Artykuły

Pocztówka znad morza

To koniec końców spektakl bardzo gorzki, choć zabawny i piękny wizualnie - o "Wilkommen w Zoppotach" w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Sopot to miasto, którego historia sięga VIII wieku, kiedy nad brzegiem morza istniał drewniany wczesnośredniowieczny gród kasztelański. Potem przez wieki na terenach dzisiejszego miasta funkcjonowały osady rybackie, które od XIII wieku stały się własnością oliwskich cystersów. Gdańsk i podgdański Sopot wielokrotnie były miejscem sporów i walk Polaków z: Krzyżakami, a potem z coraz bardziej ekspansywnymi państwami ościennymi (późniejszymi zaborcami). Od I połowy XIX wieku ponawiano próby uruchomienia kąpieliska morskiego wraz z kompleksami sanatoryjnymi. Od kiedy w 1823 roku powstał pierwszy profesjonalny Zakład Kąpielowy (zainicjowany przez Jeana Georga Haffnera - Alzatczyka, lekarza wojsk napoleońskich), Sopot znalazł się w czołówce najpopularniejszych uzdrowisk nad wybrzeżem Bałtyku. Podobnie jak Gdańsk, Sopot był miejscem spotkań dziesiątek narodowości, doskonałym przykładem multikulturowości, co oczywiście na dłuższą metę okazało się poważnym problemem. Zainteresowanych odsyłam do twórczości Guntera Grassa, który w swoich powieściach bardzo szczegółowo przedstawia życie niemiecko-polsko-żydowsko-kaszubskiego Wolnego Miasta Gdańska. Dziś w większości kojarzy się ze snobistycznymi drogimi hotelami, zatłoczonymi plażami, no i oczywiście - z molo.

Ciekawym portretem sopockiej rzeczywistości początku XX wieku jest komedia Adolfa Nowaczyńskiego "Wilkommen w Zoppotach". W Europie wrze. Stronnictwa zmieniają sojusze jak w kalejdoskopie. Wybuch I wojny światowej wisi w powietrzu. Świadomość, że przyszłość kontynentu balansuje na krawędzi, mają też kuracjusze wypoczywający w malutkiej mieścinie pod Gdańskiem (vel Danzig) - w Zoppotach (dziś: Sopot). W tym niewielkim miasteczku (prawa miejskie nadane przez cesarza Wilhelma II w 1901 roku) zebrała się elita polskiej arystokracji (ze wszystkich trzech zaborów), a także Prusacy, Austriacy i Rosjanie i jeden student malarstwa z Paryża. Nowaczyński obserwując życie sopockich kuracjuszy, sportretował i poddał prześmiewczej ocenie całą ówczesną Europę. Bohaterowie są karykaturalni i stereotypowi. Polityk z Galicji jest zupełnie bierny, turystów z Warszawy nie obchodzi nic poza możliwością pokazania się, młody artysta jest ekscentrycznym "futurystą" i "ekspresjonistą", choć nie ma pojęcia, co oznaczają te terminy. Wszystkie kobiety konkurują ze sobą o względy obserwujących je mężczyzn i kłócą się, która ma modniejszy strój kąpielowy. Tymczasem do kurortu przyjeżdża książę Otto XXIX z młodszej linii Gelsenkirchen-Recklinghausen. Zebrani w Zoppotach Polacy za wszelką cenę próbują dogodzić kaprysom arystokraty, licząc na to, że ten wesprze ich starania o odrodzenie państwa polskiego.

Adam Orzechowski, dyrektor Teatru Wybrzeże i reżyser spektaklu, zrealizował ten zapomniany tekst na deskach sopockiej Sceny Kameralnej. Inscenizacja pozwoliła na brawurowy popis całego zespołu aktorskiego, który doskonale czuł się w przyjętej przez reżysera konwencji. Tekst Nowaczyńskiego odgrywany jest z przymrużeniem oka. Aktorzy świadomie teatralizują swoje wypowiedzi, dodają nadmierną gestykę, wybuchają śmiechem od nadmiaru podniosłości. Nie jest to jednak relikt dawnej epoki teatralnej (sprzed Stanisławskiego) tylko umyślna gra: przywoływanie aktorskich chwytów, odpowiednich dla fars i teatru jednego aktora, które służą zdystansowaniu od powagi, która przebija przez komedię Nowaczyńskiego. Mimo historycznych kostiumów, w gdańskim spektaklu można zauważyć niejedną paralelę do sytuacji politycznej i ekonomicznej współczesnej Europy (kryzys, napięcia w stosunkach zagranicznych dyplomacji i próby przeciągnięcia za wszelką cenę sojuszników).

Aktorzy wielokrotnie zwracają się do publiczności, próbują ją sprowokować, bo mają świadomość, że na widowni dużą część stanowią właśnie turyści, którzy tłumnie przybyli, żeby odpocząć na polskich plażach. A to przecież spektakl o obecnych na sali widzach. Twórcy śmieją się z "elity", która zjechała do "nowobogackiej" letniej stolicy Polski, a nie ma najmniejszego pojęcia o jego historii, zwyczajach, czy współczesnych problemach mieszkańców.

To koniec końców spektakl bardzo gorzki, choć zabawny i piękny wizualnie. Większość scen to genialnie wyreżyserowane obrazy, stylizowane na zdjęcia z Zoppotów, z początku XX wieku, o czym przypomina też bardzo prosta scenografia Magdaleny Gajewskiej: biegnący przez scenę krzywo ustawiony podest, symbolicznie zaznaczający drewniane molo, plastikowa plaża i morze o bardzo nasyconych sztucznych kolorach i stojące wokół trzy powiększone pocztówki sprzed stu lat, służące jako prospekty oraz tekturowe mewy i łabędź. Muzyka podkreśla groteskowość postaci i relacji je łączących, przywodząc na myśl motywy z chaplinowskich komedii i dynamizując spektakl.

"Wilkommen w Zoppotach" to już drugi spektakl (pierwszym była świetna "Tajemnicza Irma Vep" w dwóch wersjach i obsadach w Teatrze Wybrzeże) traktujący o problemach miast, które swoje zyski czerpią w dużej mierze z turystyki. Reżyser zawarł w nim dużo ironii, ale nie przesadził z moralizatorstwem i skupił się raczej na portretowaniu w krzywym zwierciadle niż wyciąganiu wniosków. Nikt nie poczuł się urażony, a wielu uświadomiło sobie, że Sopot to nie tylko molo i gofry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji