Artykuły

Na wielką miłość warto poczekać

- Pewności siebie nabrałam dopiero wtedy, gdy Krystyna Janda zaproponowała mi rolę w swoim spektaklu "Stefcia Ćwiek" w Teatrze Polonia - mówi aktorka VIOLETTA ARLAK.

Duży dekolt, ostry makijaż, cięty język. Od jej senatorowej z "Rancza" oczu nie można oderwać. W życiu prywatnym również nie brakuje jej energii. Jest bardzo szczęśliwa. Jak nigdy dotąd.

Wszystkie twoje serialowe bohaterki aż kipią kobiecością. A najbardziej senatorowa z "Rancza". Prawdziwa z niej kokietka...

Viola Arlak: Podobno są takie kobiety, które mają seksapil oraz takie, które chciałyby go mieć. A senatorowa czasem tylko kokietuje. To po prostu kobieta spragniona miłości, ciepła i czułości.

Co mężczyźni w niej widzą? Co ona ma w sobie, czego nie mają inne kobiety?

V.A.: Senatorowa wie, czego chce i potrafi brać sprawy w swoje ręce. Ma też w sobie "to coś", co jest chyba najlepszym określeniem seksapilu. "To coś" nie musi mieć związku z urodą. Czasem z pozoru brzydkie kobiety mają wielkie powodzenie u mężczyzn. Na seksapil składa się pewnie - tak jak w popularnej kiedyś piosence - czar, wdzięk, szyk.. To mieszanka wybuchowa.

Można się tego nauczyć?

V.A.: Nie mam pojęcia. Słyszałam o szkołach wdzięku, ale o szkole seksapilu? Nigdy.

To skąd ty go masz?

V.A.: A mam? No i właśnie nie wiem, czy to komplement. Bo kobieta z seksapilem jest postrzegana przez pryzmat seksualności. Czasem ten seksapil może przeszkadzać, ponieważ niektórzy oceniają cię zbyt dosłownie. Odkąd pamiętam, moja fizyczność zawsze była dla mnie kulą u nogi. Pod koniec podstawówki byłam bardziej kobieca niż moje koleżanki i klasy. Miałam duże oczy, duże usta i duży biust

I pewnie zaczęłaś się garbić, żeby go ukryć?

V.A.: Nie, ponieważ tańczyłam w balecie. Wiele mu zawdzięczam, między innymi wyprostowaną sylwetkę. Do dziś mam wciągnięty brzuch, bo na lekcjach tańca ciągle słyszałam: "Dziewczynki, wciągamy brzuch". Bo jak się go wciąga, plecy od razu się prostują. Tak mi to wbijano do głowy, że dziś, zaraz po przebudzeniu, wciągam brzuch automatycznie.

A biust? Był moim przekleństwem i niewiele się pod tym względem zmieniło. Jestem aktorką charakterystyczną - do ról kobiet brzydkich za ładna, do ról ładnych za brzydka. Kiedyś pewna reżyserka powiedziała: "Chętnie zobaczyłabym cię w roli Kopciuszka, ale masz za duże "oczy". Moja wrażliwość nie współgra z moją fizycznością. Ona mnie ogranicza.

Kiedy zauważyłaś, że możesz się podobać?

V.A.: Nigdy nie czułam, że się podobam. W klasie było mnóstwo dziewczyn ładniejszych ode mnie, ale moim chyba największym problemem była chorobliwa nieśmiałość. Może dlatego wcześnie zaczęłam występować, m.in. w amatorskim teatrze.

Kiedy zostałam aktorką, długo siadywałam w kącie, bo wydawało mi się, że wszyscy się ze mnie śmieją i coś szepczą na mój temat. Czułam się brzydsza, gorsza, mniej zdolna. Z czasem zrozumiałam, że muszę zmienić swoje podejście do życia i do ludzi, bo nic są oni moimi wrogami.

Jak z taką nieśmiałością zostaje się aktorką?

V.A.: Podobno większość aktorów tak ma. Wyjście na scenę pozwala tę nieśmiałość przełamać. bo wtedy nie jesteś sobą, jesteś postacią, którą grasz. Pierwszy raz odkryłam swój dekolt w "Próbach" Bogusława Schaeffera. A ponieważ nie było to dla mnie łatwe, reżyser w końcu oznajmił: "Albo to zrobisz, albo do widzenia". Pomyślałam: "Trudno, nie dam rady, zostanę nauczycielką". Przez noc emocje jednak opadły i następnego dnia wyszłam na scenę z odkrytym dekoltem. Nadal jednak mam problem z nagością, choć już nie wpadam w panikę, gdy muszę odsłonić trochę ciała.

Ważna jest więc w tym zawodzie pewność siebie?

V.A.: Bywa zgubna. Jeśli aktor czuje się zbyt pewny siebie, może pożegnać się z tym zawodem. Na tym polega schizofrenia aktorstwa, że trzeba mieć w sobie trochę pewności siebie i trochę niepewności, trochę otwartości i trochę skromności. Trzeba mieć wielką siłę, ale też wielką wrażliwość.

Co powiedziała twoja mama, gdy poinformowałaś ją o swoich planach zawodowych?

V.A.: Oznajmiła: "Aktorka? Lepiej zostań księgową. To pewny zawód". Ale potem bardzo mi kibicowała. Wiedziała, że aktorstwo to moje marzenie. Razem ze mną przeżywała moje porażki.

Trzy razy oblałaś egzaminy na studia. Nie myślałaś czasem: "Może to nie dla mnie?"

V. A.: Trochę, ale wiedziałam, że oblewam z powodu moich "atutów". Pocieszyły mnie słowa jednego z profesorów: "Po co ci szkoła? Ty jesteś gotową aktorką". Kiedy oblałam egzaminy po raz trzeci, postanowiłam zrobić dyplom eksternistycznie. Grałam już wtedy w teatrze w Kielcach, stałam się popularna i miałam poczucie, że muszę mieć jakiś "papier" na tę moją popularność.

Twoja droga do aktorstwa była więc dość długa...

V.A.: Owszem, była. Najpierw zostałam nauczycielką, choć szybko zrozumiałam, że nie nadaję się do tego zawodu, bo brakuje mi cierpliwości. Potem znalazłam pracę w Teatrze 38, ale mało płacili, więc musiałam dorabiać w Muzeum Czartoryskich. Wiesz, co robiłam? Pilnowałam Mony Lizy.

Ze swoim temperamentem musiałaś się tam chyba nieźle wynudzić...

V. A.: Wciąż dostawałam jakieś nagany. Kiedyś, na środku sali z malarzami holenderskimi, leżałam na sofie i czytałam "Lesia" Chmielewskiej. Głośno się zaśmiewałam i nie zauważyłam wchodzącej wycieczki z Włoch. Nagle zobaczyłam buty strażnika i usłyszałam: "Odciąga pani uwagę zwiedzających od eksponatów". Taki wpis dostałam zresztą do akt. Do dziś mam uraz do muzeów.

Co jeszcze robiłaś w życiu?

V.A.: Sprzedawałam chińskie pamiątki z Polski, byłam też kelnerką w knajpce koło Teatru Starego w Krakowie, gdzie często przychodził Sławomir Mrozek. Potem z Mrożkiem spotkaliśmy się w teatrze w Kielcach, grałam Tatianę w jego sztuce "Miłość na Krymie". W mojej bohaterce kochał się Iwan Zachedryński. Po premierze Mrożek wpisał mi się: "Tatianie - Zachedryński".

Zdarzyło się, że ktoś ci wytknął, że nie skończyłaś szkoły aktorskiej?

V.A.: Może na początku koledzy z kieleckiego teatru mieli z tym problem. Bo nie dość, że nie skończyłam szkoły, to wciąż zdobywałam jakieś nagrody. A ja czułam, że scena to moje miejsce i tyle. Kiedyś Maciej Dejczer zapytał: "Jaką szkołę skończyłaś?" "Jaką? Żadnej" - odpowiedziałam. Roześmiał się i dał mi rolę.

Z Kielc w końcu uciekłaś. Dlaczego?

V.A.: Zrobiło mi się tam za ciasno. Zastanawiałam się: "Jestem lokalną gwiazdą, mam ciepłą posadę, ale co dalej?" Gdy zagrałam w filmie Doroty Kędzierzawskiej "Nic", miałam nadzieję, że za tą rolą pójdą następne, ale nic takiego się nic stało. Po spektaklu "Drzewo" Teatru Telewizji było podobnie. Dalej nic się nie działo.

Trudno było zaczynać nowe życie w Warszawie?

V.A.: Trudno. Była jednak we mnie wielka tęsknota i nadzieja na zmianę. Pamiętam, jak miałam się przeprowadzić do Warszawy, Dostałam wtedy propozycję roli w filmie "Show" Macieja Ślesickiego. Spakowałam rzeczy, zamknęłam kieleckie życie. Mało tego, musiałam przytyć do roli 10 kilogramów, bo miałam grać Grubą. Przytyłam, spotkaliśmy się na planie, po czym okazało się, że... nie zagram w filmie. Przeżyłam to. Wkrótce przyszły jednak inne propozycje, choć były to epizody, rólki, które polegały na tym, że wchodzę i mówię "Dzień dobry", po czym znikam. Ale nie obrażałam się na te propozycje, nie zastanawiałam się, czy to dobrze czy źle, że je przyjmuję. Brałam wszystko. Z czasem epizody były większe i zostałam zapamiętana. Bywały oczywiście i trudne momenty. Kiedy zaczynałam we wszystko wątpić. Pewności siebie nabrałam dopiero wtedy, gdy Krystyna Janda zaproponowała mi rolę w swoim spektaklu.

Jak trafiłaś do teatru Polonia Krystyny Jandy?

V.A.: Poznałyśmy się na planie filmu "Parę osób, mały czas". Kiedyś, w przerwie, paliłyśmy papierosa, gdy zadzwoniła moja przyjaciółka: "Wiesz, Janda tworzy prywatny teatr. Powiedz jej, że chciałabyś u niej grać". Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym to zrobić. Dwa tygodnie później jechałam samochodem, gdy zadzwonił telefon. "Mówi Krystyna Janda, wystąpisz w moim otwarciowym spektaklu?" - zapytała. Zagrałam w "Stefci Ćwiek", w "Zaświatach, czyli czy pies ma duszę" w Och-Teatrze, a niedawno w "Zemście" Fredry.

A do "Rancza" jak trafiłaś?

V.A.: Z castingu. Był dość trudny, bo musiałam nakrzyczeć na Czarka Żaka, a ja prywatnie nie umiem krzyczeć, W dodatku kiedy przyjechałam na casting, doszłam do wniosku, że źle się ubrałam. Miałam wyglądać jak wójtowa, ale gdy ktoś mi coś narzuca, to zawsze kombinuję, jak zrobić dokładnie odwrotnie. Założyłam więc krótką sukienkę w panterkę, włosy rozpuściłam... I daleko mi było do wiejskiej baby. Byłam przekonana, że wypadłam koszmarnie. Po kilku dniach dostałam telefon od producenta Macieja Strzembosza, że mnie biorą.

To twój pomysł, żeby wójtowa była taką wiejską Marilyn Monroe?

V. A.: To był pomysł reżysera. Długo szukano ostatecznego wizerunku Halinki, próbowaliśmy z makijażem - bez makijażu, z różnymi fryzurami, ale nic nie pasowało. Aż w końcu reżyser Wojtek Adamczyk powiedział: "To ma być taka wiejska Marilyn Monroe".

Co zrobiłaś, że twoją wójtową, a teraz senatorową, widzowie tak bardzo polubili?

V. A.: Nic. "W roli hetery trzeba obsadzić sympatyczną aktorkę. Nie odwrotnie" - mówił Adamczyk. A ja jestem sympatyczna.

Senatorowa nie jest główną postacią serialu, a jednak ma się wrażenie, jakby nią była. To twoja zasługa.

V. A.: Kiedy dostaję rolę, nawet najmniejszą, gram ją tak jakby to była rola życia. I cały czas zastanawiam się, co jeszcze mogłabym dla tej roli zrobić, żeby moja bohaterka była bardziej prawdziwa.

Potrafisz zmieniać swoje życie. Niedawno uznałaś, że ważysz za dużo i... po prostu schudłaś. Jak to się robi?

V. A.: To nie było tak "po prostu". Zrzucenie 20 kilogramów to ogromny wysiłek, który podejmujesz każdego dnia i to przez pół roku - systematyczna dieta, ćwiczenia, żadnej taryfy ulgowej. To jest jak z rzucaniem palenia. Mark Twain powiedział kiedyś: "Rzucenie palenia? To łatwe! Robiłem to już setki razy". Najtrudniejsza jest konsekwencja. I jeśli miałabym komuś przyznać medal, to samej sobie za to, że mi się chce.

Skąd w tobie taki upór i konsekwencja?

V. A.; Balet nauczył mnie dyscypliny, wyrzeczeń. Czy wiesz, że właśnie zrobiłam "szóstkę Weidera"? Przez 42 dni codziennie wykonywałam przewidziane ćwiczenia na płaski brzuch. Mało kto potrafi dotrwać do końca, aleja nie odpuszczam. Tym bardziej, że tym razem ćwiczyłam z przyjacielem, a to zawsze bardziej mobilizuje.

Co robisz, gdy masz gorszy nastrój?

V. A.: Gorszy nastrój trzeba przeżyć. Chodzę wtedy przez pół dnia w piżamie, bez makijażu, nic nie robię albo leżę przed telewizorem z pilotem w ręku. I zły nastrój mija. Ale on mnie dopada rzadko, zwykle wtedy, gdy jestem przemęczona, gdy nie mam czasu się zresetować.

Mówi się, że w życiu najważniejsza jest miłość...

V. A.: Bo jest

Od jakiegoś czasu widywana jesteś z łódzkim poetą i muzykiem, Jackiem Bieleńskim.

V. A.: Nie chcę o tym rozmawiać. Mogę tylko powiedzieć, że lubię niebanalnych facetów.

Zdradź przynajmniej, czy długo czekałaś na wielką prawdziwą miłość...

V. A.: Czasem warto poczekać.

Co jest twoim najważniejszym prezentem, jaki w życiu dostałaś?

V. A.: Ludzie. Mam do nich wielkie szczęście. Kiedy postanowiłam opuścić Kielce, przyjaciele, którzy mają dom pod Warszawą, zaproponowali, żebym zatrzymała się u nich, zanim znajdę własny kąt. "Tu jest lodówka, a tam jest twoja sypialnia" - usłyszałam. Zatrzymałam się na dwa lata. I wiesz, że każdego dnia czułam, że jestem dla nich miłym gościem, niemal domownikiem, a nie zbędnym balastem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Płakali, gdy powiedziałam, że się wyprowadzam.

Violu, masz wrażenie, że dotarłaś już do właściwego portu? A może to tylko przystanek w drodze?

V.A.: Tu, gdzie teraz jestem, jest mi dobrze. Zostaję.

Opowiedz o planach na wakacje. Gdzie się wybierasz?

V, A.: Od kilku lat wakacje spędzam na... "Ranczu". Właśnie zaczęły się zdjęcia do kolejnego sezonu. Więc całe lato pracuję. Ale w cudownej okolicy. "Ranczo" kręcone jest w Jeruzalem, maleńkiej wsi leżącej 50 km od Warszawy. Ślicznie tam i swojsko, ludzie serdeczni. Często przychodzą do nas popatrzeć, porozmawiać. Dla nich taki plan zdjęciowy ze znanymi aktorami to spora atrakcja. Czasem przyjeżdżają wycieczki z sąsiednich wsi. Ciepło i szczerość bije od tych ludzi. Lubię tam być.

A kiedyś wypoczywasz?

V. A.: Kiedy kończymy kręcić "Ranczo", zwykle wybieram się na moje ukochane Mazury. Mam tam ulubione zakątki, w których mogę odpocząć po kilku miesiącach wytężonej pracy.

I co wtedy robisz, jak nic nie robisz?

V. A.: Jeszcze bardziej nic nie robię. Jestem leniem, a wtedy mogę leniuchować bezkarnie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji