Artykuły

W szponach Jagona

"Otello" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w miesięczniku IKS.

Nie sądziłam, że przyjdzie mi gratulować Pawłowi Szkotakowi solidnego, tradycyjnego spektaklu. A jednak to robię. Bez cienia sarkazmu. Za to z cudownym poczuciem, że teatr wciąż potrafi mnie zaskoczyć.

Jego "Otello" to naprawdę rzetelna robota. Cóż z tego, że nie rozpala emocji, nie przyspiesza bicia serca, nie łaskocze w brzuchu. Cóż z tego, że nie ma tu zagadki do rozwiązania, gdyż wszystko zostało podane na tacy. Cóż z tego, skoro Szkotak zadał sobie dużo trudu, żeby to "wszystko" było i atrakcyjne, i sensowne. Mój szacunek budzi zarówno uważne przeczytanie Szekspira, jak i rzetelny namysł nad tym, do czego nam dziś ten Szekspir potrzebny.

Wywoływanie teatru

Tak właśnie myślałam, kiedy wychodziłam po przedstawieniu. Tak myślałam i wtedy, kiedy zabierałam się do pisania tego tekstu. Im bardziej "poukładany" i oczywisty wydawał mi się jednak zaproponowany przez reżysera świat tuż po spektaklu, tym bardziej rozsypywał się on na kawałki, kiedy próbowałam go opisać, ponazywać, okiełznać. I nagle znienacka pojawiły się nie tylko wątpliwości, dylematy i pytania, ale także emocje, przyspieszony puls i niepokojące łaskotki. Jakby ten spektakl dopiero się we mnie "wywoływał". To "fotograficzne" skojarzenie wydaje się uzasadnione, bo "Otello" Szkotaka to przede wszystkim sugestywne obrazy układające się w iście filmową narrację o estetycznym rodowodzie spod szyldu Quentina Tarantino, ale też "American Beauty" Sama Mendesa czy dalekich ech "Czasu apokalipsy" Francisa Forda Coppoli.

Najpierw sądziłam, że to estetyczne "kalki". Okazało się, że nie. Mamy tu długie, epickie plany pełne rozmachu: raz gęste od symultanicznie rozgrywających się sytuacji (jak scena w kantynie czy na lotnisku), a kiedy indziej rozciągnięte, pozwalające smakować rytm i atmosferę (jak scena w restauracji czy arabskie kobiety posypujące piachem plac). Mamy też plany bliskie i precyzyjnie wykadrowane detale. Wszystko razem tworzy spójną, osobną narrację.

Wschód i Zachód, czyli jak się sobie dziwimy

Wyraźnie widać, że dla reżysera najważniejszą inspiracją było spotkanie ze światem arabskim i kulturą muzułmańską. Nie "turystycznie powierzchowne", jak podkreślał, ale wynikające z częstych tam pobytów, grania spektakli Teatru Biuro Podróży dla tamtejszej publiczności, a wreszcie - i to wydaje się najważniejsze - międzyludzkich kontaktów: nie tylko oficjalnych, ale też prywatnych.

Te doświadczenia zaowocowały zbudowaniem przedstawienia, którego oś przebiega pomiędzy Wschodem i Zachodem. Szkotak używa do jej zarysowania wyraźnych, niemal plakatowych znaków. Ich rolę pełnią tu przede wszystkim "teledyskowe" sceny rodzajowe, muzyka i kostiumy, ale też zaznaczone wyraźnie różnice obyczajowe.

Po "stronie wschodniej" mamy zatem czadory, kwefy i chustki, charakterystyczny "męski" sposób pół siedzenia, pół stania przy ścianie. Po "stronie zachodniej" mamy zaś popkulturowe maski spiskowców, rockandrollową muzykę, kuse kiecki, wysokie obcasy.

To jednak nie tylko obrazki i nie tylko "spotkanie" dwóch kultur. To także ich "zderzenie", które wytrąca obie strony z poczucia pewności, przekonania o tym, że się jest "na swoim miejscu", że się wie najlepiej, bo nagle się widzi, że wcale się nie wie: niezależnie od tego, do której z kultur się przynależy. "Wschód" to inny niż europejski rytm, inny stan skupienia, inne patrzenie i inne myślenie, a także rodzaj wycofania czy przyczajenia, które w Europejczyku może budzić niepokój jako sytuacja niejasna, nierozpoznana. "Zachód" to "wolność": ekspansywna, bezczelnie przekraczająca wszelkie granice, kwestionująca istnienie granic, zdawałoby się bezkarna. I tworzy się na naszych oczach piorunująca mieszanka.

Kobiety i mężczyźni, czyli jak się w sobie przeglądamy

To zderzenie przekłada się i na drugą oś spektaklu: tę związaną z płcią oraz wszystkimi różnicami, które z niej wynikają. Szkotak krzyżuje relacje w najrozmaitszych konfiguracjach damsko-męskich, damsko-damskich i męsko-męskich. Są one jednoznacznie podszyte erotyzmem, ale nie zdominowane przez erotyzm. Dominujące pozostaje bowiem poczucie, że ludzie - niezależnie od płci - przeglądają się w sobie nawzajem jak w lustrach, czasem krystalicznie czystych, a czasem tak krzywych, jakbyśmy trafili do najokrutniejszego parku rozrywki.

Okazuje się, że różnice między kobietami i mężczyznami bywają jeszcze wyraźniejsze niż różnice międzykulturowe. Okazuje się, że mogą stanowić zarzewie konfliktu silniejszego niż niejedna wojna, a właściwie są zarzewiem wojen, tyle że działają jak bomba z opóźnionym zapłonem albo kropla, który drąży skałę.

Wojna i nie-pokój, czyli jak ze sobą walczymy

Obie te osie nieustannie przecinają się w spektaklu, naginają do siebie i od siebie odskakują, a także zakrzywiają, a nawet plączą za sprawą głównego intryganta Jagona, który stanie na rzęsach, żeby zakłócić każdy porządek albo choć go naruszyć.

Co się stanie z tymi odrębnymi światami? Jak rozwiązać konflikt wiszący w powietrzu od zawsze, ale teraz zaogniony do czerwoności? Jakie role i zadania wyznaczyć kobietom i mężczyznom? Trzymać się podziału "tradycyjnego" czy postawić na równouprawnienie? Komu - wobec zaistniałych faktów - powierzyć władzę na Cyprze? Kto ma do niej prawo? Kto predyspozycje?

Ostatnia scena zostawia widzów w poczuciu nerwowego wyczekiwania. Gdybym miała wziąć udział w wyborach na cypryjskiego władcę, zastanawiałabym się nad Montanem. To jedna z najbardziej intrygujących postaci - Cypryjczyk, którego Otello pozbawił władzy, nie w uczciwej rywalizacji, nie w walce, ale na mocy weneckiego dekretu. Montano wydaje się najlepszy, najbardziej właściwy. Ale tak naprawdę niczego o nim nie wiemy. Co jeśli chciałby wziąć na wszystkich odwet za wszystko? To "nasz" problem czy problem Cypryjczyków? A może głosować jednak na Emilię, która umie milczeć, ale - jak się okazało - umie też mówić, kiedy milczeć już nie można. To znakomity pomysł. Tyle tylko, że od niego prosta już droga do "Domu Bernardy Alba" w Teatrze Nowym - szalenie ważnego spektaklu ostatnich tygodni (piszemy o nim na portalu kulturapoznan.pl).

Cokolwiek się zdarzy, konflikt wisi w powietrzu, więc pojawi się i zawiść, i zdrada, i każda inna podłość. Jak zawsze. A my stajemy przed paskudnym wyborem: wpaść w szpony Jagona czy stać się Jagonem? Chcę wierzyć, że można znaleźć inną alternatywę.

P.S. Przepraszam, ale nie dam się wciągnąć w wystawianie aktorskich cenzurek: całemu zespołowi dziękuję nie za role, ale za spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji