Artykuły

Ja już nie chcę ludziom dokładać więcej zmartwień niż mają. Wolę ich rozśmieszyć

- Nie zmienimy ani biustem, ani inną częścią ciała nurtu Wisły. Popkultura będzie się rozwijać, takie jest jej prawo - mówi Maciej Stuhr w rozmowie z Damianem Piwowarczykiem z Gazety Wyborczej. Aktor wydał właśnie zbiór felietonów "W krzywym zwierciadle", w którym znajduje się także krótka opowieść będąca parodią komedii romantycznej - "Utytłani miłością".

Damian Piwowarczyk: Z tym castingiem międzynarodowym na Skypie to Pan pisał na serio?

Maciej Stuhr: Tak.

Wygrał Pan?

- Nie, tamtego akurat nie wygrałem.

Nie drążę, ale mam wrażenie, że Pan bardzo poważnie podchodzi do internetu i do jego przeciętnego odbiorcy.

- Sprawia mi niewątpliwą frajdę żonglowanie sposobami kontaktu z ludźmi. Właśnie te zmiany formy, bycie ich świadomym, są strasznie rajcujące. Są przecież różne pomysły - można mieć pomysł na napisanie scenariusza, powiedzenie czegoś ze sceny czy z estrady podczas gali Orłów. Jest jakaś myśl, która się nadaje na 3,5 tys. znaków, a jest też myśl, która się nadaje na dwa zdania żartu facebookowego. Odpowiednie przypasowanie sprawia mi ogromną frajdę.

Ale to też trzeba trochę czuć.

- No tak, ale to raczej kwestia szukania formy po prostu. Facebook ma cudowny mechanizm, który dla niektórych jest zmorą pod tytułem "Lubię to". Jak coś się trafnie uda dla facebookowiczów zrobić, to zdążę odświeżyć stronę, mam już 75 polubień. Nawet nie wiem jak zdążyli to przeczytać w tym czasie. Ale nie jestem uzależniony od tego. Ostatni raz na Facebooku byłem półtora tygodnia temu. Natomiast faktycznie czasem przyjdzie mi czasem jakaś myśl: "Acha. To jest dobre właśnie na post".

Co Pan myślał wchodząc w świat felietonu? W końcu mamy kilka świetnych piór: Pilch, Varga, Jastrun - można mieć kompleks.

- Kompleks z jednej strony był i jest, bo jestem amatorem. Nikt mnie pisania nie uczył, nie skończyłem polonistyki, ani nie jestem pisarzem. Z drugiej strony moja przygoda z posługiwaniem się językiem polskim trwa od kilkunastu lat. Nie tylko z tego względu, że recytuję teksty, które ktoś napisał. Głównie zderzam się z językiem podczas pracy konferansjera - kiedy wychodzę przed ludzi i muszę im coś w miarę składnie powiedzieć, kombinując jak to zrobić. Ale również w mojej działalności, choćby tak jak teraz sobie tutaj rozmawiamy. To jest jakaś forma kontaktu z widownią, gdzie trzeba ten nasz bogaty, trudny, ale dający niezwykłe inspiracje i możliwości język odpowiednio użyć. To był taki punkt zapalny do tego, żebym zaczął pisać. Poza tym ta przygoda z pisaniem zaczęła się wiele lat temu jeszcze przed "Zwierciadłem", bo pisałem jakieś drobne wprawki w mniejszych tytułach.

Łatki grafomana Pan się nie boi?

- Boję się do dzisiaj. Nie mam się za pisarza. Kiedyś Piotr Najsztub, o czym piszę we wstępie do mojej książki, załapał mnie w pułapkę pytaniem, czy lubię to, co piszę. I niestety musiałem powiedzieć, że lubię. Klasyczne objawy grafomanii.

Pisał Pan o pewnym pasażerze PKP nieustannie rozmawiającym przez telefon, wtrącając mnóstwo dziwnych językowych zbitek i korporacynej nowomowy - m.in. prosił swojego rozmówcę o telefon, jeśli ten chciałby jakichś dajrekszyns. Czy Pan czasem dzwoni do kogoś po jakieś dajrekszyns?

- W tej książce oprócz felietonów jest też taka powiastka "Utytłani miłością". To jest parodia komedii romantycznej, która musiała rządzić się pewnymi prawidłami opowieści. Chciałem, żeby jej głównym motorem była opowieść kryminalna, więc zadzwoniłem do swojego przyjaciela, który na ten temat wie dużo więcej ode mnie - Władka Pasikowskiego. Zjedliśmy razem kolację i powiedział mi o kilku warsztatowych rzeczach i punktach, które taka opowieść musi mieć. Pierwszy punkt zwrotny, drugi punkt zwrotny, zagrożone życie głównego bohatera itd.

Czyli nie boi się Pan autorytetów?

- Nie, mnie się wydaje, że autorytety nigdy nikomu specjalnie nie zaszkodziły i bardzo lubię się nimi wspierać i inspirować.

W książce mocno się Pan rozprawia z popkulturą i show-biznesem. Zespół "Czuj", hit "Pokaż Nacocie stać"... Kiedy czyta się te felietony zebrane razem widać to jeszcze wyraźniej. Ale tak sobie myślę, że z drugiej strony tyle się o tym mówi, dyskutuje, diagnozuje i co z tego wynika? Zgadzam się z Panem, że biustem Wisły nie zawrócisz.

- Ja myślę sobie tak: nie mieszajmy pojęć i nie mąćmy ludziom w głowach. Nie zmienimy ani biustem, ani inną częścią ciała nurtu Wisły. Popkultura będzie się rozwijać, takie jest jej prawo. Możemy się jej przypatrywać, możemy ją krytykować, ale nie zmienimy tego, że w primetimie będzie leciało to co leci. Natomiast powiedzmy sobie, że ważne jest, aby istniały pewne granice i kryteria, którymi możemy operować, mówiąc co jest troszkę bardziej wartościowe. Jeżeli gazeta codzienna, oprócz wiadomości, newsów, analiz i komentarzy drukuje zdjęcia gołej panienki, to robi to w bardzo konkretnym celu i miejmy tego świadomość. Jeżeli na przykład ktoś zaprasza mnie żebym napisał książkę, a w zasadzie nie muszę jej pisać, bo przyjdzie z takim magnetofonem jak pan, po prostu to nagra, napisze, a ja tylko dam swoją twarz. Miejmy odwagę powiedzieć, coś takiego to chałtura wydawnicza, nawet jeżeli tam będą bardzo fajne i ciekawe rzeczy napisane. Poza tym jeżeli Kuba Wojewódzki ma się za jakiegoś trendsettera i też rozprawia się na swój sposób z popkulturą i chciałby stać na stanowisku jakiegoś jurora tej popkultury, to nie może jednocześnie jej wspierać. To znaczy może, ale o tym był ten felieton, do którego pan nawiązał. Wszystko fajnie, ja chętnie przyjdę do programu, bo nam się dobrze gada i możemy sobie pożartować, ale jak za chwilę na tej kanapie siada pani z biustem, to mamy do czynienia z pomieszaniem pojęć.

Ja mam wrażenie, że z tych felietonów jawi się też trochę obraz człowieka rozczarowanego, ale w sposób wesoły i pogodny.

- Sprytnie i trafnie pan to ujął. Ja już nie chcę ludziom dokładać więcej zmartwień niż mają. Wolę ich rozśmieszyć. Kiedyś, już za czasów kabaretowych, a nawet jeszcze z czasów szkolnych, lubiłem rozśmieszać moich kolegów; teraz rozśmieszam moją widownię, mimo że czasami lubię też wypowiedzieć się poważniej. Ale moją naturą jest znajdowanie żartów nawet w sytuacjach, które mnie denerwują i złoszczą. Dokładnie w ten sposób te felietony są konstruowane. Jeżeli coś mnie bardzo złości, to wybieram taką formę, żeby to się lekko czytało. Żeby dać komuś pstryczek w nos, ale jednocześnie nie zgnębić czytelnika. Kiedy zastanawiam się, kim był człowiek, który może wygwizdać prof. Władysława Bartoszewskiego na cmentarzu albo kim jest facet, który jeździ za mną z aparatem i mi się wtyka w moje sprawy, to opisuję to w jak najśmieszniejszy dla mnie sposób.

Jerzy Pilch pisał: "Felietony z natury rzeczy popęd teraźniejszości zaspokajają, ale po staremu nie tylko takie układam. Teraz jest takich więcej, bo teatr polityczny do opisywania atrakcyjny". Przyznawał Pan, że trochę się borykał z brakiem tematów, ale konsekwentnie Pan sobie odmawiał komentowania polityki. Nie kusiło Pana?

- Nigdy mnie nie kusiło. Gdybym przejrzał całą moją kabaretową twórczość, nic takiego bym nie znalazł. No może w jednym jest jakaś aluzja, ale to po prostu na zasadzie jakiegoś absurdu.

Ale materia jest dość bogata i jest z czego korzystać.

- Kompletnie mnie to nie kręci. Mam przesyt. Wolę się śmiać z innych rzeczy. Jest tylko jeden felieton w tym zbiorze, o którym można powiedzieć, że ma jakieś konotacje polityczne.

Kaczysław...

- Tak. To jest narada delegatów, gdzie na polanie spotykają się zwierzęta i radzą co zrobić: czy zdjąć szyszkę, czy uciekać przed pożarem. Ale czy to jest felieton polityczny? Poniekąd.

Dalej Pan wierzy, że miłość jest silniejsza niż nienawiść, a czułość zgniecie w pył szorstkość? Napisał Pan to ponad dwa lata temu, sporo się mogło zmienić.

- Przejrzałem te felietony przed wydaniem i stwierdziłam, że końcówka tego tekstu, który Pan cytuje, mogłaby być mottem nie tylko książki, ale i moim mottem życiowym. Tam są naprawdę rzeczy, w które wierzę - choćby w to, że dobroć jest ważniejsza od mądrości.

Sporo melancholii i wspomnień w tej Pana książce.

- To prawda.

Mundurek harcerski, który sprawił Pan córce, jest jak, nie przymierzając, magdalenka proustowska. Wyzwala ciąg wspomnień.

- Wszedłem w taki okres życia. Powoli zaczyna majaczyć ta czterdziestka przede mną i tak się łapię na tym... Zwłaszcza jak się ma w domu kogoś, kto przechodzi rok po roku drogę, którą się przechodziło samemu. Zaczyna się wtedy coraz więcej wspominać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji