Artykuły

Memento mori, gdy kwitną bzy

- Lepiej jednak - mając w pamięci memento mori - iść na spacer tam, gdzie kwitną bzy. Wspominając naszych towarzyszy teatralnej pracy, którzy właśnie odeszli, uwierzmy, że i po nas przyjdą następni, aby - daj Boże - ponieść muzykę Rossiniego tam, gdzie jest najbardziej oczekiwana - pisze SŁAWOMIR PIETRAS w Tygodniku Angora.

W maju Kotlina Kłodzka tonie w bzach. Ich uroda, zapachy i obfitość otaczają barokowy, dopiero co odnowiony kościół pod wezwaniem Jana Chrzciciela w Ołdrzychowicach Kłodzkich. W chłodną majową niedzielę ludzie z okolicy tłumnie zgromadzili się, aby wysłuchać "Petite Messe Solennelle" Gioacchino Rossiniego. Ponad 700 osób wyszło z kościoła oczarowanych śpiewem Ewy Biegas, Magdaleny Kulig, Giulio Pelligry (świetny tenor z Sycylii), grą pianistów - Magdaleny Blum i Macieja Armanskiego, chórem kameralnym Filharmonii Wrocławskiej i dyrygującą koncertem Agnieszką Franków-Żelazny.

Większość odświętnie ubranych słuchaczy uczestniczyła - jestem tego pewien - po raz pierwszy w takim wydarzeniu. Nie znając filharmonicznych zwyczajów, przerywali oklaskami poszczególne części utworu. Szkoda że o historii kościoła, obrazach i figurach zgromadzonych tam świętych bez końca prawił proboszcz, a potem jeszcze dwukrotnie, nie wiadomo o czym i po co ględził jakiś chudy organizator. Zamiast tego powinien wystąpić kompetentny i najlepiej złotousty narrator, opowiadając krótko o geniuszu Rossiniego, muzycznej formie mszalnej i wybornych wykonawcach koncertu. Wszystko to odbywało się w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Muzycznego. Oby trwał jak najdłużej i docierał do ludzi spragnionych wartościowych wydarzeń artystycznych, którzy daleko od centrów kulturalnych muzykę chłoną intensywniej, dłużej zatrzymując ją w pamięci i sercu.

Wszechobecne w przyrodzie bzy umaiły w Łodzi ostatnią drogę wybitnej, wiekowej, ale do końca życia aktywnej śpiewaczki i pedagoga prof. Jadwigi Pietraszkiewicz. W ołdrzychowickim kościele myślałem o niej, słuchając mszy Rossiniego. Zawsze dowcipnej, energicznej, towarzyskiej, profesjonalnie niezwykle zdyscyplinowanej i kompetentnej. Najlepiej świadczą o niej liczni wychowankowie z Joanną Woś na czele.

Prosząc Pana Boga, aby zaakceptował - tak jak my na ziemi - bujny artystycznie temperament prof. Pietraszkiewicz w niebie, wyliczałem w pamięci jej niezapomniane role: Tosca, Carmen, Ortruda, Amelia, Hrabina, Eleonora, Aida, Tatiana, Jarosławna, Liza i wiele, wiele innych... Pożegnaliśmy chyba ostatnią primadonnę operową w dawnym wileńsko-petersburskim stylu.

Zmówiłem również pacierz za duszę świetnej ongiś solistki wrocławskiego baletu Beaty Starczewskiej, którą w tych dniach wśród nadodrzańskich bzów poniesiono na wieczny spoczynek.

Z Warszawy przyszła zaskakująca i przygnębiająca wiadomość o śmierci Małgorzaty Jedynak-Pietkiewicz. Teoretyk muzyki, po transformacji wiele lat funkcjonująca w warszawskiej telewizji, przedtem aktywna działaczka opozycji i podziemia. Odeszła przedwcześnie - i jak to, niestety, często bywa - w zapomnieniu. Dołączam do grona tych, którzy pamiętają.

Majowe bzy oplatają również poznański dom operowy. Tam, w porze ich kwitnienia, zdarzyło się coś, czego nie znała dotąd ponad stuletnia historia gmachu Pod Pegazem. Na zapowiedzianą premierę opery znanego i cenionego w Poznaniu kompozytora zebrała się z zaproszonymi gośćmi, władzami, recenzentami, widzami z kasy biletowej i nabywcami wejściówek mniej niż połowa widowni. Do końca spektaklu dotrwało jeszcze mniej. Poznańscy realizatorzy - czego w Warszawie się nie robi - lekkomyślnie zaplanowali ucieczkonośną (!) przerwę.

Patrząc na repertuar naszych scen operowych (dewiacje musicalowe), preferencje artystyczne (pseudowspółczesność i awangardowość), politykę kadrową (cudzoziemscy przeciętniacy), trwonienie malejących środków finansowych na przedsięwzięcia utopijne, w wielu sprawach ruszanie rozumem jak martwa krowa ogonem, wreszcie coraz mniejsza ilość granych spektakli i malejąca liczba oglądających je widzów, chciałoby się jęknąć: pora umierać!

Lepiej jednak - mając w pamięci memento mori - iść na spacer tam, gdzie kwitną bzy. Wspominając naszych towarzyszy teatralnej pracy, którzy właśnie odeszli, uwierzmy, że i po nas przyjdą następni, aby - daj Boże - ponieść muzykę Rossiniego tam, gdzie jest najbardziej oczekiwana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji