Artykuły

Festiwal Sąsiedzi 2013: Czy Jezus ma szansę?

Po pierwszym dniu Festiwalu Teatrów Europy Środkowej "Sąsiedzi" w Lublinie pisze Andrzej Z. Kowalczyk w Polsce Kurierze Lubelskim.

Z wysokiego pułapu rozpoczął się w czwartek tegoroczny VIII Festiwal Teatrów Europy Środkowej "Sąsiedzi". A pisząc o owym pułapie mam na myśli zarówno poziom artystyczny prezentowanych pierwszego dnia spektakli, jak też ich intelektualny przekaz.

Zaczęliśmy od monodramu "Ojciec Bóg" z warszawskiego Teatru Polonia w znakomitym wykonaniu Marcina Perchucia [na zdjęciu]. Realizacji niecodziennej (premiera na Facebooku - sic!), niezwykłej nawet; w jednej z recenzji okrzykniętej wręcz spektaklem, który "zmienia polski teatr". Co akurat - przy całym uznaniu dla przedstawienia - uważam za sporą przesadę. "Ojciec Bóg" z pewnością polski teatr wzbogaca i uatrakcyjnia, ale z uznawaniem go za wydarzenie przełomowe czy zgoła rewolucyjne byłbym jednak ostrożny.

Spektakl podejmuje temat stosunkowo mało obecny na polskich scenach - problem ojcostwa.

Opowiada o tym, co się dzieje z mężczyzną, kiedy rodzi mu się dziecko. Pokazuje relacje, w jakie wchodzi w tym szczególnym momencie. Kształtowanie się roli ojca, zaangażowanie (lub jego brak) w opiekę nad synem i jego proces rozwoju, reakcje na nieuchronny młodzieńczy bunt i uniezależnianie się syna od władzy oraz autorytetu ojca.

Powtórzę: to tematyka rzadko podejmowana w teatrze, a przez to interesująca, choć nie dla każdego w jednakowym stopniu, ale jeszcze nie nadająca spektaklowi waloru niezwykłości. Ta polega na tym, że bohaterem - narratorem jest w owym przedstawieniu Bóg. Wszystkie wspomniane wyżej ojcowskie rozterki i dylematy zostają pokazane z Jego punktu widzenia i zilustrowane wydarzeniami biblijnymi. I tu zaczyna się zabawa. Autorzy monodramu - Katarzyna i Jacek Wasilewscy - opowiadają o zdarzeniach doskonale znanych ze Starego i Nowego Testamentu językiem (a może: żargonem?) współczesnych tabloidowych mediów, powierzchownych poradników psychologicznych, polityki i biznesu. Z błyskotliwego, skrzącego się humorem tekstu co rusz wyławiamy pyszne smaczki, w rodzaju przedstawienia Trzech Króli jako kurierów czy historii cudu w Kanie Galilejskiej. Ale ta znakomita zabawa skrywa jednak jeszcze jeden poziom, znacznie poważniejszy. Bóg w tym spektaklu jest Bogiem Starotestamentowym, Bogiem zakazów i nakazów, kary i zemsty. Tej wizji Stwórcy i jego działania zostaje przeciwstawione przesłanie Jezusa; przesłanie miłości, zrozumienia i wybaczenia. I tu pojawia się pytanie: Czy Jezus miałby szansę na osiągnięcie sukcesu?

Odpowiedzi na nie udziela drugi z czwartkowych spektakli - "Jezus Chrystus Zbawiciel" w reżyserii Michała Zadary, zrealizowany na podstawie monodramu Klausa Kinskiego. Jest to opowieść o życiu i śmierci Jezusa, oparta ściśle na Ewangeliach, jednak wpisana wyraźnie w kontekst współczesny. Inaczej też niż do tego przywykliśmy przedstawiona jest osoba Zbawiciela. Chrystus jawi się tu jako buntownik, wywrotowiec i rewolucjonista. Jest Bogiem biednych, poniżanych, gwałconych, represjonowanych i skazywanych; Bogiem hipisów, anarchistów, squatersów, narkomanów i meneli. A jako taki musi być nienawistny dla establishmentu. Każdego - tego sprzed dwóch tysięcy lat i tego dzisiejszego. Byłoby dobrze, gdyby pomyśleli o tym ci politycy, którzy chętnie "zapisują" Jezusa do swoich partii i partyjek. Kinski, a za nim Zadara wskazują wyraźnie: gdyby Chrystus ponownie zstąpił na Ziemię, Jego losy potoczyłyby się tak samo, jak przed wiekami i taki sam spotkałby Go koniec. To konstatacja nader niewesoła. Choć być może jest pewna nadzieja. "Jezus Chrystus Zbawiciel" zaskakująco dobrze przystaje do nauki papieża Franciszka. I może właśnie tego powinniśmy się trzymać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji