Artykuły

Hit z gilotyną w tle

Karmaniola była jedną z najpopularniejszych pieśni Wielkiej Rewolucji Francuuskiej. W jej rytm najchętniej maszerowano, przy jej dźwiękach zapełniały się kosze z głowami. Stanowiła normalny akompaniament pracy gilotyny.

Na scenie wielka gilotyna jest stałym elementem dekoracji, a jej mniejsza replika raz po raz z rumorem pokonuje sceniczną przestrzeń. Jest rok 1794. Paryż. Szaleje terror - "aby osiągnąć wolność wyboru potrzeba gilo­tyn, potrzeba terroru". Rzecz jednak nie Francuzów a Pola­ków dotyczy i ma komediową formę "operetty wielce narodo­wej". Jest w niej intryga poli­tyczna, wielka miłość, która le­dwie uchodzi spod ostrza gilo­tyny, jest śliczna królewna nie­świadoma swego majestatu i wychowująca ją rodzina polskich sankiulotów. A cała historia opowiedziana żartobliwie, z cu­downym poczuciem humoru, wielką sprawnością warsztatową sa­tyryka i ogromną kulturą słowa. Skrzący się dowcipem tekst Jo­anny Kulmowej nie jest prze­cież służącą samej tylko zaba­wie błyskotką. Nuta refleksji nad narodowym bytowaniem Polaków, nad ich wadami i histo­ryczną niepoprawnością przydaje utworowi ciężaru gatunkowego, a wobec realiów w jakich ży­jemy od ubiegłego roku spra­wia, że napisany w 1972 roku tekst nabiera w niezwykły spo­sób aktualności i nośności.

Pomysł wystawienia operetki na scenie dramatycznej jest ty­leż obiektywnie ryzykowny, co subiektywnie - dla reżysera - kuszący. Inna konwencja, inne środki wyrazu. Kiedy jednak reżyser dysponuje świetnym tek­stem (a więc odpada problem uporania się z głupotą tradycyj­nego operetkowego libretta), kiedy przedmiotem zabawy staje się sama teatralna konwencja, a z aktorów potrafi się wycisnąć siódme poty dla podporządko­wania ich swej wizji, to nawet Moniuszko nie straszny. Takim reżyserem okazał się Marek Sikora. Gdyby wszystkie przedsta­wienia dyplomowe absolwentów PWST były równie błyskotliwe, to o los rodzimego teatru moż­na by być spokojnym. Rozmach, świeżość, finezja, zdolność łączenia szalonej wyobraźni z precy­zją wypracowania każdego deta­lu i szczególnie cenna umiejęt­ność pewnego prowadzenia aktorów, nie pozostawiającego wąt­pliwości ustawienia ich ról.

Sikora wystawił "Karmaniolę" jak burleskę z właściwymi jej przejaskrawieniami, charakterem parodiującym, często z odcieniem błazeństwa. W ten sposób po­radził sobie z operetkowością utworu, czyniąc przedmiotem pa­rodii samą konwencję operetki. Z jednej strony potęguje to ko­mizm widowiska, z drugiej zaś uwalnia aktorów od ewentual­nych kompleksów z powodu nie­doskonałości wokalnej. Wszelkie potknięcia są bowiem wpisane w tę nową konwencję. Amant w dramatyczno-operowym geście wyrzucający nad głowę ręce wraz z trzymanymi w nich okularami, który kończy arię o utraconej miłości na czworakach, bezradnie obmacując zasypaną słomą podłogę nie musi oba­wiać się fałszywej nuty. Podobnie amantka, której podczas śpiewania o rewolucyjnych ide­ach (będzie do nich przekony­wać ukochanego) więźnie palec w dziurawej beczce, czy trzej szalejący jakobini, którym zda­rza się platformę z gilotyną traktować jak hulajnogę (a propos, kto ich wypuścił z celi "Waria­ta i zakonnicy"?). Aktorzy zresztą dobrze sobie radzą z partia­mi wokalnymi, a w części mó­wionej osiągają poziom rzadko widywany na opolskiej scenie i to zarówno w kreacji indywidu­alnej jak i zbiorowej. Niespra­wiedliwością byłoby tu wyróż­nianie kogokolwiek - wrażli­wość na najdrobniejszy przejaw humoru i perfekcja zastosowa­nych w celu jego wyrażenia środków są właściwością całego grającego zespołu, czego potwierdzeniem był na premierowym przedstawieniu zdrowy i serdeczny śmiech widowni i długi, go­rący, a w pełni zasłużony aplauz.

Mamy więc prawdziwy teatralny przebój w Opolu. To trzeba koniecznie zobaczyć!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji