Artykuły

Zamek na piasku

Jakie przesłanie lub chociaż wątpliwości daje nam dramat Everymena wśród pięciu kobiet, easy ridera walczącego z systemem? - o spektaklu "Zamek" w reż. Marka Fiedora w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu pisze Mateusz Węgrzyn z Nowej Siły Krytycznej.

Reżyser zapowiadał, że jego "Zamek" będzie przypowieścią o losach współczesnego człowieka zagubionego w dzisiejszej metropolii. Za Milanem Kunderą podkreślał, że interpretacyjne tropy politologiczne, socjologiczne czy psychologiczne powinny zejść na dalszy plan, a jednym z najważniejszych źródeł udręki w samotniczej wędrówce bohatera ma okazać się odhumanizowanie czy odromantycznienie warstwy erotycznej. W spektaklu Marka Fiedora na pierwszy plan wysuwają się rozmyte w wieloznaczności dylematy tożsamościowe, rodem z dawnych egzystencjalistycznych nowel oraz parodia systemu biurokratycznej władzy. Sama zaś seksualność została stematyzowana dość zachowawczo, bez większego ryzyka.

Geometra K. przybywa do zamku, aby podjąć pracę na zlecenie wszechwładnego Klamma. K. zostawił żonę, dzieci, zaryzykował utratę wszystkiego w nadziei na wygodniejsze, swobodne życie. Na miejscu, w odseparowanej od reszty świata wsi, okazuje się, że nikt na fachowca nie czeka, a bardziej przydatny dla społeczności będzie nowy woźny w szkole. K. nie może odnaleźć się w gmatwaninie relacji władzy z pracownicami oraz klientami oberży. Usilnie próbuje zgłębić logikę absurdalnie działającego systemu: domaga się konsekwencji działania, wywiązania się z obietnic. Realista nietłamszący swoich naturalnych potrzeb wikła się w przygodne znajomości - nawiązuje romans z bufetową Friedą, droczy się z klezmerką Olgą, a i dojrzała oberżystka Gardena nie jest mu obojętna. Dręczy go myśl, że to tylko ułuda zwyczajnego życia - K. podskórnie wyczuwa (niczym zwolennicy teorii spiskowych), że wszystko jest już dawno ukartowane, ktoś pociąga za sznurki, a on jest tylko pionkiem w wielkiej grze. Moralistyczna puenta nie przychodzi, w boku zaś kłuje go świadomość bezsilności i upokorzenie.

Co dzisiaj może przekazywać nam ta historia zmaskulinizowanego zdobywcy dziewiczych terenów? Jakie przesłanie lub chociaż wątpliwości, gryzące refleksje daje nam dramat Everymena wśród pięciu kobiet, easy ridera walczącego z systemem? Twórcy z lekceważeniem odrzucają odczytania feministyczne i tradycyjną kafkologię, a spektakl nie posiłkuje się w ogóle kontekstem lokalnym. Reżyser zaznacza, że nie ma ochoty na "krytycznie zaangażowany" teatr. Recenzentom pozostają więc ogólnikowe, oszczędnie formułowane stwierdzenia o "uniwersalności historii", "poszukiwaniu własnego ja" czy meandrach "dążenia do wolności" (i konieczności zrezygnowania z niej na rzecz wspólnoty). Kusi aspekt biograficzny, ale i on po czasie zwodzi na manowce. Czyżby dramat o wszystkim miał okazać się dramatem o niczym? Z tym większym więc uporem i nadzieją trzeba zabrać się za analizę poszczególnych elementów teatralnego tworzywa. Obok nadziei i braku miłości tli się też wiara, że nie mamy do czynienia z poprawnym odczytaniem lektury, charakterystycznym dla typowo mieszczańskiego teatru.

Sprawnie wyreżyserowany spektakl nie trzyma w napięciu, nie wprowadza nęcącej dyskusyjności, tym samym nie wiąże widza z rozgrywaną na scenie akcją. Bohaterowie to schematycznie zarysowane typy (swobodny i zbuntowany wędrowiec, kochanka, matkująca - choć surowa - oberżystka), czasami farsowe czy serialowe charaktery (nadgorliwa urzędniczka, pokojówka-hipiska), które aktorzy w większości odgrywają bez większego oddania i przyjemności. Choć wypada zauważyć, że Zina Kerste tworzy wyrazistą i konsekwentną postać klezmerki, której mocna obecność nie daje o sobie zapomnieć. Z kolei Przemysław Bluszcz jako K. zręcznie wykorzystuje warsztatowe umiejętności, jednak po nim wypadałoby spodziewać się ciekawszej kreacji. Bardzo dobry zespół aktorski chyba nie dostał wsparcia w postaci reżyserskiej charyzmy. W dystansie do roli szukamy odwołań do Kafkowskiego teatru marionetek, oniryzmu czy surrealizmu, alegoryczności. Gdyby tylko autorzy przekornie nie odrzucali i tych konwencji, sumienni teatrolodzy mieliby pole do popisu. Pełni nieufności widzowie mogliby oddać się "prawdzie przeżycia", to jednak, na przekór oczekiwaniom, dziwnie nie przychodzi.

Przestrzeń zakomponowana przez Justynę Łagowską przypomina kadry z filmów drogi: czerwony Cadillac, dystrybutory paliwa, kontuar z maski samochodu, autostradowe ekrany dźwiękoszczelne, budka telefoniczna. W tym krajobrazie paradoksalny american dream nie może się spełnić, podobnie jak młodzieńcze resentymenty do stylistyki hippisowsko-rockersowej. Zaplanowana groteskowość sytuacji buduje w istocie smutny obraz wewnętrznej pustki i społecznego wykluczenia K. Nieco minoderyjna scenografia oraz schematyczne oświetlenie potęgują wrażenie sztampowości, jakbyśmy znajdowali się w dziwnie sympatycznym teleturnieju, którego prowadzący nie zdradza swej obecności odważnym głosem, ale tylko poprzez chłodne sterowanie widowiskowej maszyny. Odczucie kuriozalności działania życiowej perpetuum mobile prowokuje też muzyka Tomasza Hynka, będąca ni to westernową melodią, ni to zawodzeniem Włóczykija.

Lokalni recenzenci przeważnie usilnie doszukiwali się w "Zamku" dosłownych aluzji politycznych albo zachwycali się grą aktorską (a może częściej urodą aktorek). Sami twórcy zaznaczali, że opowieść jest skierowana raczej do dojrzałych osób, które z autopsji znają trudy międzyludzkich relacji i układania życia na nowo w zdeformowanej rzeczywistości. Tę radę wziął sobie do serca niżej podpisany i dlatego zwracał szczególną uwagę na reakcje starszego profesora - siedzącego obok zasłużonego teatrologa i historyka literatury. Jego subtelne spoglądanie na zegarek oraz sufit podczas spektaklu niejako utwierdziło w recenzenckim rozpoznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji