Artykuły

Tanio i niesmacznie

Tylko udanymi rolami Marcina Rychcika (Jim Morrison) i Macieja Kowalewskiego (Ray Manzarek), a także muzyką The Doors, broni się wystawiony w warszawskiej Rampie "Jeździec burzy", musical o wielkim rockowym idolu z librettem Lou Risinga w reżyserii Arkadiusz Jakubika. Siłą widowiska miały być "sex, narkotyki i rock and roll". W zamian oglądamy orgię teatralnej tandety w ubożuchnej scenografii i obsadzie.

Nie da się wystawić musicalu o Jimie Morrisonie mając wyłącznie dobre chęci, skórzane spodnie i kowbojskie buty. Nawet najlepszy aktor prezentujący nagi tors i łudząco przypominający wokalistę The Doors nie udźwignie ciężaru i rozmachu musicalowej konwencji. Mogłoby się wydawać, że w Rampie reżyser tak bardzo zafascynował się talentem i aktorską wiarygodnością Marcina Rychcika, że postanowił udowodnić coś innego. Rzeczywiście, Morrison w tym spektaklu, z jednej strony ma siłę charyzmatycznego idola, uwodziciela tłumów i kobiet, z drugiej psychiczny uraz, który pobudza w nim siłę autodestrukcji. Równie przekonująco podbija serca hipisek improwizowanymi poetyckimi wizjami, co zanurza się w świat narkotyków, idąc na samo dno aż po tragiczną śmierć. Co więcej, Rychcik znakomicie śpiewa i interpretuje teksty Morrisona. Razem z graną na żywo muzyką daje to niespodziewanie udany efekt.

Reżyser mógł też liczyć na swojego drugiego asa, Macieja Kowalewskiego. Jego Manzarek jest ironiczny, zachowuje dystans wobec hipisowskiej utopii i ekscesów Andy Warhola. Gra młodego inteligenta, który chciał wraz z Morrisonem założyć zespół i zarobić milion dolarów, ale kiedy trzeba, bez cienia żalu mówi sobie "stop". Maria Seweryn w roli narzeczonej Jima, z powodzeniem występuje w dramatycznych scenach, kiedy prośbą i groźbą chce wyciągnąć Morrisona i siebie z rynsztoka. Niepotrzebnie jednak powtarza znane już z innych ról gesty i miny wstydliwej dziewczynki.

Większość scen spektaklu jest wyreżyserowanych pod publiczkę. Od początku aktorzy chcą nam zaimponować paleniem marihuany i aż dziw bierze, że od nadmiaru dymu w płucach nikt się nie udusił. Piotr Bukartyk jako Van Morrison nie dość, że nie umie zaśpiewać słynnej "Glorii", to na dodatek udaje praskiego żula o ruchach kopulującej małpy. Zrobienie ze słynnego prezentera Eda Sullivana "pedała w peruczce", jak można przypuszczać, miało dać tzw. efekt komiczny. Kilku tancerzy dwoi się i troi na pustej scenie, żeby zastąpić duży taneczny zespół. Ich trud jest jednak daremny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji