną stworzoną we współpracy z mieszkańcami podwórka przy ul. Zgierskiej, blisko Bałuckiego Rynku. Przegadali z nimi dziesiątki godzin, tam zaszedł poważny proces twórczy, w wyniku którego losy mieszkańców opowiedziane artystom z "Ósemek" ulegną legendaryzacji.

W tym samym odrapanym podwórku, w którym spektakl przygotowuje Garbaczewski, teatr Swobodnoje Prostranstwo z Orla w Rosji pokaże musical na podstawie "Zmierzchu" Izaaka Babla- Widziałem go w ubogiej jak Łódź Tulę i pomyślałem, że ta żydowsko-rosyjska historia z dawnej Odessy znakomicie rymuje się z łódzkimi historiami. Także na podwórku przy Piotrkowskiej spotka się dwóch fenomenalnych instrumentalistów: trębacz Steven Bernstein i pianista Marcin Masecki.

Pracują ze sobą po raz pierwszy?

- Tak. Układani program festiwalu, myśląc, kogo sam bym chciał na nim zobaczyć. Uwielbiam Bernsteina, jego płyty nagrane dla nowojorskiej wytwórni Tzadik, ale jestem także wielkim fanem The Lounge Lizards Johna Luriego, z którymi Bernstein był związany przez wiele lat. Widziałem ich w Paryżu w 1985 r., zrobili na mnie oszałamiające wrażenie. Bernstein razem z Maseckim opracowują utwory kompozytorów z łódzkiego getta. Zagrają je na podwórku przy Piotrkowskiej z pięciorgiem młodych muzyków z Łodzi, którzy dostaną okazję współpracy z zawodnikami z najwyższej półki światowej, W kompletowaniu repertuaru pomaga nam Raphael Rogiński, który sam zagra na festiwalu muzykę Żydów z Odessy z innym muzykiem związanym z Tzadikiem - akordeonistą Borisem Malkovskim.

I jeszcze Sara Tenenberg-Bialas. Jako 13-latka trafiła do obozu w Gross-Rosen. Uczyła się piosenek, które śpiewały kobiety z sąsiednich baraków. Zapamiętała je, a po wojnie zbierała od ocalałych kolejne piosenki w jidysz. Miała świadomość, że bez tego przepadną. Uczyniła ze swojej pamięci nośnik do przechowywania tych utworów. Po latach nauczyła ich niemieckiego aktora Karstena Troykego. Teraz oboje przekażą je studentom łódzkich uczelni. Trzy pokolenia zaśpiewają je w najbardziej ruchliwej części Piotrkowskiej. Jidysz zabrzmi tam tak,jak rozbrzmiewał do 1940 r.

W ramach festiwalu kolejne niezwykłe dzieło w przestrzeni publicznej zrealizuje także Joanna Rajkowska.

- Jej projekt zacznie się pierwszego dnia festiwalu, a zakończy, miejmy nadzieję, za rok. Dzięki porozumieniu z miastem Joanna wyłoży oficyny remontowanej właśnie kamienicy przy ul. Piotrkowskiej 3j tuż przy pl. Wolności i po drodze do Manufaktury, kawałkami luster [na zdjęciu]. Oficyny w czarodziejski sposób się zdematerializują. To pierwsza odsłona naszego projektu "Diamenty Łodzi". Chciałbym, by stał się odpowiednikiem działań podejmowanych przez Friedensreicha Hundertwassera w Wiedniu. Chodzi o nadawanie zaniedbanym miejscom poprzez sztukę takiej jakości, żeby mieszkańcy miasta chcieli się w takich przestrzeniach zbierać i uważali je za swoje. W Łodzi jest z tym ogromny problem, mieszkańcy nie czują się gospodarzami swych ulic, podwórek i kamienic. Wprowadzili się do nich w latach 40. i rzeczywiście nie należały do nich. Zresztą i dziś gmina Łódź jest największym kamienicznikiem w Polsce.

Pan chce budzić w łodzianach łódzką tożsamość?

- Łodzianie wstydzą się swej tożsamości, są nią zakłopotani. To miasto można rewitalizować, także w społecznym wymiarze, przez sztukę. Ale żeby rewitalizować, trzeba wiedzieć, że mieszka się w miejscu niezwykłym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji