Artykuły

Andrzej Nardelli, Kordian z Mysłowic

Andrzeja Nardellego, młodego warszawskiego aktora, który zginął tragicznie ponad 30 lat temu, wspominają bliscy i koledzy, m. in. Magda Umer w nakręconym niedawno filmie.

Piotr Fronczewski: - Andrzej Seweryn uczył się wszystkiego, czego można się było tylko w szkole nauczyć, Maciej Englert zaczynał reżyserować, Marian Glinka podnosił ciężary, Daniel Olbrychski próbował się ze wszystkimi na rękę, a Andrzej Nardelli tańczył.

30 kwietnia 2004 r. Dyskusyjny Klub Filmowy "Trójkąt" otrzymuje imię Andrzeja Nardellego, tragicznie zmarłego aktora rodem z Mysłowic. Uroczystość odbywa się w kinie Znicz w Mysłowicach. - Nie ma tłumów - zauważa drobna staruszka, którą prowadzi pod ręce dwóch mężczyzn. To matka Andrzeja, Stefania Nardelli, i jej najmłodsi synowie: Jan i Stanisław. Na widowni siedzi kilkanaście osób. Wanda Wróblewska, emerytowana polonistka z Liceum Ogólnokształcącego w Mysłowicach, do którego chodził aktor, jest zaskoczona i zmartwiona. Nie uczyła Andrzeja, ale znała go ze swojego kółka recytatorskiego. Potem zbierała recenzje z jego występów i 11 lat temu pisała o nim do dwutygodnika "Życie Mysłowic". - Gdyby to było w centrum miasta... Może ludzi zniechęcił dojazd? Jest długi weekend, dużo imprez - próbuje usprawiedliwić pustki w kinie. - Andrzej Nardelli to było niespotykane zjawisko w takim mieście jak Mysłowice. Niestety, społeczeństwo mysłowickie nie jest zaangażowane kulturalnie, ale młodzież szkolna powinna tu być. Śmierć Nardellego to była największa tragedia dla naszej szkoły.

Król podwórza

Początek lat 50. Po podwórzu przy ul. Wojska Polskiego 15 w Mysłowicach dziewczynka ciągnie wózek, w którym siedzi dwójka małych przebierańców.

- A ja jestem król Fanfaraon, co je złoty makaron - krzyczy chłopiec. To Andrzej Nardelli, który kilkanaście lat później w Teatrze Narodowym w Warszawie zagra Kordiana. - To on wymyślał tę zabawę - wspomina ze śmiechem Joanna Kućma, młodsza siostra Andrzeja. - Wkładał fartuch mamy i łańcuch wujka Walerego, prałata. Andrzej był królem, a Marysia królową. Zawsze trzymali się razem, ja byłam na dokładkę. Robiłam wszystko, żeby bawić się z nimi. Ty będziesz koniem, mówili. Wsiadali do wózka, a ja musiałam ich ciągnąć. Potem się zmienimy, pocieszali. Oczywiście nigdy do tej zamiany nie doszło. Na jasełkach w domu też miałam najgorzej. Marysia była Matką Boską, moja lalka Jezusem, Andrzej pastuchem, a ja aniołkiem. Stałam ze złożonymi rękami i nic nie robiłam, a oni deklamowali i tańczyli.

Było ich siedmioro rodzeństwa. Najstarsza Krysia, rocznik 1939, została lekarzem okulistą i zamieszkała w Stanach. Marysia, rocznik 1945, jest nauczycielką polskiego w Jastrzębiu. Dwa lata młodszy Andrzej skończył wyższą szkołę teatralną i utopił się w rzece Narew. Dwa lata po nim urodziła się Joanna, dziś lekarz medycyny z Wodzisławia. Jerzy, lat 53, jest technikiem górniczym. Jan, lat 50, plastykiem w Katowicach, a najmłodszy Stanisław - inżynierem budownictwa. Jerzy i Stanisław zostali w Mysłowicach. - Oni nie pozwolą mi umrzeć naturalnie. Mam pięcioro lekarzy w rodzinie, dwie córki i trzech zięciów, ale rzadko korzystam z ich usług - śmieje się pani Stefania. Pokazuje mi drzewo genealogiczne swojej rodziny, skrzętnie spisywane w zeszycie. Dziadek jej męża, tkacz Alojzy, pochodził z Włoch. Z jego linii wywodzą się: Julia, tytułowa bohaterka powieści Gustawa Morcinka "Czarna Julka", Stanisław, słynny bioenergoterapeuta, i Zdzisław, reżyser Polskiego Radia i Telewizji, m.in. "Matysiaków". - Mój mąż Walerian i jego brat Zdzisław, ten od "Matysiaków", urodzili się w Cieszynie, ale ślub braliśmy w Rzymie w 1938 - opowiada pani Stefania.

Poznali się w Zakopanem na kursie narciarskim. Oboje studiowali wychowanie fizyczne, ale w innych miastach. W Zakopanem też byli w innych grupach. - W czasie kolacji jakoś tak machnęłam ręką i oblałam kogoś herbatą. To był Walerian - wspomina pani Stefania. Została nauczycielką wf a jej mąż wizytatorem szkół kopalnianych z ramienia Ministerstwa Górnictwa. - Wskazywali na niego palcem i mówili: o, to ten pan, co ma najwięcej dzieci w ministerstwie - śmieje się pani Stefania. Joanna: - Mama miała aż ośmioro rodzeństwa, ale żadne z nich nie miało tylu dzieci co ona. Do naszego domu zjeżdżali się wszyscy na każde święta i urodziny. Ciocia Irma miała mowy przy obiedzie. Była bardzo oczytana i elokwentna, skończyła germanistykę. Wujek Zyg to była złota rączka. Jakie on kolejki budował dla Andrzeja! A ciocia Monika gotowała, prała, prasowała, prowadziła ogródek. Nie miała dzieci. Zajmowała się naszym domem po śmierci ojca. Mówiliśmy na nią Muma.

Nie sportowiec, tylko romantyk

Rok 1962. Walerian Nardelli w wieku 50 lat umiera na raka. Krysia właśnie kończy studia, Marysia zaczyna, Andrzej zdał do trzeciej klasy liceum, Joasia idzie do pierwszej... Żeby wykarmić siódemkę dzieci, matka pracuje na trzech etatach. Prócz nauczania wf popołudniami wykłada chemię w liceum dla pracujących albo prowadzi gimnastykę korekcyjną w szpitalu. Wraca do domu wieczorem. - Uczuciowo byliśmy bardziej związani z Mamą. To do niej szło się pożyczyć dwa złote. Mama była od poruczeń, jak coś przeskrobaliśmy albo jak trzeba było odrobić zadanie domowe. Uczyła w naszym liceum i organizowała akademie. Angażowała do nich własne dzieci. To my musieliśmy uczyć się najdłuższych wierszy - opowiada Joanna. - Miałam dużą gromadkę dzieci, ale dbałam, żeby miały kontakt ze sztuką - mówi matka. Marysia i Andrzej trzy razy w tygodniu po lekcjach jeździli do szkoły muzycznej w Katowicach. Marysia grała na fortepianie, Andrzej na skrzypcach. Joasia wolała piłkę ręczną. Matka: - Nic im nie narzucałam. Wybierali, co chcieli. Andrzej nie miał usposobienia sportowego. On był romantykiem. Na tych akademiach był gwiazdą numer jeden. Joanna: - Dyrektorka szkoły Maria Apollo siadała na akademiach w pierwszym rzędzie i prawie płakała, gdy Andrzej deklamował. My się z niej śmialiśmy, ale to ona widocznie pierwsza odkryła w Andrzeju talent.

Dziwak na scenie

Rok 1964. Andrzej zdaje maturę. - Z polskiego był dobry, chociaż nienawidził pisać i nie prowadził zeszytów. Zdał na piątkę. Gorzej było u niego z matematyką, ale Myszka bardzo go lubiła i podciągała. Tak mówiliśmy na naszą matematyczkę, panią Irenę Bocheńską. Malutka, zawsze ubrana na szaro. Andrzej zaliczył matematykę na czwórkę. Myszka zapewniała mamę, że wcale nie naciągała tej oceny - wspomina Joanna. Andrzej dostaje się do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Na pierwszym roku koledzy mieli go za dziwaka.

- Miał dużo zębów, był nadwrażliwy, nadruchliwy, o bardzo dziwnym ruchu, jakichś wygiętych do tyłu plecach. Wszyscy bardzo go lubili, bo był przewspaniałym kolegą, ale tak zawodowo nikt nie rokował mu większych nadziei - opowiada Maciej Englert. - Wujek Zdzisław powtarzał Andrzejowi: ty się nie nadajesz na te studia, bo za dużo gestykulujesz. Mówisz rękoma, całym ciałem, to rozprasza. Mów ustami, używaj tylko głosu - wspomina Stefania Nardelli. Englert: - On był kompletnie otwarty, to były wszystkie nerwy na wierzchu skóry. Niczego nie ukrywał, nie kombinował, nie wymyślał. Po prostu strasznie to lubił. Miał radość grania.

- Jeżeli nas można byłoby określić wówczas mianem młodych mężczyzn, to Andrzej był chłopcem, mniej od nas doświadczonym, kimś wrażliwszym, czymś kruchym, co można było bardzo łatwo zranić - mówi Piotr Fronczewski. Joanna: - To prawda. Andrzej był bardzo grzeczny. Za grzeczny jak na chłopca. Ale to cecha wszystkich moich braci. To nie są mężczyźni z krwi i kości. Nie umieją się pchać przez życie, są zniewieściali. Mężczyzna musi być twardy. Ale moich braci nie miał kto tego nauczyć. Chowani byli bez ojca.

Pierwsze dziecko w Kordianie

Rok 1970. Adam Hanuszkiewicz daje Andrzejowi rolę Kordiana. Opowiada Zofia Kucówna, wtedy żona Hanuszkiewicza: - Andrzej zadzwonił do mnie i powiedział "wiesz, mam wstrząsającą wiadomość, zostałem obsadzony w Kordianie. Wiedziałaś o tym?". Tak, wiedziałam. "Słuchaj, czy ja powinienem upić się ze szczęścia?". A masz na to ochotę? "Nie, bo wiesz, że nie piję, ale mam ochotę coś zrobić. Chyba wybiję szybę". I w tym momencie usłyszałam jakiś brzęk. Do dnia dzisiejszego nie dowiedziałam się, czy wybił pięścią szybę, czy stłukł tylko popielniczkę.

Aktorka znała Andrzeja z "Nie-Boskiej komedii". Nardelli wtedy debiutował rolą Orcia, Kucówna grała jego matkę. - Między nami wyrosła jakaś bardzo piękna zażyłość, oparta na macierzyńsko-synowskich uczuciach. On był bardzo dziecinny i budził we mnie potrzebę dania mu opieki. Joanna: - Kucówna mu matkowała. Zauważyłam to podczas kolacji, na którą zaprosili nas kiedyś do siebie Hanuszkiewiczowie. Pamiętam, że jadłam wątróbkę.

Andrzej w Kordianie zaskoczył Daniela Olbrychskiego: - W pewnym momencie zacząłem się wściekać, że to idzie tak opornie. Nie pamiętam, czy ja nawet nie powiedziałem coś takiego: dawaj mnie, ja to zagram. Zawstydziłem się prędko. Już w czasie prób późniejszych zacząłem się orientować, że nie zmylił się mistrz Hanuszkiewicz, że on doskonale wiedział, że urodził się właśnie chłopiec, który go natchnął.

Hanuszkiewicz: - W Kordianie przełamaliśmy z Andrzejem stereotyp. Po odzyskaniu niepodległości Kordian był bohaterem narodowym, grał go Józef Węgrzyn, wspaniały mężczyzna, silny. Tylko zapomniano, że tam się mówi: "dziecko, więzy okuj". Andrzej to było pierwsze dziecko w historii Kordiana, które okuto w więzy. Andrzej był dzieckiem, to znaczy miał wrażliwość jaskółczą. Miał oczy dziecka, które się zdumiewa. Kiedy je szeroko otwierał w tych swoich klęskach kordianowych, była w tym wielka siła.

Promienny obywatel świata

Rok 1972. Andrzej poznaje Magdę Umer. Krystyna i Michał Bogusławscy, reżyserzy telewizyjni, angażują ich do filmu muzycznego "Jest czy się śni". - Kręciliśmy go w Bieszczadach. Pierwszy dzień zdjęciowy wypadał 7 kwietnia. To był dzień urodzin Andrzeja. Kończył 25 lat. Przyjechał do hotelu pociągiem i przywiózł taki wymiętoszony, zmęczony tort. Obiecywał, że w przyszłym roku będzie ten tort wypoczęty i będzie na nim 26 świeczek - opowiada Umer. Równocześnie przygotowywali razem programy telewizyjne w reżyserii Bogusławskich, poświęcone poetom wojny. Na próby do studia na ul. Woronicza jeździli razem. Umer: - Byliśmy sąsiadami. Andrzej wynajmował mieszkanie na Lareckiej, a ja na Czarskiego. Przychodził zawsze po mnie, wsiadaliśmy do autobusu D pospiesznego i w tym autobusie uczyliśmy się tych wierszy. Ludzie zwracali na nas uwagę. Byliśmy parą promienną, jakieś szczęście od nas biło. Andrzej miał najpiękniejszy uśmiech na świecie. Błyszczał, promieniował miłością do świata i wiarą w Boga. Był bardzo religijny, ale nikomu tej religii nie narzucał. Nie mówił po śląsku, ale nigdy się nie wstydził, że jest ze Śląska. Nie wtopił się w Warszawę. On był obywatelem świata.

Stefania Nardelli jest przekonana, że Andrzej i Magda mieli się pobrać: - Przedstawił mi ją jako swoją narzeczoną. Joanna: - Mamie się chyba coś pomyliło. Andrzej nie przyprowadził do domu żadnej narzeczonej. Lubił dobrze wyglądać, potrafił wyszukać sobie fajne ciuchy, miał ładną sylwetkę, ale dziewczyny się wokół niego nie kręciły. Andrzej nie miał czasu na randki. Pamiętam tylko jedną, o której mówił z takim uśmiechem, że było wiadomo, że to zauroczenie. Myślało się, oho, Andrzej ma sympatię. Grali razem w jakiejś sztuce, wspinali się po linach jak pająki. Ale jej mamusia podobno się w to wtrąciła. Dziewczyna została potem primabaleriną. Nie, Andrzej i Magda Umer nie byli żadną parą.

Umer nie chce tego roztrząsać. Pamięta, że rozmawiali z Andrzejem tylko o teatrze. - Byliśmy inni. Ja lubiłam się wyspać, popatrzeć na drzewa, powąchać konwalie, a Andrzej chciał tylko grać i grać. Ja byłam człowiekiem natury, on kultury. Zaczynał się czas hipisowski, wszyscy pili, palili, a on nie. To był chłopiec we mgle. Gibki, lekki, cały płynął. Znał całego Słowackiego i Mickiewicza na pamięć. Żył wierszami, a nie jakąś tam prozą.

Garnitur do trumny

11 czerwca 1972 r. Andrzej jest u wujka Zdzisława Nardellego w Orzechówku. Wujek mieszkał w Warszawie, a w Orzechówku nad Narwią miał daczę. Umer: - Ostatni raz widziałam go kilka dni wcześniej. Wyjeżdżałam na jakieś występy do Jugosławii. Andrzej pożyczył mi swoją walizkę. Rozstawaliśmy się na sekundę. W sobotę jeszcze rozmawialiśmy przez telefon. Wieczorem szłam śpiewać do Stodoły, Andrzej jechał do wujka. Mieliśmy się spotkać w poniedziałek.

Umer i Nardelli przygotowywali się do festiwalu w Opolu. Mieli zaśpiewać razem piosenkę "O niebieskim, pachnącym groszku". Andrzej cieszył się, że pozna prawdziwych piosenkarzy. Odbyli już pierwszą próbę z orkiestrą. Potem poszli na Nowy Świat. Nardelli wybierał dla Umer bladoniebieski materiał na sukienkę, ona dla niego czarny, aksamitny materiał na garnitur. Dobierali guziki. Joanna: - W niedzielę Andrzej pomagał wujowi w jakichś robotach budowlanych. Było gorąco. Wskoczył do rzeki i porwała go fala. Stefania Nardelli: - Otworzyli jakąś śluzę. Zawsze wcześniej alarmowali, że będzie wielka woda. Zdzisław mówił, że nie słyszał żadnych trąb. Olbrychski: - To było jak grom z jasnego nieba. Kręciłem wtedy "Potop" na Ukrainie. Przyjechałem zaraz do Warszawy spod Kijowa. Karawan wiózł trumnę do Katowic. Bardzo długo jechałem za tym karawanem swoim samochodem, patrząc i nie mogąc zrozumieć tej czarnej tabliczki z napisem "Andrzej Nardelli".

Umer: - Kiedy już trumna została spuszczona do ziemi i kiedy wszyscy ludzie płakali, mama Andrzeja tak mnie mocno objęła i powiedziała: "A czemu ty dziecko płaczesz, przecież pan Bóg wziął Andrzeja do siebie i my już wszyscy niedługo tam się spotkamy". Powiedziała to nie z przypuszczeniem, nawet nie z wiarą, tylko z żelazną pewnością.

Stefania Nardelli: - Nie potrafię o tym opowiadać. Nie potrafię oglądać jego filmów. Zaraz syn staje mi przed oczami jak żywy. Andrzeja pochowano w garniturze, w którym miał wystąpić na opolskim festiwalu. Gdy Magda Umer na kolejnej próbie sama zaśpiewała piosenkę "O niebieskim, pachnącym groszku", orkiestra płakała.

Czy jestem dobrym aktorem

11 maja 2004 roku. 21 lat po śmierci aktora z Mysłowic Magda Umer nakręciła dokument "Wspomnienie o Andrzeju Nardellim". Po kolejnych 11 latach spotykam się z nią w Liceum Ogólnokształcącym im. Staszica w Warszawie. Franek, syn Umer, pisze tu maturę z polskiego. Matka ma dyżur od szóstej rano, przygotowuje kanapki, denerwuje się, jest zmęczona. - Dlaczego ten film powstał tak późno? - pytam. - Bo wcześniej to wszystko mnie bardzo bolało. Nie byłam w stanie rozmawiać o tym z ludźmi, nagrywać, montować. Do dziś staram się o tym zapomnieć.

- W filmie Michał Bogusławski mówi, że Andrzej potrzebował pomocy, że coś go ciągle gryzło. Pani też wspomina, że Andrzej miał problemy, że się szamotał. Były pogłoski, że popełnił samobójstwo. Umer: - Czuło się u niego jakieś rozdwojenie. Andrzej nie mówił otwarcie, o co mu chodzi, a my mieliśmy taką zasadę, że nikt nie wchodził w butach do czyjegoś życia. Michał twierdził potem, że być może to był błąd. - Bywaliśmy na jego premierach w Warszawie. Wieczorem spektakl, u niego w pokoju nie było gdzie spać, trzeba było jechać do Podkowy Leśnej do cioci, tam znowu spotykaliśmy się w gronie rodzinnym, mówiło się o innych sprawach. Tak mijał dzień, dwa i wracaliśmy. Nie było kiedy rozmawiać - mówi Joanna. Twierdzi, że Andrzej był bardzo spragniony domu. - Było święto, jak przyjeżdżał. Opowiadał o wielkim świecie. Każdemu dawał jakiś prezent. Mam jeszcze od niego pierścionki z koralami i dzwoneczkami. Podzieliliśmy się jego książkami i płytami. Miał ich nóstwo - wspomina.

Umer pamięta, że Andrzej przejmował się recenzjami, które nie zawsze były pozytywne. Był rozżalony, że po Kordianie grał role drugorzędne. Miał wątpliwości, czy jest dobrym aktorem. - Dla mnie nie był wybitny. Jak go oglądałam na scenie, zawsze się denerwowałam, że coś mu się nie uda. Czepiałam się drobiazgów i nie mogłam się skupić. Może dlatego, że nie byłam do niego nastawiona bałwochwalczo, tylko bardzo krytycznie. Jak siadałam na widowni, to chciałam, żeby to było wielkie wydarzenie, żeby wszyscy aż wyli z wrażenia - mówi Joanna. Umer: - Nie podobał mi się w filmach. On też nie był z nich zadowolony, ale marzył, żeby grać u Wajdy.

Kordian po 30 latach

W filmie Umer Hanuszkiewicz mówił, że poznał wielu lepszych aktorów niż Nardelli. - Ale myślę, że nie było takiego Kordiana jak on i długo takiego Kordiana nie będzie. Parokrotnie chciałem i namawiano mnie do zrobienia Kordiana. Nie zrobiłem i chyba nie zrobię, bo nie ma Nardellego. - Zrobił Kordiana z młodym Damięckim, ale dopiero po 30 latach - prostuje Magda Umer. Uważa, że Andrzej Nardelli stał się postacią kultową.

Zofia Kucówna wiele lat po śmierci aktora z Mysłowic w pewien ulewny dzień zobaczyła fotosy z przedstawień Hanuszkiewicza. Stały oparte o mur Teatru Narodowego. Na jednym z nich był Andrzej Nardelli w roli Kordiana. - To był portret, przed którym po jego śmierci wiele razy widziałam młode panienki, stojące, wpatrujące się z załzawionymi oczami w jego twarz, składające pod tym portretem małe bukieciki kwiatków. Otóż ten jego portret stał oparty o mur teatru i takie strugi deszczu spływały mu po twarzy i zupełnie tę twarz zamazywały. I wtedy sobie pomyślałam: Mój Boże, przez tyle wieczorów zaczynał spektakl od słów "zabił się młody". Gdybyśmy wiedzieli, że zginie tak bardzo młodo i że po raz drugi zostanie w jakiś sposób zniszczony na tej fotografii...

Wypowiedzi aktorów i reżyserów pochodzą Z filmu Magdy Umer " Wspomnienie o Andrzeju Nardellim "

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji