Artykuły

Jesienne festiwale wiosną. Część pierwsza - Kon-teksty

Dobre przedstawienie to takie, po którym widza nie boli tyłek - Międzynarodowy Festiwal Sztuk Współczesnych dla Dzieci i Młodzieży Kon-teksty w Poznaniu podsumowuje Agata Drwięga z Nowej Siły Krytycznej.

Podczas jednych z pierwszych zajęć na wiedzy o teatrze profesor Dobrochna Ratajczakowa powiedziała nam, że dobre przedstawienie to takie, po którym widza nie boli tyłek. Mam za sobą dwa festiwale (Ogólnopolski Festiwal Teatrów Lalkowych w Opolu oraz Międzynarodowy Festiwal Sztuk Współczesnych dla Dzieci i Młodzieży Kon-teksty w Poznaniu), w ciągu dwóch tygodni obejrzałam ponad trzydzieści spektakli i nie dość, że tyłek mnie nie boli, to jeszcze mam poczucie, że mogłabym zobaczyć więcej i więcej. Obie imprezy do tej pory odbywały się jesienią, lecz w tym roku przeniesiono je na maj. Najpierw kilka słów o Kon-tekstach, które miały w tym roku swoją VI edycję.

Dobra zabawa przede wszystkim

Jeśli chodzi o nurt spektakli dla dzieci, moją radość wzbudził fakt, że organizatorzy zadbali także o tych widzów, którzy jeszcze kilka lat temu byliby "za mali na teatr". Mowa oczywiście o dwu-, trzy- i czterolatkach. W programie pojawiły się cztery propozycje dla tej grupy wiekowej. Między innymi najmłodsi wzięli udział w niekonwencjonalnej lekcji rzeźby, którą przygotowała dla nich Joanna Gerigk wraz z aktorami Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu. Reżyserka na poprzedniej edycji festiwalu prezentowała "Szpaka Fryderyka", który zachwycił chyba wszystkich widzów niezależnie od wieku. W "Le Filo Fable" twórcy zapraszają widzów do pracowni rzeźbiarskiej, gdzie dzieją się przedziwne rzeczy: psuje się prąd, w ciemności ożywa wykonywana przez artystów postać Hipopotama, pojawiają się także inni bohaterowie, a każdy z nich ma coś do opowiedzenia. Kłopoty z prądem i często zapadający na widowni mrok przekonują widzów, że ciemności nie ma co się bać. To ryzykowny zabieg w spektaklu dla maluchów, ale publiczność festiwalowa kupiła go bez mrugnięcia okiem.

Drugą propozycją w tej kategorii wiekowej było "Podłogowo" z Lale.Teatr z Wrocławia, które jurorzy uznali za najlepsze przedstawienie dla najmłodszych. Artyści przy użyciu prostych i oszczędnych środków (olbrzymiej folii malarskiej, odrobiny piasku i niezliczonej ilości wyciętych z białego papieru przeróżnych kształtów) stworzyli świat, który bez reszty pochłonął dzieci. Spektakl pozbawiony linii fabularnej operował głównie skojarzeniami i pobudzał wyobraźnię asocjacyjną widzów. Najwięcej radości wywołało zaproszenie przez aktorów publiczności na scenę, gdzie dzieci mogły szaleć wśród papierowych rekwizytów i folii. W "Podłogowie" nie ma fałszu ani udawania, a komunikacja między aktorami i widzami funkcjonuje bez zarzutu. Według wielu - to właśnie jest w teatrze najważniejsze.

Tylu dobrych słów nie można powiedzieć o "Co w trawie piszczy?" Theater des Lachens. Spektakl jest przykładem teatru dla najmłodszych w najgorszym stylu. Podstarzała aktorka uczesana w dwie kitki parodiuje zachowanie dzieci - piszczy i robi głupie miny. Na początku jest zabawna, ale po pewnym czasie staje się żenująca. Przedstawienie, które opowiada o cudach przyrody, zapowiada się obiecująco, ale szybko zamienia się w stek bzdur, których zwieńczeniem jest wyrastające z kwiatka jabłko. Reżyser Torsen Gesser wpadł na pomysł, by na zakończenie spektaklu poczęstować małych widzów ćwiartkami nie obranych ze skórki owoców. Podejrzewam, że niewielu rodziców uznało ten zabieg za trafiony. Siedzący nieopodal mnie trzylatek zareagował następująco: "Tatusiu nie chcę jabłuszka. Ja nie ufam tej pani".

Starsze dzieci również mogły znaleźć na Kon-tekstach coś dla siebie. Przede wszystkim "Chodź na słówko" Maliny Prześlugi w reżyserii Jerzego Moszkowicza z Centrum Sztuki Dziecka. To spektakl, który pokochali wszyscy widzowie niezależnie od wieku. Charakterystyczne dla autorki dramatu upodobanie do nieoczywistych postaci znalazło swoje spełnienie w powołaniu do scenicznego życia takich postaci jak Język Polski, Brzydkie Słowo (doskonale wszystkim znany wulgaryzm, który jednak nie zostaje wypowiedziany głośno), a także źle wymówione przez dziecko Kula (powinna być Kurą i tak też się czuje) oraz Toperz (wedle własnego przekonania całkowite przeciwieństwo Nietoperza, więc oryginalny i jedyny w swoim rodzaju Taktoperz). Realizacja Moszkowicza pozwala odpowiednio wybrzmieć tekstowi - ukazuje jego mądre przesłanie o zaakceptowaniu siebie niezależnie od zdania innych oraz wyśmiewa używanie wulgaryzmów, jednocześnie nawet przez chwilę nie traci komizmu i nie trąci tanią dydaktyką ani moralizatorstwem. Mile zaskoczył mnie fakt, że aktorzy (zwłaszcza Anna Mierzwa), nawykli do pracy w teatrze dramatycznym i dla starszej widowni, z niespodziewaną swobodą odnaleźli się grając przed młodszą publicznością.

Prezentacje docenione zarówno przez "dorosłe", jak i młodzieżowe jury to "Słoń i kwiat" Grupy Coincidentia i Białostockiego Teatru Lalek w reżyserii Roberta Jarosza oraz "Pes (pri)tulak" z Divadlo Piki na Słowacji. Pierwsza inscenizacja była w moim odczuciu nierówna - przeszkadzał mi przesadzony kicz w scenografii (zwłaszcza krzykliwy kostium Dagmary Sowy) oraz chaotyczna i momentami zbyt rozkrzyczana akcja, zachwyciła gra aktorów i swoboda twórców w zabawie teatralną konwencją. Spektakl jest zbudowany z numerów, czy, jak kto woli, etiud. Niektóre są poprawne, niektóre świetne, o całości można powiedzieć, że realizatorzy "pojechali po bandzie". Ich nieudawane szaleństwo udziela się widowni. Zwłaszcza w scenie, gdy trzy robaki tworzą sobie teatr, w którym grają "Żyłem z wami cierpiałem i płakałem z wami czy jakiś inny dramat", a następnie niszczą własną scenografię szybciej i sprawniej niż zrobiłaby to trąba powietrzna.

Propozycja Słowaków nie była aż tak szalona. Katka Aulitisová i Ľubo Piktor są znani w Poznaniu od dawna. Ich momentami obsceniczne poczucie humoru oraz estetyka spektakli sprawiająca czasem wrażenie niechlujnej nie musi każdemu odpowiadać. Artyści nie ukrywają tego, że ich przedstawienia mają przede wszystkim służyć dobrej zabawie widzów oraz ich własnej. Historia psa tułacza, który szukał kogoś, kto by go przytulił i pokochał, wydała mi się urocza, ale w pewnym momencie zbyt trywialna, opowiedziana w przesadnie naiwny sposób. Potem, w czasie festiwalu, rozmawiałam z małymi widzami, którzy mieli skrajne odmienne zdanie na ten temat. Mimo że przedstawienie zostało przez nich przyjęte ze śmiechem, wnioski i przemyślenia najmłodszych dotyczące traktowania zwierząt oraz tragicznej sytuacji bohatera, wcale nie okazały się zabawne.

Przy okazji pisania tego podsumowania przypomniało mi się stwierdzenie, które odważnie sformułowała jakiś czas temu Alicja Morawska-Rubczak w artykule "Teatr dla dzieci jest do niczego" mianowicie - teatr dla dzieci może służyć przede wszystkim dobrej zabawie. Dowodem na prawdziwość tej tezy są omawiane przeze mnie prezentacje. Każda jest dobra głównie dlatego, że twórcy nie wstydzą się swojej publiczności i nie próbują sprzedawać najmłodszym górnolotnych, ładnie opakowanych idei. Nie oznacza to wcale, że te spektakle są puste. Wręcz przeciwnie - zawierają ważne przesłanie, ale nie ono jest tutaj najważniejsze. Przede wszystkim twórcy potrafią bawić się konwencją teatru, robią to chętnie i z radością. Zarażają dobrą energią publiczność i pozwalają małym widzom przeżyć wspaniałe chwile.

Luka do wypełnienia

Z uwagi na wciąż w naszym kraju kiepską sytuację teatru kierowanego do nastolatków, oferta przeznaczona dla tej grupy wiekowej okazała się najuboższa. Oczywiście przedstawieniom "Złoty klucz" w reżyserii Janusza Ryl-Krystianowskiego oraz monodramowi Neville'a Trantera "Punch i Judy w Afganistanie" nie można zarzucić, że nie nadają się dla młodzieży. To świetne przedstawienia odpowiednie dla każdego widza, który skończył dziesięć czy dwanaście lat. "Balladyny i romanse" zrealizowane przez Konrada Dworakowskiego są intrygującą propozycją dla starszej widowni lubiącej wyzwania i osobiście cieszę się, że miałam okazję ten spektakl obejrzeć na Kon-tekstach.

Ponieważ de facto mamy w Polsce jednego popularnego wśród reżyserów dramatopisarza piszącego dla młodzieży (mam na myśli Roberta Jarosza), wyczekiwałam ostatniego dnia festiwalu, gdzie jeden po drugim były prezentowane "Wnyk" z Opolskiego Teatru Lalki i Aktora oraz "W brzuchu Wilka" z Teatru im. Dzieci Zagłębia w Będzinie. Niestety, bardzo się zawiodłam. O "Wnyku" szerzej pisałam po jego premierze (w recenzji "Jedną nogą w piaskownicy"). To spektakl daleki od ideału i można mu wiele zarzucić, ale jest odpowiednio czytany przez nastoletnich widzów oraz w jakiś sposób dla nich ważny. Nie bez powodu jury młodzieżowe przyznało mu drugą nagrodę między innymi za "świetnie ujęty problem psychologiczny". Niestety druga realizacja dramatu Jarosza okazała się skandalicznie złą propozycją, która nie powinna wychodzić poza mury teatru, w którym powstała. Dobrze, że podejmuje się trud robienia przedstawień dla młodzieży, bo to oznacza, że luka w ofercie teatralnej została dostrzeżona i są podejmowane próby jej wypełnienia. Widać, wszystko jeszcze przed nami.

Podsumowując Kon-teksty powinnam jeszcze wspomnieć o prezentacjach studentów szkół teatralnych z Wrocławia, Białegostoku i Bratysławy, które nie były objęte konkursem oraz "Deväť mesiacov" z Divadlo Piki - spektakl-niespodziankę, ponieważ pojawił się w programie już w trakcie trwania festiwalu. Do krytycznego namysłu nad sytuacją polskiego teatru lalek prowokował cykl (czasem burzliwych) dyskusji "Tradycja. Transformacja. Nowa generacja" prowadzonych kolejno przez Lucynę Kozień, Bartłomieja Miernika i Katarzynę Grajewską. Wszystkie te wydarzenia składały się na fantastyczną atmosferę festiwalu. Pomijając kilka prezentacji, które niekoniecznie do mnie trafiły, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że VI edycja Kon-tekstów była niezwykle udana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji