Artykuły

Znaniecki szuka Leara

"Szukając Leara: Verdi" w reż. Michała Znanieckiego w Imparcie we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Niech to zabrzmi naiwnie, bardziej jak z pamiętnika pensjonarki niż z recenzji teatralnej: opowieść o Learze i Verdim w reżyserii Michała Znanieckiego wzruszyła mnie do łez. I nie tylko mnie - jak okiem sięgnąć, widzowie pociągali nosami. Na scenie Impartu udało się wywołać emocje, które coraz rzadziej bywają udziałem teatralnej publiczności

Bo współczesny teatr częściej i chętniej operuje estetyką szoku niż wzruszeniem. Jako ostatni eksperymentowali z nim Monika Strzępka i Paweł Demirski w realizowanym w Wałbrzychu "O dobru". I fakt, głosy się łamały, kiedyśmy przy ognisku śpiewali razem "You'll Never Walk Alone". Ale to wciąż emocja wstydliwa. Kto ma do niej skłonność, raczej wybiera filmowe melodramaty niż teatr. A i nawet tam, w ciemnej sali, łzy ociera ukradkiem i jakoś tak wstydliwie. Trudno się dziwić, jeśli pojawiają się wskutek precyzyjnych manipulacji hollywoodzkich scenarzystów, wprawnych w sztuce łatwych wzruszeń. Na swój sposób i u Strzępki, i u Michała Znanieckiego jest inaczej - źródłem emocji jest wrażliwy punkt, w którym sztuka styka się z rzeczywistością.

Ale flądra! Szuja! Taka chciwa, pazerna. Ladaco z niej, fałszywa, nic niewarta, wredna - tak chór wita każde pojawienie się na scenie wyrodnych córek Leara, Regany (Marta Mika) i Goneryli (Karina Skrzeszewska). Chór nie śpiewa, ale jego głos dociera do każdego zakątka widowni. Średnia wieku - grubo powyżej sześćdziesiątki. Profesje - niekoniecznie związane ze sztuką. Chórzyści to na co dzień pensjonariusze wrocławskich domów pomocy społecznej, w których operowy projekt obudził artystyczne pasje. Bo "W poszukiwaniu Leara - Verdi" to spektakl o starości. Realizowany w myśl zasady: nic o nas bez nas.

Kiedy królewski błazen (Wojciech Malajkat) mówi o córkach Leara i niewdzięcznych synach, chór zarzuca go w odpowiedzi imionami własnych dzieci. Próbuje ostrzec bohatera przed błędem, który kiedyś stał się udziałem części z nich. Odwieść Reganę i Gonerylę od prób opętania ojca, wesprzeć Kordelię (Ewa Biegas): - Ona jest dobra, ona nie kłamie, ona cię nie oszuka - mówią chórzyści. Ale ich głos słyszy tylko publiczność, niewdzięczne córki na jego brzmienie oganiają się tylko jak od uprzykrzonej muchy. Jedyna, która słyszy te duchy, to Kordelia - zbyt dobra, żeby mogła być istotą z krwi i kości.

Ten spektakl ma wiele warstw. W tej muzycznej najważniejsza jest próba rekonstrukcji nieistniejącej opery, której pasjonujące świadectwo zainteresuje nie tylko dla muzykologa, ale i dla operowych widzów. Znaniecki z istniejących dzieł Verdiego wybiera arie, które mogły być pisane z myślą o Learze i które znakomicie "siedzą" w opowiadanej tu historii. Mamy pieśni o miłości pełnej oddania, pyszne przechwałki, opowieści o straconych nadziejach, zaczerpnięte z różnych oper Verdiego, od "Falstaffa", przez "Aidę", "Nabucco" po "Otella" i "Rigoletto" - w znakomitym wykonaniu Jerzego Artysza, Ewy Biegas, Kariny Skrzeszewskiej i Marty Miki. Zaczyna się od cytatu z Rigoletta - słyszymy odgłosy zbliżającej się burzy. Niewdzięczne córki Leara wdzięczą się przed ojcem i publicznością, śpiewając "Ah vienni" z "Aidy" i "Salgo gia del trono aurato" z "Nabucco", Ewa Biegas chwyta za serce wykonaniem "Me pellegrina ed orfana" z "Siły przeznaczenia", żeby w finale zjednoczyć się z ojcem w przejmującym duecie z Rigoletta "Lassu in cielo".

Pełna rekonstrukcja "Leara" jest szykowana przez Znanieckiego i jego współpracowników na rok 2016, rok Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu.

Mam wrażenie, że siłą "Leara", którego mieliśmy okazję oglądać na scenie Impartu, wystawionego w okrojonej wersji z towarzyszeniem fortepianu (pełniejszą z orkiestrą zobaczymy w grudniu) jest właśnie skromność zastosowanych środków. Ona bowiem pozwala wybrzmieć w pełni tym najbardziej poruszającym momentom, które rodzą się na styku sztuki z rzeczywistością. Kiedy na scenę powraca wygnana Kordelia, ukoi nie tylko ból ojca, ale i obetrze łzy z twarzy chórzystów.

Oczywiście, gdyby odtwórca roli Leara był o kilka dekad młodszy od 83-letniego Jerzego Artysza, legendy operowych scen, usłyszelibyśmy głos bardziej dźwięczny. Ale dzięki tej decyzji obsadowej przedstawienie zyskuje na wiarygodności. Więcej - staje się boleśnie dotkliwe. Oglądamy historię Szekspirowskiego starca, którego tylko kilka kroków dzieli od śmierci. I który naiwnie wierzy w zapewnienia dwóch córek o ich wielkiej miłości. I historię Verdiego, któremu senność i zmęczenie nie pozwalają dokończyć dzieła, o którym marzył przez całe życie - opery na podstawie "Króla Leara". Lear Artysza - rozbierany w gumowych rękawiczkach, i ubierany w biały kaftan, kładziony na szpitalnym łóżku, karmiony siłą, na naszych oczach z władcy zamienia się w bezradnego starca. Jest królem, czy może jednym z pensjonariuszy wykreowanego w Imparcie domu spokojnej starości, do którego trafiamy w asyście pielęgniarzy, żeby spędzić tam półtorej godziny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji