Artykuły

Świat się przeżył

Dramat "Requiem dla gospodyni" to pierwszy utwór literacki Wie­sława Myśliwskiego ogłoszony cztery lata po powieści "Widno­krąg", uhonorowanej w pierwszej edycji Nagrody Nike. To jednocze­śnie czwarta - po "Złodzieju" (1973), "Kluczniku" (1978) i "Drzewie" (1988) - rzecz teatral­na Myśliwskiego. Sztuka opubliko­wana najpierw na łamach paź­dziernikowego numeru miesięcz­nika "Dialog", niebawem ukaże się w formie książkowej nakładem Warszawskiego Wydawnictwa Li­terackiego Muza. Nad insceniza­cją dramatu w Teatrze Narodowym pracuje już Kazimierz Dejmek.

W "Requiem dla gospodyni", po­dobnie jak we wcześniejszych tekstach dramatycznych, Myśliwski zachował klasyczną jedność miejsca, czasu i ak­cji. Przypomnijmy, "Złodziej" rozgry­wał się podczas jednej okupacyjnej no­cy, we wnętrzu chłopskiej izby, w której ojciec i jego trzech synów mieli zdecy­dować, co zrobić ze złapanym na ich polu złodziejem; "Drzewo" w ciągu jednego dnia przed domem Marcina Dudy, który przywiązał się do konaru, przeznaczonego do wycięcia pod auto­stradę, drzewa. Akcja sztuki w dwóch aktach "Requiem dla gospodyni" rów­nież rozgrywa się w chłopskiej chałupie i wypełnia jeden dzień czuwania przy zmarłej właśnie Gospodyni.

W telewizji wszystko ładniejsze

W kuchennej izbie stoi kilka zesta­wionych stołów, ława, krzesła i ogrom­ny telewizor. Właśnie telewizor wydaje się być najważniejszym elementem scenograficznym. Włączający się i wy­łączający nie wiedzieć kiedy i czemu odbiornik intryguje bez mała wszyst­kie osoby dramatu. To, co jest akurat emitowane na ekranie, wydaje się być dla nich ważniejsze i ciekawsze od te­go, co dzieje się w rzeczywistości, dokoła; bowiem jak mówi jedna z osiem­nastu występujących w utworze postaci, Turystka II: "W telewizji wszystko jest ładniejsze. Nawet jak coś przykre­go kogoś spotka. A tyle się wciąż dzie­je. I ludzie tacy inni, że tu się już pra­wie takich nie spotka". Cóż, my wszy­scy z jednej matki - telewizji. Myślimy telewizją, mówimy telewizją, świata poza telewizyjnym nie dostrzegamy.

Niestety, mimo upływającego nieodwołalnie czasu nikt z sąsiadów nie nadchodzi, żeby zgodnie z wie­kową tradycją czuwać przy zwło­kach. Gospodarz próbuje tłumaczyć to tym, że jest lato, są żniwa, wszy­scy jeszcze w polu, a jeśli już wrócili, to muszą się umyć, odpocząć. Praw­da jest jednak taka, że Gospodyni - wierna kościelnym przykazaniom, zakazom i nakazom - nie życzyła sobie, aby podczas czuwania poda­wany był żałobnikom alkohol. A bez alkoholu dzisiaj - także na wsi - ani rusz, wie o tym dziecko. Nieprzypad­kowo Darek - in spe zięć Gospoda­rza - żali się: "nikt w sklepie nie wie­dział, co to jest czuwanie. Dziwili się tylko, że bez wódki. I czyśmy może wiarę zmienili, i na jaką (...). Teraz wszystko z wódką. Chrzciny, komunie, bierzmowania, wesela. I Pan Bóg się jakoś nie obraża. A nawet cudów więcej. Wszyscy partyjni się ponawracali. I w sklepach więcej. Wszystkiego więcej. A ty pij cytrynadę, szlag by to jasny. Ani zjeść, bo jak bez wódki? Ani z kim pogadać".

Ale to chyba nie z powodu braku wódki, uroczystość czuwania przy zwłokach ma tak żałosny przebieg. Otóż w dramacie Myśliwskiego nikt z nikim nie może się dogadać. Gospo­darz nie może dojść do porozumienia z żadną z córek. Ani z Weronką, która nie marzy o niczym innym, tylko o tym, żeby jak najszybciej i na zawsze wyjechać ze wsi, ani z Dominiką, któ­ra znów przyjechała po latach z Ame­ryki z amerykańskim konkubentem i niespecjalnie po niej widać, aby była szczęśliwa.

Ciężko też dogadać się Gospoda­rzowi z trójką Śpiewaków. Z gwiazdo­rami disco polo, jak się domyślamy, wynajętymi za ciężkie pieniądze do śpiewania przy zwłokach Gospodyni, a zaabsorbowanymi głównie - jak to estradowe łachudry i wycirusy - żar­ciem, chlaniem, ćpaniem amfetami­ny i planowaniem erotycznych intryg. Nie mówiąc już o trójce infantylnych, acz zarozumiałych i w tej zarozumia­łości aż groteskowych Turystów, o Bu­sinessmanie i Smarkuli, którzy pod domem Gospodarza potrącili samo­chodem przechodnia, czym zresztą nieszczególnie się przejęli; czy wresz­cie o Młodzieńcu badającym w oko­licznych ruinach zamku życie nieto­perzy i o Półcywilu, przypominają­cym nieco szpicla Poldka z "Drzewa". Gospodarzowi ciężko jest ustalić wspólny język nawet ze starym parob­kiem Bolesiem, uważanym przez wszystkich za nieszkodliwego głupka, oraz ze ściągniętym przez niego na czuwanie Emerytem, podróżującym po kraju z walizką pełną książek, a więc z kimś z gruntu sympatycznym. I nie tylko dlatego, że jak twierdzi podkreślający swą wielkomiejskość Turysta: "W szkołach już mało co czy­tają. Jeszcze jedna reforma i przesta­ną w ogóle", choć oczywiście argu­mentu tego lekceważyć niepodobna.

Jednostka jest niepoliczalna

Bohaterowie Myśliwskiego - na szczęście nie wszyscy - nie dość, że nie mogą dojść do porozumienia, bo nie umieją już jak ludzie rozmawiać, to - w przekonaniu, że objawiają prawdy uniwersalne - wygadują straszliwe głupstwa na dowolne te­maty. "Świat stworzony przez Boga przeżył się" - peroruje jeden ze Śpie­waków: "Dzisiaj każdy może sobie stworzyć własny świat. Jaki chce. A co najważniejsze, wolny. (...) Bóg się tak samo przeżył". "W folklorze, moja droga, żyje się o wiele przyjemniej. A już naftowa lampa szczególnie sprzy­ja melancholii" - przekonuje Turyst­ka I (starsza) nieświadomą owych subtelności Turystkę II (młodszą); i żeby wszystko zostało powiedziane do końca, czyli żeby zostały wypowie­dziane wszelkie możliwe idiotyzmy: "Nie zapominaj, moja droga, że z muzyki ludowej wzięła sie wielkość Chopina". "Nie będzie więcej po­wstań. Koniec" - prorokuje, budzący całkiem oczywistą abominację, bufonowaty Businessman: "Sprywatyzu­jemy i historię. Będziemy się odtąd bić jedynie na banki, kapitały, inwe­stycje, kredyty. Nie krew i tam inne ofiary. Garnitur, krawat, aktówka, komputer, mercedes. Tak będzie wy­glądał powstaniec".

Nie znaczy to wcale, że sztuka My­śliwskiego jest głównie do śmiechu. Owszem, nie raz i nie dwa wybuchamy śmiechem w trakcie lektury dramatu, tyle tylko, że śmiech najczęściej zamie­ra nam na ustach, okazując się śmie­chem jak najbardziej sarkastycznym. Nie śmiejemy się zatem, gdy Gospo­darz tłumaczy swojej córce, która po­mimo pozorów w Ameryce nie odna­lazła swojego miejsca na ziemi: "Tu nas tam ciągnie, tam tu, to może nasze miejsce nie jest ani tu, ani tam, ani nigdzie". Ani wtedy, gdy Emeryt, wielbi­ciel pism św. Augustyna i Kierkegaarda, bardziej z samym sobą niż z inny­mi dzieli się bez mała historiozoficzną uwagą: "Dzisiaj bowiem jednostka jest największym zagrożeniem dla świata. Nie masy czy klasy, jak to dawniej. Na masy znaleziono zresztą sposób" i żeby nie było już żadnych wątpliwości nieco dalej dopowiada: Jednostka jest nie­policzalna. Może znaczyć jeden, a mo­że milion. A co niepoliczalne, to i nie­obliczalne. A dużo groźniejsza to nie­obliczalność, niż dawniej bunt mas czy walka klas". Konfrontując postawy swoich bohaterów, Myśliwski konfron­tuje języki, jakimi się posługują.

Może właśnie dlatego fakt, że rado­sny i beztroski chichot zamiera nam jednak na ustach, decyduje o tym, że jesteśmy skłonni pomyśleć, iż nie wszystko - w świecie opisanym i opo­wiedzianym przez Myśliwskiego - spsiało. Nie wszystko, na całe szczęście, jest trywialne i żałosne, odarte z powa­gi i godności. Wreszcie, nie wszystko przestało być tym, czym całkiem tak niedawno jeszcze było.

Wieś po wsi

Swoją drogą interesujące, że jedy­nymi osobami, między którymi moż­liwe jest porozumienie, wymiana słów, zdań i w efekcie - myśli, są wspomnia­ny wiejski głuptak Boleś oraz... zmarła Gospodyni. Tak, tak, bowiem Gospo­dyni kilkakrotnie pojawia się na sce­nie osobiście, biorąc istotny udział w akcji dramatycznej: po raz pierwszy - jako młoda wiotka dziewczyna, szyku­jąca się do ślubu, po raz drugi - zmę­czona i zaniedbana kobieta w ciąży, po raz trzeci - zniszczona przez życie, schorowana kobieta przyprószona si­wizną. Co ciekawe, Gospodyni poja­wia się tylko w scenach z Bolesiem, rozmawia wyłącznie z nim.

Boleś wydaje się być kimś w ro­dzaju krewnego pastucha Kaziunia z "Widnokręgu". Traktowany nieco protekcjonalnie, by nie powiedzieć pogardliwie, jest jednak tolerowany przez domowników, lecz z wyrozu­miałością, jaką się okazuje już to oso­bom niespełna rozumu, już to zramolałym staruszkom. Rzecz jednak w tym, że to właśnie jego obdarzył autor największą rewerencją. Mało te­go, obdarzył go wiedzą i mądrością, której nie powstydziliby się ani bezi­mienny syn z powieści "Nagi sad", ani Szymon Pietruszka, bohater "Kamienia na kamieniu". Sentencje i aforyzmy wygłaszane przez Bolesia najczęściej półgłosem, a nawet szep­tem, można z czystym sumieniem, a nawet należy, przepisywać sobie do sztambucha, np. "Gdyby każdy wie­dział, gdzie mu będzie lepiej, to niko­mu nie byłoby gorzej" albo: "Jakie człowiek miał życie, sprawdza się do­piero przed śmiercią", albo jeszcze: "Płacz we wszystkich wiarach (...) ten sam. Bogi różne, ale płacz ten sam".

O ile w powieści "Kamień na ka­mieniu" i w dramacie "Drzewo" uka­zał Myśliwski koniec świata chłopskiej kultury, rozpad tożsamości polskiej wsi, o tyle w "Requiem dla gospodyni" pokazuje, czym jest współczesna wieś po tym, jak odtrąbiono jej koniec; czym jest życie na wsi - mówiąc górno­lotnie, u progu trzeciego tysiąclecia - po tym, jak wieś przestała być dawną wsią, po prostu wsią. Ktoś powie, świat się zmienia, to i my się zmienia­my. Ale czy naprawdę? Czy nie jest przypadkiem tak, że jak mówi Gospo­darz: "Uczymy się, jak cierpieć. A to wszystko, czego się uczymy na tym świecie", przywołując tym samym niezmierzoną potęgę stworzenia.

Sztuka Wiesława Myśliwskiego - obok "Kartoteki rozrzuconej" Tade­usza Różewicza, "Antygony w Nowym Jorku" i "Czwartej siostry" Janusza Głowackiego - to najwybitniejsze osią­gnięcie polskiego dramatopisarstwa ostatniej dekady.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji