Artykuły

Oko-uchem. Porządek musi być!

Wczoraj sterczałem przed operą z kartką, na której po niemiecku było napisane "odkupię bilet". Pomimo że biletu nie zdobyłem, to był to bardzo miły wieczór. Bo nic tak nie cieszy popularyzatora opery niż większy popyt od podaży w teatralnej kasie - pisze w drugiej części swojego wakacyjnego dziennika z podróży Jerzy Snakowski.

Nadal w Niemczech. Przejeżdżam obok Bayreuth, mekki wagnerzystów. Za kilka dni rozpocznie się tu festiwal operowy. Na bilet czekam w kolejce od pięciu lat. Muszę uzbroić się w cierpliwość, bo przede mną ponoć kolejne pięć. I na nic korespondencyjne prośby i błagania. Takie tu zasady. A najświętsza z nich - porządek musi być! Ciekawe czego wcześniej doczekam: biletu na Wagnera w Bayreuth czy Wagnera w Operze Leśnej?

Wtorek

Monachium. Ostatni raz stałem na ulicy z kawałkiem kartonu, gdy jako nastolatek łapałem stopa. Wczoraj sterczałem przed operą z kartką, na której po niemiecku było napisane "odkupię bilet". A przynajmniej miałem nadzieję, że taki komunikat tam widnieje, bo zaufałem googlowskiemu tłumaczowi. Ale okazuje się, że tłumacz nie zawiódł - wokół mnie sporo rodowitych Niemców z tak samo brzmiącym anonsem. Walczyliśmy o bilet na "Trubadura" Verdiego. Na filmowym zwiastunie widać, że przedstawienie obleśnawe: jakiejś gołej pani wyciągają krwawy kawał mięsa spomiędzy nóg. Nieważne, bo w obsadzie pierwsza liga: tenor Kaufmann i sopranistka Harteros. Wbrew sytuacji rywalizacja pomiędzy nami operomaniakami nie była wyczuwalna. Wszyscy grzecznie i potulnie czekaliśmy na cud zbędnego biletu. Żadnych przepychanek, szarpnięć, podchodów. Wiadomo - porządek musi być! A pomimo że biletu nie zdobyłem, to był to bardzo miły wieczór. Bo nic tak nie cieszy popularyzatora opery niż większy popyt od podaży w teatralnej kasie.

Środa

Wakacyjna lektura: "Dostawszy się do miasta, nic z tego wszystkiego, co mi się z dala tak pięknym wydawało, nie znalazłam, ale natomiast dużo brudu, miliony omnibusów, kolei żelaznych - a szyldów i anonsów takie mnóstwo, że czasem koloru domu pod nim dopatrzyć się nie można. Mania szyldów dochodzi tu do absurdu". To Helena Modrzejewska. O Nowym Jorku. W 1876. Zupełnie jakby o Polsce dziś.

Czwartek

Nie, nie ma we mnie kompleksu Polaczka. Jest wściekłość. Bo będąc takim samym efektem ewolucji, co mieszkańcy Ameryki, tylko dlatego, że postawiliśmy na takie, a nie inne wartości, żyjąc w tysiącletnim kraju, jesteśmy w tyle za młodziutkim Nowym Jorkiem. Dokładnie - sto trzydzieści siedem lat.

Piątek

Jako antidotum na moją wściekłość, news z Gdańska: cztery gdańszczanki umyły zafajdaną Marię Konopnicką. Błysnęło! I nie tylko wypolerowaną poetką. To przebłysk społeczeństwa obywatelskiego. Do takiego Gdańska chce się wracać. A jak wrócę też coś wypucuję na chwałę obywateli!

Sobota

Kalkulator; produkty pierwszej potrzeby: czereśnie - 9 euro. Drogo. Chleb - 2 euro. Też drożej niż u nas. Najtańszy bilet do teatru - 12 euro, tyle co u nas najdroższy. Kupuję za 12. I tak zawsze znajdzie się jedno miejsce w sektorze za 200. I tylko to poczucie winy, że tym samym burzę ten ich narodowy cud - porządek. Może nie wypada?

Niedziela

Znów w Berlinie. Mieszkam w kamienicy tuż obok byłego muru. Przypomina mi się wojenny wyczyn znajomej, która w latach 80. odwiedziła koleżankę mieszkającą w zachodniej części, także w kamienicy tuż przy istniejącym wówczas groźnym murze. Mało tego - balkon koleżanki wychodził wprost na wieżyczkę obserwacyjną enerdowskiego strażnika. Dziewczyny stojąc na balkonie przedrzeźniały żołnierza i prowokowały głupimi minami. Dziś powinny ubiegać się o kombatanckie przywileje jako te, które na linii frontu walczyły z reżimem. I już dzięki najgłupszym minom dzierlatek wraży system miał być zwyciężony, cały Układ Warszawski pokonany, prawda i wolność miała zatriumfować, a z nieba zagrzmieć "Odą do radości" złote trąby, gdy na balkonie obok pojawiła się zachodnioberlińska sąsiadka w papilotach na głowie, zwracając naszym bojowniczkom uwagę, że tak nie można, że przeszkadzają żołnierzowi, a on przecież jest w pracy. Zbesztane po niemiecku polskie aktywistki musiały oddać się mniej wywrotowym zajęciom. Sąsiadka wróciła do trefienia włosa, a wartownik do pilnowania socjalistycznego raju. Ordnung muss sein!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji