Artykuły

Recenzje spektaklu "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka wystawionego w Los Angeles

"Nasza klasa" nie jest dziełem nacjonalisty, apologety czy bojownika. Celem sztuki jest wydobycie i zrozumienie wszystkich ludzkich rozterek i motywacji w całej ich potworności - o spektaklu "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka w teatrze Son of Semele Ensemble w Los Angeles pisze Myron Meisel w Hollywood Reporter.

"Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka w przekładzie Ryana Craiga została wystawiona w teatrze Son of Semele Ensemble w Los Angeles. Premiera spektaklu w reżyserii Matthewa McCraya odbyła się 6 kwietnia 2013 roku.

Deborah Klugman, "LA Weekly"

Nasza klasa - niezwykły spektakl o czasach Holocaustu w Polsce

Poruszające przedstawienie na podstawie sztuki Tadeusza Słobodzianka, zrealizowane przez znakomity zespół pod kierownictwem Matthew McCraya, podejmuje temat masakry 1600 żydowskich mieszkańców miasteczka, której w 1941 roku dopuścili się ich polscy sąsiedzi. Wielowątkowa fabuła Naszej klasy została zbudowana wokół dziesięciu postaci - pięciorga żydów i pięciorga katolików. Akcja sztuki rozpoczyna się w okresie, gdy wszyscy razem chodzą do szkoły podstawowej, a następnie przenosi w czasie, aby pokazać, jak, w wyniku działań kilku podżegaczy, owładnięci nienawiścią, chciwością i okrucieństwem mieszkańcy miasteczka dopuszczają się w niewyobrażalnego bestialstwa wobec żydowskiej mniejszości.

W akcie drugim świat przedstawiony ulega rozszerzeniu, pozwalając śledzić losy sprawców i ofiar masakry. W walce o to, by ułożyć sobie życie, jedni i drudzy uciekają się do zemsty, wyparcia i zaprzeczenia.

Jednym z powodów, dla których sztuka Słobodzianka osiągnęła tak duży sukces, jest to, że autorowi udało się uniknąć banałów. Heroizm i podłość są obecne po obu stronach: kierując się nakazem sumienia, Polka (Melina Bielefelt) ukrywa żydowskiego kolegę z klasy (Kiff Scholl), niepoprawnego narcyza, który w przyszłości zostanie izraelskim śledczym, bijącym i torturującym oskarżonych.

Mimo długości i wysokiego poziomu szczegółowości spektakl jest fascynujący. Wśród znakomitych odtwórców szczególnie wyróżnia się Dan Via w roli przebiegłego zdrajcy i wynaturzonego psychopaty. Natomiast Michael Nerhing jako Żyd, któremu udało się uciec przed masakrą, stanowi wcielenie zagubienia i przerażenia zaszczutej ludzkości.

***

Myron Meisel, "Hollywood Reporter"

Nasza klasa

Inscenizacja z Atwater Village przedstawia nowe spojrzenie na osławiony pogrom w Jedwabnem, którego w 1941 roku dopuścili się polscy mieszkańcy miasteczka na swoich żydowskich sąsiadach.

Nasza klasa to Nasze miasto, którego akcja rozgrywa się w piekle zbiorowej traumy egoizmu i nienawiści, zatruwającej życie do dziś. Przed tą traumą nikt, ani ofiara, ani sprawca, nie może się uchronić. Powstała w 2008 roku sztuka polskiego dramaturga Tadeusza Słobodzianka została po raz pierwszy pokazana w wersji anglojęzycznej w londyńskim National Theatre. Jej premierę na Zachodnim Wybrzeżu, w inscenizacji niestrudzonego Son of Semele Ensamble, przeniesiono do Atwater Village Theatre. Sztuka wystawiana na scenie pośrodku widowni przez dziesięcioro aktorów odgrywających role uczniów miejscowej szkoły (pięciorga Polaków i pięciorga Żydów) rozpoczyna się w 1935 roku, kiedy po śmierci polskiego męża stanu Józefa Piłsudskiego sytuacja Żydów ulega pogorszeniu. Wraz z wojną niosącą liczne okazje do nikczemności, okrucieństw i rozpaczliwego oportunizmu uczniowie dopuszczają się aktów nieopisanej zdrady.

Zbyt wiele tu podobieństw do popularnego dzieła Thorntona Wildera z 1939 roku, żeby nie dało się odczuć jego wpływu. Oba miasteczka są podobnej wielkości. W obu sztukach znajdziemy też podobną galerię archetypów, podobny stopień szczegółowości, wpływ niewidocznych zmarłych na żywych oraz sposób prowadzenia narracji, wykorzystujący bezpośrednią ekspozycję. W rzeczywistości niemal całą historię poznajemy z wypowiedzi postaci przedstawiających daną scenę i własne działania - wypowiedzi skierowanych wprost do widowni, która otacza aktorów świadoma tego, że jej obecność i uwaga w dosłowny sposób definiują teatralny świat. Jednak w przeciwieństwie do Wildera, a bardziej w duchu Brechta, to szczególne dochodzenie nie pozostawia czasu na sentymentalizm (trzeba bowiem objąć umysłem niemal 70 lat) ani na współczucie - luksus będący rezultatem przypadkowo dłuższego życia.

Fakty dotyczące tego szokującego, a mimo to emblematycznego pogromu wciąż budzą kontrowersje, śledztwo bowiem jak zawsze przesłaniają cele polityczne. Otwarcie decyduje się nie tyle opowiedzieć historię, ile dać lekcję historii, stawia sobie zatem dużo trudniejsze zadanie. Początkowo koncept wydaje się zanadto naciągany i sztuczny - takie niebezpieczeństwo pojawia się zawsze, kiedy dorośli aktorzy odgrywają role nastolatków. Z czasem jednak problematyka się komplikuje i to, co wydawało się znajome, ulega stopniowemu przekroczeniu. Mdły zrazu konflikt lojalności szkolnych kolegów wyradza się w tak rozległe moralne grzęzawisko, że motywy nawet najszlachetniejszych działań okazują się nikczemnie niskie, tym zaś, co łączy wszystkie postaci, nie są więzy sympatii, lecz imperatyw przetrwania i chciwość.

Skoro istnieje obowiązek opowiadania co roku podczas Pesach historii exodusu, nie ma chyba powodu, dla którego nie można by przynajmniej równie często opowiadać historii Szoa, zaś badanie, któremu poddał ją polski pisarz, ma szczególną wartość ekspiacyjną. Sowiecka okupacja miasteczka w 1939 roku wydobyła wśród miejscowych Żydów ducha kolaboracji, to zaś posłużyło jako racjonalizacja (choć nigdy usprawiedliwienie) mściwego odwetu antysemicko nastawionych Polaków po wkroczeniu nazistów w roku 1941. "Nasza klasa" nie jest dziełem nacjonalisty, apologety czy bojownika. Celem sztuki jest wydobycie i zrozumienie wszystkich ludzkich rozterek i motywacji w całej ich potworności.

Stosunkowa zwięzłość interakcji między bohaterami tylko wzmacnia nieuniknioną samotność postaci ze wszystkimi ich wadami i pretensjami. W tym świecie żaden dobry uczynek nie uchodzi bezkarnie, grzechy zaś rzadko kiedy znajdują sprawiedliwą odpłatę. Początek i koniec wojny właściwie przechodzą niezauważone, a ostatnia godzina spektaklu z każdym kolejnym dziesięcioleciem zaciska pętlę losu na gardle bohaterów. Aż w końcu wszyscy czujemy, że jesteśmy nieuchronnymi ofiarami ironicznego i niszczycielskiego fatum. Ci zaś, którzy przetrwali po obu stronach tej niewyobrażalnej potworności, w ostatecznym rozrachunku wcale się od nas tak bardzo nie różnią.

W tym szczerym i brutalnym przedstawieniu aktorzy - współwinni razem z publicznością - nie mogą ukryć się za postaciami. Pod brawurowym kierownictwem Matthew McCraya wszyscy razem i każdy z osobna są w tym samym stopniu bezinteresowni co ich bohaterowie egoistyczni - z niezwykłą wirtuozerią pokazują małe dusze małych ludzi. Dzięki ubóstwu środków i magii świadomej teatralności zespołowi Son of Semele udało się przedstawić porażającą analizę dylematów dwudziestowiecznej egzystencji.

***

Naomi Pfefferman, "Jewish Journal"

Dramat we własnej klasie

W najbardziej poruszającej sekwencji Naszej klasy Tadeusza Słobodzianka - kontrowersyjnej sztuki poświęconej stosunkom polsko-żydowskim, która będzie wystawiana w Atwater Village Theatre przynajmniej do 5 maja - aktorzy wcielający się w role polskich nacjonalistów unoszą krzesła symbolizujące ich żydowskich sąsiadów i w pantomimicznej scenie przedstawiają akt zatłuczenia Żydów w wiejskiej stodole (rzecz dzieje się w czasie Holocaustu). Następnie Dora, jedna z bohaterek spektaklu, trzymając w rękach niemowlę, wchodzi na szczyt sterty krzeseł i opowiada, jak razem z resztą żydowskich mieszkańców miasteczka wepchnięto ją do stodoły, zaryglowano drzwi, pod budynek podłożono ogień i wszystkich spalono żywcem.

Sekwencja została zagrana bardzo dyskretnie, ale robi kolosalne wrażenie. "Najostrzejsze, najbardziej przejmujące momenty trzeba było napisać i zagrać jak najsubtelniej, nie sposób bowiem dorównać realnemu okrucieństwu", mówi brytyjski dramaturg Ryan Craig, który przełożył polską sztukę na potrzeby angielskiej premiery w londyńskim National Theatre w 2009 roku.

Nasza klasa, pierwsza sztuka wyróżniona prestiżową Nagrodę Literacką Nike, została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami - masakrą, do której doszło w Polsce 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem (jak również podobnymi pogromami w sąsiednich miejscowościach), kiedy to katolicka część mieszkańców miasteczka wymordowała 1600 żydowskich współobywateli. Zasadniczy wpływ miała na nią kontrowersyjna książka Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka (2002), w której autor twierdzi, że zbrodni na mieszkańcach Jedwabnego dopuścili się nie niemieccy okupanci, jak wcześniej sądzono, ale Polacy przy niewielkiej lub wręcz żadnej zachęcie ze strony nazistów. Publikacja pracy Grossa pociągnęła za sobą przeprosiny ze strony ówczesnego prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego, a także głosy, że książka - i później dramat - wyolbrzymia polski współudział w zbrodni, sugeruje, że wszyscy Polacy to antysemici, i domaga się od nich zbiorowego pokajania.

"Sztuka opiera się na starannych badaniach naukowych, więc jeśli ktoś uważa, że coś demonizuje, to powinien porozmawiać raczej z historykami, nie zaś z dramaturgiem", stwierdził w wywiadzie Craig. "Jej autor zresztą wcale nie próbuje demonizować Polaków, a ja sam z całą pewnością starałem się tego uniknąć. Chciałem mieć pewność, że wszystkie postaci zostaną oddane z maksymalną wiarygodnością i choć niektóre z nich są ofiarami, wszystkie w ten czy inny sposób niepozbawione są wad".

Nasza klasa obraca się wokół losów dziesięciorga kolegów ze szkoły podstawowej, którzy początkowo wydają się niewinnymi współtowarzyszami zabaw. Jednakże w rezultacie najpierw sowieckiej, a potem nazistowskiej okupacji zamieniają się w ofiary i sprawców (niekiedy w jedno i drugie) wydarzeń obejmujących okres od roku 1925 aż do współczesności.

Na przykład Zygmunt, zaciekły polski nacjonalista, popełnia jedną z najohydniejszych potworności w sztuce, ale za czasów sowieckiego reżimu torturuje go Menachem, żydowski ocalały, który zostaje oficerem tajnych służb. Katoliczka Zocha odmawia pomocy ofiarom pogromu. Tylko Menachema chowa w sianie, bo jest w nim zakochana. Władek, zapijaczony chłop, nie przestaje strzykać antysemickim jadem nawet wtedy, gdy ukrywa Rachelkę, na którą naciska, żeby przeszła na katolicyzm i wzięła z nim ślub. I wreszcie Menachem, ofiara, która zamienia się w sprawcę - zostawia żonę i dziecko na pastwę losu w stodole, a sam romansuje z Zochą na sianie.

Matthew McCray, reżyser Naszej klasy i dyrektor artystyczny Son of Semele, zespołu wystawiającego spektakl w Los Angeles, mówi, że on sam nie postrzega sztuki jako tradycyjnego dramatu o Holokauście. "Dotykamy tutaj bardzo drażliwych kwestii, a ja - jako nie nie-Żyd i nie-Polak - muszę zachować szczególną ostrożność" - mówi. - "Jednak w pewien sposób ta sztuka traktuje o ludziach w ogóle, opowiada o relacjach członków różnych społeczności".

Czterdziestojednoletni Craig przełożył dramat z perspektywy własnej bolesnej żydowskiej historii. Bo choć jedno z jego dziadków jest irlandzkim katolikiem, to pradziadek ze stron ojca uciekł do Wielkiej Brytanii przed pogromami z okolic Białegostoku, zaś rodzina matki to sefardyjscy Żydzi, którzy przybyli do Londynu z okupowanej przez nazistów Holandii.

Craig wspomina, że gdy był chłopcem, nieżydowskie dzieci obrzucały go bekonem i obelgami, ponieważ chodził do hebrajskiej szkoły w północnym Londynie. I że wściekłość budziła w nim historia pogromów w Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza masakra, której w średniowieczu dopuścili się mieszkańcy Yorku, paląc Żydów w jednym z miejskich budynków. "Przez długi czas byłem bardzo zły", mówi i dodaje, że kiedyś nawet nie zgodził się odwiedzić swojej dziewczyny w Yorku ze względu na to, co się tam wydarzyło.

Jednak dzięki dramatom drążącym temat antysemityzmu, takim jak Glass Room, który zwraca uwagę na problem rewizjonistów Holocaustu, Craigowi udało się uporać z demonami: "Zagłębiając się w ich [antysemitów] umysły, mogłem się dowiedzieć, skąd biorą się tego typu postawy".

Dlatego kiedy National Theatre zwrócił się do niego z propozycją przekładu Naszej klasy - kolejnej sztuki podejmującej tematykę żydowską - początkowo odniósł się do tego pomysłu z niechęcią. Ale złożoność problemu szybko go wciągnęła. "Nie usprawiedliwiam tego, co się wydarzyło w Jedwabnem, myślę jednak, że Polacy stali się sprawcami tej zbrodni w wyniku procesu, który można by nazwać kulturową martyrologią [cultural victimhood]", mówi.

Podczas tłumaczenia sztuki, do którego doszło kilka lat temu, Craig ściśle współpracował z jej autorem Tadeuszem Słobodziankiem. "To największa istota ludzka, jaką zdarzyło mi się spotkać; fizycznie przypomina planetę", wspomina Craig. "Wygląda jak [sowiecki przywódca Nikita] Chruszczow. Kiedy go poznałem, sprawiał wrażenie gburowatego - nie za dobrze mówi po angielsku - i odnosił się do mnie lekceważąco. Bardzo się niepokoił, bo w owym czasie jego sztuki nigdzie jeszcze nie wystawiono. W Polsce wciąż była uznawana za zbyt kontrowersyjną, a Tadeusza uważano za zdrajcę. Wcale się tym jednak nie przejmował. Chciał, żeby Nasza klasa stała się dla jego rodaków lekcją, odbiciem mrocznych aspektów polskiego doświadczenia".

Gdy McCray podjął się przygotowania premiery Naszej klasy na Zachodnim Wybrzeżu, nie tylko skrupulatnie przebadał historyczne tło sztuki, ale też wziął udział w trzygodzinnym spotkaniu z polskim konsulem generalnym i attaché kulturalnym w Los Angeles.

"Traktowali mnie z rezerwą, uważali za mąciwodę, sądzili, że chcę obudzić w ludziach gniew, przedstawiając jednostronną opinię na temat tego, co się wydarzyło", mówi McCray. "Myślę, że chcieli powiedzieć, że to było straszne, ale ważny jest też kontekst historyczny i to, w jaki sposób możemy wpłynąć na poprawę stosunków polsko-żydowskich".

***

Don Shirley, "LA Stage Times"

Okropieństwa XX wieku na przykładzie Naszej klasy

Czy na temat antysemityzmu przeradzającego się w koszmar Holocaustu można powiedzieć na scenie jeszcze coś nowego? Widziałem wiele spektakli poświęconych Zagładzie, nigdy jednak nie spotkałem się ze sztuką skonstruowaną tak jak Nasza klasa, wystawiana właśnie w Atwater Village Theatre przez zespół Son of Semele.

Mimo że spektakl miał być wczoraj grany po raz ostatni, zapowiedziano, że po krótkiej przerwie odbędzie się pięć dodatkowych przedstawień. (...)

Akcja sztuki Tadeusza Słobodzianka rozgrywa się głównie w małym miasteczku w Polsce, rodzinnym kraju autora. Ta część świata, która najbardziej ucierpiała na początku drugiej wojny światowej, najechana najpierw przez Związek Radziecki, a potem przez nazistów, po wojnie znalazła się w bloku wschodnim.

Nasza klasa to opowieść fikcyjna, bazuje jednak na wydarzeniach, do których doszło w 1941 roku - podejmuje temat masakry żydowskich mieszkańców Jedwabnego, miasteczka na północny wschód od Warszawy. Ponieważ ów incydent wydarzył się już po przejęciu kontroli nad miasteczkiem przez nazistów, latami to ich właśnie oskarżano o zbrodnię. Badania historyków z ostatnich 15 lat wykazały, że naziści stanowili tylko przykrywkę dla nikczemności popełnionych przez chrześcijańskich (ponoć) mieszkańców Jedwabnego na ich żydowskich sąsiadach.

Słobodzianek napisał sztukę o grupie dziesięciorga kolegów z klasy - połowa z nich pochodzi z rodzin katolickich, a połowa z żydowskich. Historia rozpoczyna się pod koniec lat 20., kiedy to dzieci dość zgodnie bawią się razem. Ale już w latach 30. trucizna tego, co jak możemy przypuszczać, dzieje się wśród dorosłych, stopniowo przesącza się do ich życia i znajduje kulminację w okropieństwie wydarzeń z 1941 roku. A to dopiero koniec aktu pierwszego.

Po antrakcie sztuka śledzi losy ocalałych aż po wiek XXI, zmarli zaś w milczeniu obserwują wszystko z boku. Na koniec staje się jasne, że potworność tego, co zaszło, zniszczyła tych, którzy przeżyli - w tym również sprawców zbrodni - do tego stopnia, że zazdroszczą umarłym.

Nasza klasa to historia kameralna - zasięg wojny światowej redukuje do zaledwie dziesięciu osób z jednego miasteczka. Równocześnie czas ulega w sztuce wydłużeniu - oglądamy losy bohaterów obejmujące ponad 80 lat.

Reżyser Matthew McCray uznał, że na potrzeby premiery sztuki na Zachodnim Wybrzeżu przestrzeń przy Beverly Boulevard, licząca 36 miejsc siedzących, będzie za mała. Udało mu się jednak zachować kameralną atmosferę dzięki temu, że liczbę miejsc w Atwater ograniczył do 50 w pojedynczym rzędzie dookoła kwadratowej sceny.

Powody wystawienia Naszej klasy w Atwater Village tak wyjaśnił w e-mailu: "Sztuka, w której niekiedy pięć lub sześć różnych opowieści jest snutych w tym samym czasie, wymaga więcej miejsca, żeby publiczność mogła śledzić, co kto robi. Uznałem też, że dodatkowa przestrzeń poprawi komfort widzów, Nasza klasa budzi bowiem bardzo żywe emocje".

Oczywiście przedstawienie, które obejmuje tak długi okres, musiało zrezygnować z realizmu. Duża część historii została opowiedziana w sposób teatralny. Wszystkie postaci - od dzieciństwa po starość (w przypadku tych, którym udało się jej doczekać) - są odgrywane przez tych samych aktorów, toteż niekiedy trzeba odłożyć na bok niedowierzanie, jakie budzi niedopasowanie wieku odtwórcy i bohatera.

Straszliwa przemoc nie manifestuje się na scenie pod postacią krwi i prawdziwych płomieni. A choć wiele ofiar zginęło spalonych lub uduszonych w stodole, do przedstawienia ich śmierci posłużyły elementy wyposażenia szkolnej klasy. W teatrze ten rodzaj pracy wyobraźni wydaje się dużo bardziej skuteczny niż ambitne, ale w ostatecznym rozrachunku daremne próby zasugerowania przemocy w bardziej dosłowny sposób.

Publiczność powinna być przygotowana na umysłowy wysiłek - stoi przed nią zadanie nie tylko wyobrażenia sobie czegoś krańcowo niewyobrażalnego, ale też śledzenia losów wielu postaci naraz. Jeśli jednak wybierzecie się do teatru wypoczęci, nie powinniście mieć kłopotu z podążaniem za tą zakrojoną na powieściową skalę historią.

Mimo że opowieść obejmuje wiele dziesięcioleci, postaci nie są papierowymi, jednowymiarowymi ofiarami lub łotrami. Żydowskich bohaterów trudno uznać za świętych męczenników. Spotykamy tu również dwoje Polaków, którzy - każde na swój sposób - pomagają w ucieczce żydowskim sąsiadom. Podczas trzygodzinnego spektaklu nawet najzatwardzialszym mordercom (i gwałcicielom) zdarzają się chwile zwątpienia.

Przedstawienie znaczą liczne muzyczne interludia, wydarzeniom akompaniują też często aktorzy grający na instrumentach, które wydobywają z pudeł rozstawionych wokół sceny. Ale o ile muzyka Sage'a Lewisa i McCraya tworzy stosowny nastrój, o tyle część piosenek trudno zrozumieć.

Teksty piosenek, podobnie jak kwestie wypowiadane przez aktorów, zostały zaczerpnięte z angielskiej wersji dramatu autorstwa Ryana Craiga. Wersja ta powstała na potrzeby premiery w brytyjskim National Theatre, poprzedzającej pierwsze polskie wystawienie sztuki. McCray korzystał jednak również z bardziej zamerykanizowanego przekładu, przygotowanego w związku z amerykańską premierą Naszej klasy w filadelfijskim Wilma Theater.

Aktorzy stworzyli imponująco spójny zespół. Nie chciałbym wyróżniać żadnego, nie mogę się jednak powstrzymać, by nie uhonorować Michaela Nehringa, grającego rolę Żyda, któremu jeszcze przed wojną udało się uciec do Ameryki. Nehring dwukrotnie w sztuce recytuje listę imion. Za pierwszym razem wspomina członków rodziny, którzy zostali w Polsce i tam zginęli. Za drugim razem wymienia imiona młodych - tych, którzy przeżyli w Ameryce. Długość tej drugiej listy stanowi jeden z rzadkich w przedstawieniu przejawów serdecznego humoru. Pierwsza ma moc monologu króla Leara.

***

Spencer Cotter /blog/

O potwornościach i miłosierdziu ludzkich uczuć

W minionym tygodniu miałem zaszczyt oglądać premierę Naszej klasy Tadeusza Słobodzianka w adaptacji Ryana Craiga, zrealizowaną przez Son of Semele Ensable - spektakl tak przejmujący, że zarówno publiczność, jak i aktorzy byli wstrząśnięci do głębi. Część, w tym i ja sam, nie mogła powstrzymać łez.

Nasza klasa opowiada historię dziesięciorga kolegów z klasy - pięciorga żydów i pięciorga katolików - od chwili śmierci marszałka Piłsudskiego przez okres drugiej wojny światowej aż po rok 2001. Głównym tematem sztuki są ludzkie uczucia. Nie ma tu ani bohaterów, ani prawdziwych łotrów (mimo że Zygmunt (Dan Via) niemal ociera się o łotrostwo), jedynie ludzie, którym przyszło żyć w najtrudniejszym może momencie historii. A choć centralnym wydarzeniem fabularnym jest pogrom z 1941 roku, sztuka skupia się na postaciach - na tym, jak udaje im się żyć dalej po tej ciemnej nocy.

Spektakl rozgrywa się na scenie otoczonej przez publiczność. W ten sposób powstaje sfera interakcji, którą wzmacniają jeszcze poszczególne wykonania. Rozproszone w czasie i przestrzeni postaci utrzymują ze sobą łączność poprzez wydarzenia, w których biorą wspólnie udział i które znajdują odbicie w świecie teatru. Bohaterowie jednej sceny w następnej zajmują się jakimiś drobiazgami. Ich obecność jest niczym cień. Dzięki temu zabiegowi zarówno postaci, jak i widzowie nie zapominają o tym, że istnieje większa całość. Efekt wzmacnia obecność zmarłych, którzy pozostają na scenie jako duchy obserwujące poczynania szkolnych kolegów.

Wspominałem już, że Nasza klasa to opowieść o ludziach i ich uczuciach. O Władku (Alexsander Wells), który żyje w poczuciu winy, bo zabił kolegę z klasy. I o tym, jak przeciwstawia się matce i żeni z Żydówką, żeby ocalić jej życie. O Dorze (Sharyn Gabriel), która ma tego pecha, że odczuwa przyjemność podczas najgorszego nieszczęścia, jakie może spotkać kobietę. O Zośce (Melina Bielefelt) odtrąconej przez mężczyznę, którego uratowała z narażeniem życia tylko po to, by przyszły mąż znienawidził ją za to, że postąpiła słusznie. O Menachemie (Kiff Scholl), który nie doczekał się sprawiedliwości za gwałt i śmierć żony, ani za śmierć maleńkiego synka, której odbicie - w trzydziestolecie pogromu - będzie stanowiła śmierć drugiego syna. Na scenie pojawia się więcej uczuć - bólu, radości, więzi, smutku, winy, odkupienia - niż wielu z nas zaznało w życiu. O reszcie emocji nie wspominam, abyście mogli zanurzyć się w nich na przedstawieniu sami.

Nasza klasa to spektakl zaskakujący. Za pomocą najciemniejszych i najjaśniejszych odcieni uczuć Matthew McCray (reżyser) namalował naprawdę piękny obraz. Nie jest to sztuka o sprawiedliwości ani o winie. Jest natomiast o tym, że w samym sercu każdej tragedii znajdują się ludzie, a nie potwory. Nasze poczucie moralności domaga się, aby sprawiedliwości stała się zadość, rozumiemy jednak, że w ludzkim świecie nie zawsze jest to możliwe. Niektórych działań nie sposób wybaczyć czy zaakceptować, ale można je zrozumieć. Nasza klasa pomaga nam przyswoić sobie jedną z najtrudniejszych lekcji. Świat nie zawsze jest szczęśliwym miejscem, życie jednak toczy się dalej.

***

Zahir Blue /blog/

Nasza klasa

Wczoraj wieczorem na Zachodnim Wybrzeżu odbyła się premiera Naszej klasy. Sztuka autorstwa Tadeusza Słobodzianka, w przekładzie Ryana Craiga, koncentruje się wokół wydarzenia w Stanach mało znanego. W Polsce jednak jest ono równie żywe jak tu wspomnienie zabójstwa JFK. Do pogromu w Jedwabnem, w którym zamordowano setki żydowskich mieszkańców miasteczka, doszło w lipcu 1941 roku. Ponieważ stało się to niedługo po napaści hitlerowskich Niemiec, zrozumiałe, że początkowo zbrodnię przypisywano nazistom.

Niestety jednak, ci tylko podburzyli miejscową ludność, która sama dokonała masakry. Gdy fakt ten wyszedł na światło dzienne, naród polski przeżył szok i zareagował tak jak Amerykanie na mroczne karty własnej historii - lincze, zabójstwa działaczy na rzecz praw obywatelskich, podpalenia kościołów z dziećmi w środku i białych przysięgłych odmawiających skazania winnych. Polacy byli przerażeni, winni, urażeni, próbowali zaprzeczać, czuli fascynację - pojawiły się wszystkie odcienie emocjonalnej tęczy.

Nasza klasa opowiada o losach dziesięciorga osób - pięcioro z nich to Żydzi, pięcioro katolicy. Bohaterów sztuki poznajemy jako dzieci w wieku szkolnych i pod wieloma względami dziećmi pozostają. Przez kolejne dziesięciolecia będą się nawzajem nazywać "kolegami z klasy". Od strony technicznej niezwykłe jest to, że obsadzie udało się pokazać zarówno dzieciństwo, jak i starość bohaterów bez charakteryzacji. Z wielu względów to jednak najmniej imponujące z jej osiągnięć.

Sztuka nie przedstawia bohaterów w sposób moralizatorski. Co nie znaczy, że dramaturg nie uwzględnił moralnego punktu widzenia. Wyraźnie widać, że podziela grozę, jaką budzi w nas okrucieństwo i zbrodnia. Ale ani chrześcijanie nie są jednowymiarowymi łotrami, ani Żydzi nieskazitelnymi bohaterami. Tutaj wszyscy cierpią, każdy popełnia straszliwe błędy i nikomu nie udaje się osiągnąć pewnego moralnego poziomu. Dora (Sharyn Gabriel) reaguje w szokujący, a zarazem niezwykle ludzki sposób, kiedy jej przyjaciel Rysiek (Gavin Peretti) popełnia straszliwy czyn. Władek (Alexander Wells) przykłada rękę do rozpoczęcia masakry, potem jednak odzyskuje rozum i pomaga ukryć się Rachelce (Sarah Rosenberg), żydowskiej dziewczynie, którą zawsze lubił. Ktoś mógłby pomyśleć, że żyli dalej długo i szczęśliwie, że połączyła ich nierozerwalną więź. Cóż, więź faktycznie okazuje się nierozerwalna. Nie oznacza to jednak wcale niczego dobrego. Ani zresztą niczego tak złego, jak mogło by być. "Życie - jak lubi powtarzać mój ulubiony autor - stawia opór uproszczeniom". W Naszej klasie pełno jest drobnych szczegółów, które o tym świadczą. Nawet najnikczemniejsza postać (a jest nią chyba Zygmunt grany przez Dana Vię) w pewnym sensie budzi litość. Nawet najniewinniejszy bohater (być może Abram grany przez Michaela Nehringa) sprawia wrażenie zadufanego w sobie, a niekiedy wręcz niesympatycznego. Obaj całkiem inaczej postrzegają wydarzenia i każdy z nich inną reakcję uważa za najlepszą.

Duża w tym zasługa scenariusza. Zrobiłem mały rekonesans i przekonałem się, że część krytyków po londyńskiej premierze nazwała sztukę jednostronnym moralitetem. Ale prawdę mówiąc, wydarzenia, o których opowiada, nie mogą budzić żadnych etycznych wątpliwości! Na podstawie spektaklu zrealizowanego przez Son of Semele Ensamble (synem Semele był Dionizos, patron greckiego teatru) mogę tylko przypuszczać, że obsadzie londyńskiego przedstawienia nie udało się wydobyć wszystkich subtelności sztuki. Tego, że nawet potwory są ludźmi. A ofiary bardzo rzadko świętymi. Tego, że fakt, iż ktoś przeżył koszmar czy też pomógł go złagodzić, nie pociąga za sobą automatycznie szczęścia ani mądrości. Że zarówno złe, jak i dobre uczynki mają złożone następstwa i jeszcze bardziej złożone przyczyny. Zadaniem aktorów było nie tylko zdanie sobie sprawy ze wszystkich tych niuansów, ale też powołanie ich do życia. Uczynili to z takim sercem i talentem, że zdecydowałem się na coś, co robię bardzo rzadko - wstałem, bijąc brawo. W geście uznania wobec tego, co udało im się osiągnąć, zwłaszcza w zakończeniu. Nie zdradzając szczegółów, powiem tylko, że choć bez wątpienia jest to zakończenie, to jednak wszystkie kwestie pozostawia otwarte. Odpowiedzialność za wydarzenia i za to, jak zostaną spożytkowane w przyszłości, zostaje przekazana tym, którzy mogą (i muszą) zrobić z niej użytek.

Nam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji