Artykuły

Historie chytre, zawiłe, poruszające

"Cyberiada" w reż. Rana Arthura Brauna w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Piotr Urbański w Ruchu Muzycznym.

Oglądanie "Cyberiady" sprawia szczególne wrażenie. Widz nie może się odnieść do żadnej tradycji wykonawczej ani inscenizacyjnej, spotyka się z operą niewinny jak dziecię, wyposażony tylko w pamięć lektury opowiadań Stanisława Lema (czytanych dawno temu, frapujących archaizującym językiem i absurdalnymi, przyodzianymi w kostium futurologiczny fabułami, których kontekst polityczny nie był zrozumiały dla młodego odbiorcy), oraz lepszą lub gorszą znajomością twórczości Krzysztofa Meyera. Zapewne zdziwi brzmienie "Cyberiady" - utworu pełnego pastiszów, w których łatwo rozpoznać echa Szostakowicza, Debussy'ego, Prokofiewa, Brittena (preludia morskie z Petera Grimesa), a nawet jazzu, wkomponowane we własny, sonorystyczny język muzyczny. Meyer nazywa go przewrotnie "cyberystycznym". Jak mówił kompozytor prawie dwadzieścia lat temu, Cyberiada była próbą przeniesienia zjawisk awangardowych w muzyce do opery: "Okazało się, że techniki te doskonale nadawały się dla muzyki scenicznej, co więcej, były w stanie zrealizować różne odcienie ekspresyjno-wyrazowe - od dramatycznych po groteskowe, od melancholijnych po wesołe".

Dziś "Cyberiady" słucha się inaczej. Język muzyczny nie szokuje, lecz uwodzi i sprawia wiele przyjemności - także dzięki zróżnicowaniu, które podkreśla ironiczny dystans do świata przedstawionego oraz opowiadanych historii. Śpiewacy realizują "naturalistyczną melorecytację", orkiestra "nie tyle akompaniuje śpiewakom, co ilustruje, komentuje i dopełnia dźwiękiem akcję sceniczną" - czytamy w programie. Rozbudowana perkusja przypomina zarzuconą dziś praktykę teatru instrumentalnego.

Historia, a właściwie historie opowiedziane w "Cyberiadzie" - pierwsza służy bystrości, druga rozrywce, a trzecia nauce - po pół wieku od wydania zbioru opowiadań Lema z jednej strony zyskują wymiar uniwersalny, uwolnione od towarzyszącego im kontekstu politycznego PRL-u, z drugiej zaś - przerażają aktualnością. Trochę tak, jakby czytać ewangeliczne słowa o trzech kuszeniach Jezusa: obietnicą władzy, znaczenia i bogactwa. Zamiast nich mamy u Meyera pokusę totalitaryzmu, seksu i wszechwładnej nauki - religii.

Królowa Genialina zamawia u konstruktora Trulla trzy maszyny opowiadające, obiecując mu sowitą zapłatę. Ta okaże się - zgodnie z przesłaniem Lema - przewrotna: "Opowieści były świetne, maszyny - doskonałe, a przeto nie widzę innego sposobu, jak tylko obdarować cię największym skarbem, jakiego byś, tego jestem całkiem pewien, na żaden inny nie zamienił. Obdaruję cię zdrowiem i życiem - oto, jak mniemam, właściwa nagroda. Każda inna widziałaby mi się nieprzystojnością, albowiem nie zrównoważy złoto Prawdy ni Mądrości" - mówi władczyni.

Zakończenie opery jest więc otwarte, a zarazem zawiera - paradoksalnie - głębokie humanistyczne przesłanie, wezwanie do ocalenia siebie i własnej tożsamości. W tej perspektywie komizm "Cyberiady" zostaje przełamany gorzką ironią. "Cyberiada" jest przedstawieniem wielopoziomowym ideowo, muzycznie, estetycznie i teatralnie, a jej interpretacja zależy od wieku i bagażu doświadczeń widzów, także doświadczeń politycznych.

Przedstawienie w reżyserii i choreografii Rana Arthura Brauna, który znać ani pamiętać lat sześćdziesiątych w Polsce nie może, jest utrzymane w konwencji baśni dla dorosłych, skrzyżowanej ze swoistą grą z cyber-rzeczywistością. Jest mądre i dowcipne. Rzecz dzieje się w przestrzeni pełnej cytatów z różnych poziomów kulturowych, świat przedstawiony jest groteskowym skrzyżowaniem baśni i konwencji science-fiction. Żałuję tylko, że opowieść druga i trzecia są grane bez przerwy. Rozdzielenie ich zgodnie z intencją kompozytora uwypukliłoby różnice.

"Cyberiada" to opera dla barytonów. Wszyscy trzej wykonawcy głównych ról: Wojciech Śmiłek (Konstruktor Truli, Starzec, Duch Trulla), Tomasz Mazur (Chytrian, konstruktor szaf) i Jaromir Trafankowski (Automateusz) są przekonujący zarówno warsztatowo, jak interpretacyjnie, choć mierzą się z odmiennym niż na co dzień sposobem śpiewania. Widz ma wrażenie jedności postaci, co wpływa korzystnie na odbiór opery jako swoistego moralitetu. Taka tradycja myślenia o teatrze wydaje się jak najbardziej uzasadniona w przypadku Cyberiady, pozwala na odczytanie jej na kolejnym poziomie - znaczeń uniwersalnych. Tomasz Mazur zachwyca umiejętnościami aktorskimi. Sylwia Złotkowska, śpiewająca komiczną rolę Starej Cyberownicy, kreuje ją celnie na podobieństwo Starej Ubicy ze sztuki Alfreda Jarry'ego. Dobrą formę potwierdza Roma Jakubowska-Handke jako Królowa Genialina.

Osobną wartością jest książeczka programowa ze świetnym, błyskotliwym i dowcipnym esejem Danuty Gwizdalanki, wtajemniczającej w historię "Cyberiady" i jej konteksty polityczne. Pod względem plastycznym to jedno z najciekawszych tego typu wydawnictw, z jakimi miałem ostatnio do czynienia.

Uczczenie jubileuszu Krzysztofa Meyera wystawieniem "Cyberiady" jest z pewnością wydarzeniem ważnym. Dodajmy, że poznański Teatr Wielki zainscenizował też jego operę dla dzieci "Klonowi bracia" (1989) oraz dokończonych przez niego "Graczy" Szostakowicza (2005).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji