Zostały tylko łaskotki
Czas się zatrzymał - pomyślałam. Jak dwieście bez mała lat temu na scenie teatrzyku w zapyziałej mieścinie wystawia się Gogolewskiego "Rewizora". I co? I nic
Wyprawa do Teatru Muzycznego okazała się dla mnie doświadczeniem granicznym. Przy pełnej widowni i pełnym jej aplauzie trwał przez dwie godziny tradycyjny do bólu i artystycznie dość mizerny spektakl. Strach przed wizytą rewizora z Petersburga, który padł na skorumpowanych prowincjonalnych urzędników, został odtańczony i odśpiewany z lepszym lub gorszym skutkiem. Po każdym kuplecie rozlegały się jednak oklaski, każdy wątły gag przyjmowany był wybuchami śmiechu, a tak zwane sceny zbiorowe traktowano niemal z euforią. - O co chodzi? Gdzie ja jestem? Czy to sen? - zachodziłam w głowę. Podczas przerwy okazało się, że trafiłam na spotkanie fanów poznańskiego Teatru Muzycznego, którzy nierzadko jechali doń z daleka, są świetnie zorientowani w repertuarze, wymieniają się wspomnieniami z poprzednich spektakli i planują już wyprawy na następne.
Cóż - pomyślałam - zbłądziłaś aśćka pod niewłaściwy adres. Opuszczaj te progi czym prędzej i daj się ludziom cieszyć. Tak mało jest powodów do radości w świecie. I pewnie poszłabym za tą myślą. Ale coś mi się w całej układance nie zgadza. Mianowicie Gogol. Wybitny specjalista od zapyziałych miasteczek, posiadający arcytalent do nazywania rzeczy po imieniu, obnażania słabości, przyłapywania na gorącym uczynku, łapania za słówka. Mistrz rozbawiania do łez i ściskania za gardło. Tymczasem twórcy musicalu w Teatrze Muzycznym przerobili galerię jego pełno-krwistych karykatur na skansen upudrowanych kukieł, a jego wielką komedię na komedyjkę. I zamiast przebudzenia w finale, mamy tylko przyklepanie sprawy. Po serii konwencjonalnych wejść i wyjść postaci zastygły w bezruchu na wieść o oszustwie Chlestakowa i zaraz rozbiegły się żeby witać rewizora właściwego. Kurtyna opadła. Oklaski. Widzowie wychodzący ze spektaklu wracają do świata, w którym bierze się i daje w łapę, w którym gnie się kark przed zwierzchnikami, w którym nie wyraża się swojego zdania. I nawet im przez myśl nie przejdzie, że oglądali siebie w teatrze. Bo do teatru przyszli posłuchać piosenek, popatrzeć na układy taneczne, zobaczyć, kto się w co ubrał. I dostali dokładnie to, po co przyszli. Tyle tylko, że przy okazji sztuce obcięto pazury. A bez pazurów to już nie to samo.