Artykuły

Listy do kobiety życia

Czy Jadwiga Unrużanka była kobietą życia Witkacego, pewne nie jest, ale pewne jest, że była jego jedyną żoną, i pewne jest, że pisał do niej przez całe życie - w felietonie w Polityce Jerzy Pilch pisze o "Listach do żony" Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Teraz jest to tym bardziej pewne, bo wreszcie po dziesięcioleciach pierwszy tom "Listów do żony" Stanisława Ignacego Witkiewicza opuścił mityczne sfery i został przez PIW wydany. Ukazał się - słowem - jeden z najbardziej legendarnych, najbardziej oczekiwanych i najbardziej zdumiewających zbiorów tekstów napisanych w pierwszej połowie XX w. Rzecz do druku przygotowała Anna Micińska, która edycji nie doczekała. Perfekcyjnymi przypisami - mój ulubiony jest przypis 1 do listu 18: "Kretyn - osoba niezidentyfikowana" - opatrzył Janusz Degler, który wydania szczęśliwie dożył. Prawdopodobnie za samo to należą się mu gratulacje.

Cudem te listy ocalały i jak to z cudami - produkują one niedosyt następnych cudów, żal bowiem wielki, że nie ocalał ani jeden list Unrużanki do męża - obraz Witkacego w jej najpewniej rozsądnych, wyważonych, nieraz bardzo chłodnych i pełnych rozmaitych odmów listach musiał być nadzwyczajny. Gorączka Witkacego jest frapująca, ale odbicie tej gorączki w jej relacjach byłoby niechybnie, kto wie, czy nie bardziej jeszcze frapujące.

Może Witkacową przeceniam, może zmieniła się optyka. Wtedy - jak się w 1923 r. pobierali - uchodziła za starą pannę - w dzisiejszych kategoriach była bardzo młodą kobietą. Wtedy jej uroda miała opinię - delikatnie mówiąc - kontrowersyjną - wedle dzisiejszych kryteriów była - sądząc z fotografii - co najmniej bardzo oryginalna i interesująca. Małżeństwo zawierali z rozsądku i dla stabilizacji - okazało się ono niestabilnym szaleństwem. A jednak on w tym niestabilnym szaleństwie nieustannie szukał chociaż punktów oparcia. Nieustannie wszystko

- zwłaszcza siebie - destruował i nieustannie słał do niej pełne nadziei sygnały, że wszystko pod kontrolą. Nieustannie wychodził z jakichś kaców albo zapracowań, nieustannie zaczynał nowe życie, nieustannie borykał się z brakiem kasy. Gorączkowe te listy są szalenie. Są one jedną wielką kroniką gorączki, są gorączkowymi meldunkami z pola nieustannej twórczej, egzystencjalnej i bytowej walki.

Czasem wyziera spod rozpaczliwych zdań miłość prawdziwa, czasem toksyczne uzależnienie, czasem potworne (jego kluczowy epitet) wyzucie z wszelkich zasad, czasem zdumiewająca samego autora nagła świadomość: zaraz, przecież ja mam żonę.

Psychoterapeuci powinni rzucić się na te listy jak na przysmak - nie ma w piśmiennictwie polskim tak klinicznego protokołu myślenia chorego, myślenia pijanego. Zdaje się, że wszystkie kompleksy, traumy i rozpacze, jakie zna dzisiejsza psychologia, można tu znaleźć i pewnie jeszcze dobrych kilkadziesiąt innych węzłów. Np. sztuka zadawania ran - sądząc z niektórych jego reakcji - jej była znana, on zaś był wirtuozem tej sztuki i uprawiał ją nawet, jak nic nie miał do opisania. "Nie opisuję nic, bo dosłownie nic do opisania nie mam. Żyję w zupełnej abstynencji płciowej według rady pułkownika Sikorskiego, którego radę Staroniewicz też przyjął i trzeci miesiąc Henryki nie rżnie. Całą energię wpuszczam w powieść". Same dobre - można powiedzieć - są w tym fragmencie wieści dla żony: mąż nie tylko pracuje, ale jest też wierny. Z tysięcy takich mniej lub bardziej krwawych epizodów składa się ta korespondencja (całymi latami bywali w znacznych od siebie odległościach), jest w niej obraz epoki i jest w niej przede wszystkim obraz (potwornej) rozpaczy.

Niepodobna przy okazji Witkacego listów do żony nie pomyśleć o listach do Felicji Franza Kafki. U Witkacego zaczyna się od zawarcia małżeństwa i wszelkie dalsze ciągi są desperackim podtrzymywaniem małżeńskiej iluzji. U Kafki jest desperacko iluzyjne dążenie do małżeństwa, do którego nigdy nie dochodzi. U Kafki jest lęk przed seksem (choć ochocze włączanie autora "Zamku" w poczet wielkich impotentów literatury światowej jest zupełnie pochopne) - u Witkacego rozchełstany nadmiar. Zabawa zresztą w znajdywanie analogii, symetrii czy wymownych różnic pomiędzy tymi epistolografiami to jest temat na osobną rozprawę.

Początek pierwszego listu Kafki jest klasycznie epistolograficzny: "Wielce Szanowna Pani! Na wypadek, gdyby Pani, co jest zupełnie możliwe, nie mogła mnie już sobie przypomnieć ani trochę, przedstawiam się jeszcze raz: nazywam się Franz Kafka" - ale dalsze ciągi tej korespondencji mają substancję powieściową. Początek pierwszego listu Witkacego jest powieściowy: "Kochana Nineczko: Po pociągu przyszedłem do domu i ogoliłem się. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej, ponieważ musiałaś mieć fatalne wrażenie co do mojej postaci zewnętrznej. Po czym piłem do nocy w całym towarzystwie" - ale dalsze ciągi są wysoce bebechowate. Kafki opowieść jest bezlitośnie linearna, opowieść Witkacego idzie w punktach. Wszystkie różnice pomiędzy chłodnym, zdyscyplinowanym i pedantycznym geniuszem Kafki a rozwichrzonym, namiętnym i gorączkowym geniuszem Witkacego, ergo, wszystkie różnice pomiędzy Polską a światem z tego porównania wychodzą. Niestety. Można bowiem powiedzieć, że Stanisław Ignacy Witkiewicz wielki był i genialny, ale jednak żal, że pewnego rodzaju dyscypliny mu brakowało. Nie da się natomiast powiedzieć o Kafce, że wielki był i genialny,

I Małżeństwo zawierali z rozsądku i dla stabilizacji - okazało się ono niestabilnym szaleństwem. A jednak on w tym niestabilnym szaleństwie nieustannie szukał - chociaż punktów oparcia.

Ale pewnego rodzaju namiętności mu brakowało. Jakkolwiek bowiem to brzmi: jemu nic nie brakowało.

Pierwszy tom listów Witkacego do żony przeczytałem jednym tchem, w zapowiedziach są następne. Cieszę się na ich lekturę, o ile można się cieszyć na lekturę wyznań pełnych najgłębszej udręki i z listu na list coraz tragiczniejszych.

PS. W "Gazecie Wyborczej" nr 217 Michał Wójcik pisząc o "niesamowitym roku 1963" odnotowuje, iż prócz innych wydarzeń w tymże roku "przy salwach spontanicznego śmiechu odbywa się w Warszawie premiera Jak być kochaną Wojciecha Hasa". Otóż jakiekolwiek salwy spontanicznego śmiechu na jakimkolwiek filmie Hasa to jest urojenie ignoranta. Od biedy tytułu, który się przytacza, można nie znać, to jest dziś - w czasach szturmu pustych łbów - norma. Nie tylko jednak z powodu świetnej twórczości Wojciecha Hasa nie jest to drobiazg. "Soczysta", pożal się Boże, prezentacja wydarzeń roku 1963 jest wstępem do szkicu historycznego autora, który, jak wynika z noty, jest "historykiem". Jeśli otóż faceta, który najwyraźniej nie radzi sobie z takimi źródłami historycznymi jak np. "Kronika XX wieku" czy inne wydawnictwa dla dzieci, nazywa się historykiem, to równie dobrze "historykami" można nazwać wszystkie organizmy żywe łącznie z glonami. Wiedzą one - nie tylko o roku 1963 - tyle samo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji