Artykuły

Uwagi po sezonie

Mijający sezon sukcesywnie podsumowuje na swoim blogu Bartłomiej Miernik

cz. 1, "Teatr alternatywny".

O alternatywie w podróży.

Dworzec Toruń Miasto jest ohydny. Naprawdę. Wstrętny, brudny i śmierdzący. Czekam na peronie na pociąg osobowy do Chełmży. Piątek, skwar jak jasna cholera. Minąłem narodowe graffiti na dworcowym murze, takie z orłem w koronie, Bogiem i wódką wpisanymi w polskie godło. Pewnie kibice-patrioci.

Poproszono mnie, bym napisał o teatralnej alternatywie. Chętnie przystałem, ale im dłużej myślę, tym chyba mniej mam do powiedzenia. Bo ja nie bardzo wiem, czym jest dziś alternatywa - i wobec czego jest. Czy chodzi o alternatywne źródła pozyskiwania środków na teatralne wydarzenia: festiwale, spektakle? Czy twórcy alternatywni może jakoś inaczej podchodzą do pracy nad przedstawieniami? Gdzie przebiega granica między instytucjonalnym teatrem a grupą alternatywną, właśnie dziś, gdy rzesza reżyserów z dyplomami tworzy spektakle poza głównymi centrami, skupia wokół siebie dyplomowanych aktorów, pisze projekty, zdobywa granty? Teatr Ósmego Dnia i Biuro Podróży grały i grają często za granicą, podróżują od Chile do Iranu. Grają na ulicy, środkami typowymi dla widowisk plenerowych. Ósemki prócz tego robią przedstawienia, jak je nazywam, "stołkowo-stolikowe" o teczkach czy donosach do urzędów skarbowych. A inni, tak niegdyś popularni, zdobywający laury na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych? Gdzie oni są, chciałoby się zawyć Ciechowskim? W mijającym sezonie widziałem ponad sto pięćdziesiąt przedstawień, kilka w domach kultury. Środki artystyczne, gra aktorska, ostrze satyry i generalnie myśl kulały. No i te tematy. Na przykład w Tarnowskich Górach widziałem spektakl o matce małej Madzi, z Kazią feministką i Rutkiem detektywem w rolach głównych. Na zainscenizowanej konferencji prasowej toczono po stole głowę Kazimiery Szczuki. Bomba!

Podjechał sapiący pociąg, jak z Tuwima. Gorąco, pot kapie, nie ma czym oddychać. Facet o brzydkiej twarzy podrywa ładne nogi siedzące naprzeciwko mnie. Ja piszę. Nie reaguję.

Piotr Ratajczak, obecny dyrektor znanego i cenionego Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, bodaj dwa sezony temu wyreżyserował monodram "I będą święta" z Agnieszką Przepiórską. Tekst napisał Piotr Rowicki, autor sztuk granych w teatrach repertuarowych. Cała trójka to zawodowcy pełną gębą, nie ma tam pół amatora. Objechali z przedstawieniem kilka offowych festiwali, zgarnęli kosz nagród. To świetny, niskobudżetowy, łatwy w transporcie spektakl. Ale czy alternatywny?

Czy alternatywą jest cykl kabaretowo-teatralnych widowisk "Pożar w burdelu", w którym grają warszawscy dyplomowani aktorzy? Zabawne szkice komediowe pokazują w wielu stołecznych teatrach, kawiarniach, klubach. Michał Walczak, reżyser po AT i poczytny autor dramatów pisze co miesiąc krótkie scenki, skecze, próby trwają dwa, trzy dni. Publiczność wali oknami na zaczepne, zadziorne, ostre jak brzytwa humorystyczne kawałki, uderzające w życie teatralne i polityczne Warszawy. Tworzą za to, co dostaną z biletów. Czy to jest alternatywa?

Kolejna przesiadka, tym razem na stary autobus komunikacji zastępczej, polnymi drogami jadący do wsi Wrocławki. Facio usiadł koło kolejnych pięknych nóg. Wyrywa na długie przypatrywanie się i uśmiech. I jakiś durny tekst. Zazdrosnym. A tu pisać trzeba. Stacja we Wrocławkach w samym środku łąki. Nie chce się jechać dalej. Tak położyć się na tej łące. Byle ktoś martini doniósł.

Znamienne, na najważniejszy festiwal europejskiego teatru offowego w Edynburgu jeżdżą nie grupy z Torunia, Wrocławia czy mniejszych ośrodków, prężnych w legendy alternatywnego teatru, a lalkarze. Właśnie do sierpniowego wyjazdu szykuje się po raz kolejny Malabar Hotel, dwa sezony temu dwie z czterech nagród przywiozła ze Szkocji Grupa Coincidentia, wcześniej, w latach dziewięćdziesiątych triumfował Wierszalin. Tak, wiem, krakowski KTO też tam jeździł, ale lalkarska Unia Teatr Niemożliwy również.

Jadę ślimaczącym się pociągiem z Wrocławek do Kwidzyna. Cała podróż z Warszawy zabiera pół dnia. W wagonie reklama Bydgoskiej Szkoły Wyższej. Kierunek: kosmetologia, dietetyka i... budownictwo. Uczy ta sama kadra?

Działająca w Kwidzynie, czterdziestotysięcznym mieście, Scena Lalkowa im. Jana Wilkowskiego prowadzi projekt Generacje, w jego ramach Dyskusyjny Klub Teatralny. Każdego miesiąca oglądamy jeden ważny, współczesny polski spektakl, robię do niego wprowadzenie, po projekcji toczy się dyskusja. Przychodzą osoby z ciastem własnego wypieku, z chlebem własnej produkcji, siadamy i puszczamy projekcję. Dziś obejrzymy fragment "Chóru kobiet" - projektu Instytutu Teatralnego, który objechał już pół świata. Ważne teksty kultury skandowane, śpiewane, wykrzyczane przez chór ponad dwudziestu amatorek. Czy to jest alternatywa? Przecież mają profesjonalną promocję, opłacane wyjazdy, zapewne też diety.

Dziś środowiska niegdysiejszego teatru alternatywnego kojarzą mi się wyłącznie z narzekaniem. Większość twórców nie potrafi odnaleźć się na teatralnym rynku, nie kładzie nacisku na promocję działań, na pisanie projektów. Wyjątkami są lubelskie Provisorium i warszawskie teatry Konsekwentny i Studio Koło. Ktoś mi kiedyś mówił, że alternatywa to sposób myślenia. Dziś wiem, że to specyficzne myślenie: że widz i tak przyjdzie, promować nie trzeba, a jak nie dadzą kasy to podnieść wielkie larum. Świetne rzeczy dzieją się od lat w Węgajtach u Sobaszków. Co z tego, skoro organizacja festiwalu "Wioska Teatralna" kuleje, przedstawienia grane są wciąż w dziurawej stodole, zaczynają się nie wiadomo o której, a tak zwany katalog festiwalu składany jest za pięć dwunasta. O "Wiosce Teatralnej" wiedzą nieliczni, informacje roznoszą się pocztą pantoflową. I wszyscy narzekają, że ciężko. Ciężko, gdy ma się roszczeniową postawę.

Nadzieję widzę właśnie w lalkarzach, w inicjatywach takich jak festiwal "Wertep" [na zdjęciu], toczący się na Podlasiu, czy projekt "Sen nocy letniej" w Dynowie na Podkarpaciu. Oba rozkręcili lalkarze, głównie po filii AT w Białymstoku. W Dynowie przez miesiąc grupa zapaleńców już po raz dziesiąty prowadzić będzie letnie warsztaty dla mieszkańców miasteczka, szyć kostiumy, malować i zbijać scenografię. Mieszkańcy Dynowa będą uczyć się swoich ról, wciągnięci w pracę nad spektaklem. Nad całością czuwać mają profesjonalna reżyserka z dyplomem i absolwentka scenografii w Pradze. Czy to też jest alternatywa?

Dojeżdżam. Pasażerowie przysypiają, grają, rozwiązują krzyżówki, po ciężkim tygodniu pracy wracają na weekend do domów. A ja zaraz posłucham krzyczących kobiet, zjem ciasto i poczuję się mocno... al..... No właśnie, czy alternatywnie?

26czerwca

***

cz. 2, "Aktorzy"

Michał Kocurek - odkrycie sezonu. Aktor, który za dyrekcji Janusza Wiśniewskiego grał niewiele. Gdy w Teatrze Nowym w Poznaniu zmieniła się władza, Kocurek jakby uwierzył w siebie, jakby go Kruszczyński wydobył z niebytu. Dostał szansę, zaczął grać i to jak! Różnorodnie! Od milczącej roli, opartej na geście, mimice w "Domu Bernardy Alba" (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/06/dom-bernardy-alba-rez-magdalena-miklasz.html ), przez śpiewane "Imperium", w którym wciela się w wiele ról, nieraz zabawnie, mocno komentujących współczesną Rosję, po skierowane do dzieci "Chodź na słówko" - doskonale bawiąc się z najmłodszą publicznością (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/05/chodz-na-sowko-rez-jerzy-moszkowicz.html ). Aktor różnorodny, aktor "szeroki".

Marcin Pempuś - to nie Kurt Cobain. To dialog z tą postacią w "Courtney Love" z T. Polskiego we Wrocławiu (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/04/courtney-love-moniki-strzepki-i-pawa.html) Ogromny plus za śpiew, za to, że nie imituje wokalisty Nirvany a nadaje postaci własny rys. Tworzy postać kompletną, dopracowaną we wszystkich elementach, jednorodną. W ruchu, geście, głosie to Cobain w wersji Pempusia.

Łukasz Schmidt - główna rola w opolskich "Dwunastu stacjach", na podstawie doskonałego poematu Tomasza Różyckiego. Wreszcie rola, w której widać talent Schmidta. Używając terminologii piłkarskiej to kapitan, Kazio Deyna tego przedstawienia, silnik, motor napędowy. Aktor o ogromnych możliwościach. Tu dostał wolność od reżysera. Są sceny, w których może się "porozpychać", gdzie może pokazać, co potrafi. (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/03/dwanascie-stacji-w-rez-mikoaja.html )

Sambor Dudziński - jest Jimem Morrisonem w opolskim "Morrison/Śmiercisyn" w reż. Pawła Passiniego. Wariat w pozytywnym znaczeniu. Celny pomysł, by zaangażować go gościnnie do tej roli. Przed rozpoczęciem spektaklu, w foyer z impetem wali w bębny. A potem rozgrywa intymne sceny przedstawienia, poetyckie, oniryczne, ukazujące ból, rozpacz postaci. Dudziński to nie tylko świetny muzyk ale i niezły marionetkarz, o czym przyznaję, zapomniałem. Tu umiejętnie prowadzi postać Jima. (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/03/morrisonsmiercisyn-w-rez-pawa.html )

Andrzej Szubski - z reguły scena, w której gra, jest co najmniej dobra. Zbyt mało go niestety w Teatrze Polskim w Poznaniu. A pamiętam spektakle w Wałbrzychu, gdzie był wiodącym aktorem. W "Wiecznym kwietniu" w reż. Agnieszki Korytkowskiej, gdzie gra Księdza Grzesia, pokazuje kunszt w kilku błyskach, a scena pielgrzymkowa, spod krzyża, bliska jest doskonałości. Korytkowska potrafi zresztą w swoich przedstawieniach najlepiej zadbać o Szubskiego. Świetny był niedawno w "Ich czworo" w jej reżyserii.

Krzysztof Olchawa - to bez wątpienia najlepszy aktor lubelskiego zespołu. A to jak jest "szeroki" i potrafiący sie zmieniać widać znów w przedstawieniu Korytkowskiej, w "Płatonowie" z Teatru im. Osterwy w Lublinie (http://miernikteatru.blogspot.com/2012/12/patonow-w-teatrze-im-osterwy-w-lublinie.html ). Niezły ale już jednowymiarowy w epizodzie w "Pakujemy manatki" w reż. Artura Tyszkiewicza (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/03/pakujemy-manatki-w-rez-artura.html ). U Korytkowskiej potrafi ściągnąć, ściąć gesty i mniej podgrywać. W 'Płatonowie" introwertyk, jak Hamlet kręcący się, błądzący, spacerujący po dworze. Kreuje fabułę na scenie, wydobywa wydarzenia ze swojej pamięci. Klasa mistrzowska.

Paweł Palcat - świetny Chico w "Historii o Miłosiernej..." w reż. Piotra Cieplaka (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/01/cieplakowa-biblia-pauperum.html ). Zagubiony, delikatny, niby przez przypadek włączony w zwariowane wydarzenia. Pokazuje ogromne możliwości.

Łukasz Lewandowski - Koczkariew w "Ożenku" w reż. Iwana Wyrypajewa. To w ogóle bardzo dobre przedstawienie warszawskiego Teatru Studio. Wiedziałem, że Lewandowski ma spore możliwości komediowe, ale nie że aż takie. Nie, że z dell'arte. Duet z Marcinem Bosakiem chyba najlepszy w sezonie. (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/02/ozenek-wyrypajewa-w-teatrze-studio.html )

Andrzej Kłak - w "O dobru" z Teatru Dramatycznego z Wałbrzycha (http://miernikteatru.blogspot.com/2013/01/o-dobru-z-wabrzycha.html). Jest niesamowicie przekonujący w postaci Bernsteina. Umiera na raka, pokazuje zdjęcie rentgenowskie, prosi o pomoc. Rola życia? Równie świetny w "Courtney Love", jako jeden z członków zespołu Nirvana.

12 lipca

***

cz. 3, "Aktorki".

Rozalia Mierzicka - Maryjka z "Betlejem polskiego", kolejnej świetnej wałbrzyskiej premiery. Mierzicka gra z sezonu na sezon coraz lepiej, przekonująco, bardziej wyraziście. Co to za zbiorowisko typów, pośród których porusza się polska Maryja? Dom wariatów? Salka gminnego ośrodka kultury, w małym miasteczku? Mierzicka uczłowiecza tę postać, nadaje jej rys po trosze tragiczny, po trosze groteskowy. Tworzy postać wielowymiarową.

Katarzyna Strączek - Courtney Love, główna postać przedstawienia w reż. Moniki Strzępki, granego na Dworcu Świebodzkim we Wrocławiu. Dotychczas nie widziałem lepszej roli muzycznej, śpiewanej w polskim teatrze dramatycznym. Strączek wraz z Pempusiem grającym Cobaina tworzą zgrany duet. A to, jak ta aktorka śpiewa, jak perfekcyjnie brzmią piosenki The Hole w jej wykonaniu - to klasa mistrzowska.

Agnieszka Kwietniewska - aktorka, która już niczego nie musi udowadniać. Lekkość, z jaką gra Amy Winehouse, a jednocześnie smutek, rozpacz kobiety uzależnionej w "O dobru". Cudowna jest również w "Courtney Love". Oba w reż. Moniki Strzępki.

Aleksandra Grzelak - i nie tylko za to, że to piękna kobieta. Grzelak to nade wszystko świetna aktorka. Zagrała w mijającym sezonie w "Kalino malino czerwona jagodo" w warszawskim Teatrze Ochoty/Studio Koło. Bez wyrazistych typów aktorskich, bez ogromu pracy włożonego przez każdą z czwórki młodych aktorek, nic niezwykłego nie zadziałoby się na scenie. To one nadają dość przeciętnym tekstom Gorzkowskiego prawdę, istotę, to one tworzą poszczególne historie, one kreują typy sceniczne. Nieraz cudownie przerysowane. "Ojjj tak... I tak..." zostaje w uszach na długo po przedstawieniu.

Dagna Dywicka - w kieleckim "Mój niepokój ma przy sobie broń" skupia na sobie uwagę w każdej ze scen. Pamiętam, jak wiele lat temu w małej podlaskiej miejscowości chodziła latem na szczudłach, terminując w offowym Teatrze Wiczy. Dziś to aktorka kompletna, rozwijająca się w kieleckim zespole. Chcę ją oglądać w kolejnych produkcjach.

Anna Sandowicz - prawdziwy talent pokazuje w "Zażynkach" w reż. Katarzyny Kalwat. Wreszcie jakiś reżyser zobaczył w niej coś więcej niż ładną buzię i mocny głos. W "Zażynkach" ma też niezłego partnera - Mariusza Adamskiego, z którym może pograć. Chociaż tak po prawdzie to ona "ciągnie" to przedstawienie, ona zmienia się w postaci, dorasta. Sandowicz w prostej dziewczynie szuka intencji, broni jej, by w finale pokazać doświadczoną kobietę. Brawo!

Magdalena Łaska - zawsze inna, zawsze potrafiąca znaleźć inne rozwiązania postaci, którą kreuje. Aktorka poszukująca. Dziewczyna kradnąca komunijne opłatki w przedstawieniu "Wszyscy święci" a zupełnie inna w "Wiśniowym sadzie", czy potrafiąca znaleźć motywacje i przestrzeń dla epizodycznej roli w "Popiełuszce". Charakterystyczna aktorka bydgoskiego zespołu, która po telewizyjnych szmirach wraca, by grać na macierzystej scenie różnorakie, zaskakujące typy.

Dorota Abbe - świetna jako Magdalena w "Domu Bernardy Alba" z poznańskiego Teatru Nowego, w wielu scenach improwizowanych to na niej skupiałem uwagę. Zresztą, każda rola w tym przedstawieniu warta jest nagród i wyróżnień. Wcześniej zauważalna była również w "Dyskretnym uroku burżuazji". Aktorka charakterystyczna, ale z ogromnymi możliwościami, potężnym emploi. W spektaklu wyreżyserowanym przez Magdę Miklasz umiejętnie prowadzi swą postać. A scena przebieranek bawi do łez!

Katarzyna Maria Zielińska - taką Zielińską, jak w tym sezonie chcę oglądać. Wreszcie nie gra małej dziewczynki rodem z bajek dla maluchów. Wreszcie rola z przełamaniem, nareszcie jest jej sporo na scenie, uczestniczy w akcji jako tytułowa Julia w przedstawieniu "Romeo i Julia" z warszawskiego Teatru Powszechnego. Wreszcie zaczynam oglądać dojrzałą aktorkę, która wie jak i co ma grać. Wreszcie!

Ewa Wróblewska - zjawiskowy Ozyrys w "Balladynach i romansach" - jednej z najlepszych premier tego sezonu z łódzkiego Pinokia. Aktorka doskonale animuje lalki, zachwyca w żywym planie. Wymyśliła sobie, że Ozyrys nieco inaczej będzie się poruszał, inaczej mówił niż reszta bogów. Wyrysowała sobie oczy na powiekach, więc przez spore partie przedstawienia gra niewiele widząc. Zachwycająca w tej roli jak i w "Kopciuszku", gdzie gra Wróżkę.

20 lipca

***

cz. 4 "Miejsca z pozytywną energią".

Scena 21 na tyłach krakowskiego klubu Cocon - mała salka na kilkadziesiąt miejsc, w której wielkim wysiłkiem młodzi aktorzy zorganizowali teatr. Trochę to na razie amatorskie i razi fastrygą, ale życzę im jak najlepiej. Tym bardziej, że poruszają ważne tematy, nie grają najgorzej (oglądałem w mijającym sezonie nieco manieryczne przedstawienie "Trzej bracia"). Ale samo miejsce i zapał godne pochwał. Czyżby na Gazowej, obok Teatru Nowego powstawał młodszy brat? Ciekawym kolejnych repertuarowych propozycji.

Centrala Artystyczna w Koszalinie - o której już pisałem w felietonach, prowadzona jest przez Violę. Jedyne miejsce w Koszalinie, gdzie dzieje się coś więcej niż pożeranie zakalcowatej pizzy, zapijanej browcem. Pizza z Centrali jest cienka i bardzo przypomina tę neapolitańską. Koktajle tu są z porzeczek z działki właścicielki, a piwa regionalne. Wewnątrz powstają ciekawe wystawy, organizowane są koncerty i wieczory literackie. Tu można spotkać pokrewne dusze, pogadać o istotnych sprawach. Oczywiście lokal nielubiany jest przez sąsiadów z kamienicy, nocami robiących zdjęcia z fleszem. Pan sąsiad gdy mnie uwieczniał, skryty był za firanką. Jakie to polskie, jakie zaściankowe...

Czarna Sala w Kwidzynie - gdzie swą bazę ma Scena Lalkowa im. Jana Wilkowskiego, od lat prowadzona przez Dorotę Dąbek. Przykład na owocną pracę w lokalnej społeczności. Odbywają się tam spektakle festiwalu ANIMO, to tam mieszkańcy miasta przychodzą raz w miesiącu obejrzeć spektakl teatralny puszczany na ekranie. Tam toczą się ciekawe dyskusje po przedstawieniach, tam młodzież ma swoje miejsce, tam dzieje się sztuka. Tam raz w miesiącu prowadzę Dyskusyjny Klub Teatralny.

Placyk przed Teatrem Pinokio w Łodzi - miejsce letnich rozmów podczas czerwcowego festiwalu Karuzela. Miejsce, w którym śpiewa się "Konia" zespołu Lube grubo po północy, na grube męskie głosy. Miejsce, w którym Kazio Sponge, zrobiona z gąbki lalka prowadzi rozmowy o teatrze i o swojej mamie. Miejsce spotkania z aktorami i aktorkami. Miejsce, w którym zatrzymuje się czas.

Stara Drukarnia w Rzeszowie - barman jakoś dziwnie uśmiecha się, jak wchodzę i leje mi wiśniówkę bez pytania i bez opamiętania. I wciąż ten kąśliwy jego uśmieszek. Dobra energia, undergroundowy wystrój, ale bez brudu i wystających z krzeseł gwoździ. Spory wybór "szotów" o dziwnych nazwach, atrakcyjnie podany drink z paloną kawą na sambuce. Dobrze tu pogadać z aktorami.

Pod Arkadami w Tarnowie - lokal, w którym czas po premierach i spektaklach spędzają z kolei aktorzy tarnowscy. Postrzeganie tego miejsca zmienia się po północy. Gdy gęstnieje atmosfera, rozmowom i tańcom nie ma końca. Odwiedziny lokalu mogą skończyć się w różnoraki sposób. Należy uważać!;-)

Teatr CST z Cieszyna - prowadzony przez Bogusława Słupczyńskiego. Mający problemy finansowe, szykanowany przez cieszyńskich radnych, potrafił wyprodukować dobry monodram, niewielkimi kosztami. "Love" na podstawie tekstu Artura Pałygi to monolog chłopaka, zakochanego w dziewczynie. Miłość kwitnie w internecie, na blogu, na czacie. Ona ciężko chora, on ciężko zakochany. "Love" oglądam w maleńkiej salce, w maleńkim budynku, skąd wychodzę na małe podwórko. Heroiczna praca Słupczyńskiego z lokalną społecznością ciągnie się od wielu lat. W budynku, w którym CST na siedzibę jest przytulnie. Kawa, herbata, tak przyjacielsko, rodzinnie, klimatycznie.

21 lipca

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji