Artykuły

Melodramat z "Przyjaciółki"

Sławny architekt ma żonę, zdradza ją ze swoją młodziutką współpracowniczką. Dziewczyna ma chłopca, który się w niej kocha i zostawia go dla sławnego architekta. Żona sławnego architekta jedzie na urlop do Zakopanego, a sławny architekt wyjeżdża z młodą dziewczyną do Kazimierza. Gdzie mieszkają? Oczywiście w Domu Architekta. Po urlopie czy też jeszcze w czasie urlopu zostawia dziewczynę w ciąży, wraca do żony i dostaje nagrodę. Żona sławnego architekta postanawia kupić sobie za to album z reprodukcjami i książki. Potem mają wszyscy wiele kłopotów. Tak wygląda ten romans z życia wyższych sfer towarzyskich.

Wyśmiać melodramat Warmińskiego jest rzeczą tak łatwą, że nie mam nawet na to ochoty. Przez długie lata z naszych sztuk trudno byłoby pojąć nawet to, że mężatki zachodzą w ciążę, a cóż dopiero panny? Jeszcze zresztą trudniej, że nie zachodzą. Warmiński dokonał pierwszego z tych odkryć i postanowił napisać współczesną sztukę obyczajową. Okazało się, że sztuka nie jest współczesna. Albo raczej ma tylko pozory współczesności. To bardzo zabawne, ale jest prawdziwa tylko w streszczeniu. Jak listy do "Przyjaciółki". Ani mniej, ani bardziej. Żona, mąż, kochanka, dziecko, przykrości w biurze.

Jeszcze do niedawna streszczenia wielu naszych sztuk przypominały wstępne artykuły z frontu gospodarczego. Pierwszy Warmiński przeszedł z "Trybuny Ludu" na "Przyjaciółkę". I co się zmieniło? Sama otoczka? Sama skórka? Realia? Właśnie że nie tylko. I to jest dopiero niepokojące.

Listy do "Przyjaciółki" są prawdziwe, więcej, są nawet typowe. Realia w sztuce Warmińskiego są także prawdziwe. Ale czy są typowe? Czy w ogóle realia mogą być typowe? Na przykład czy to że się je śniadanie jest typowe? Albo że się wyjeżdża na urlop? Albo że mąż zdradza żonę? Albo, że dziewczyna może zajść w ciążę? Typowość realiów Warmińskiego jest właśnie tego rzędu.

Ale groźny jest nie tylko banał. Czasem nawet trochę banału jest potrzebne. Groźne jest to, że pod współczesnymi realiami wdziera się w sztukę Warmińskiego cała XIX-wieczna treść obyczajowa, zakisła problematyka mieszczańskiej moralności z jej wszystkimi pozornymi problemami, więcej nawet ze wszystkimi pozorami jej odkłamywania.

Śmieszne byłoby winić o to tylko Warmińskiego. W tej nieszczęsnej problematyce obyczajowej ciągle jeszcze grzęźniemy jak w zaspach śnieżnych. Nawet dojrzałe i mądre kobiety dyskutują zupełnie poważnie, czy małżeństwo powinno być monogamiczne? Co to znaczy: powinno być? A młodzi publicyści ogłaszają jako intelektualną rewelację, że w Polsce jest prostytucja.

A jednak "Melodramat" ma powodzenie. Sztuka budzi zainteresowanie; na sali jest szmerek, czasem oklaski, w antraktach się o niej mówi. Taki jest głód życiowej problematyki.

Przed dwoma laty na wydziale filozoficznym jednego z naszych uniwersytetów profesor zadał następujący temat pracy magisterskiej: "Różnice między katolicką i socjalistyczną moralnością erotyczną". Temat nie był może najszczęśliwiej sformułowany, ale nie o to tutaj chodzi. Po miesiącu uczeń przyszedł do profesora i powiedział, że nie może pisać pracy. "Dlaczego" - zapytał profesor. "Bo widzę tylko jedną różnicę - odpowiedział student. - Onanizm nie jest grzechem w naszej moralności".

Proces wydobywania się z fikcji trwa długo i literatura płaci nie tylko za swoje błędy. W sztuce Warmińskiego jest jeszcze drugi architekt mniej sławny, ale za to bardziej przyzwoity. Towarzyszy swojemu przyjacielowi na urlopie w Kazimierzu. Obserwuje jego romans z młodą dziewczyną. I co robi? Zapija się z rozpaczy oryginalnym Martelem. Darujmy sobie już ten koniak, który jak wiadomo należy w Polsce do najbardziej popularnych alkoholi. Ale dlaczego rozpacza? Bo kocha się w żonie swego przyjaciela i nie może patrzeć jak on ją zdradza z młodą dziewczyną. Dodajmy do tego, że ten cnotliwy przyjaciel ma lat czterdzieści, był w partyzantce i jest ideowym komunistą. I co się okazuje? Że ma drobnomieszczańską duszyczkę. Dlatego, że jest cnotliwy? O nie! Nie posądzajcie mnie o cynizm. Bywają cnotliwi architekci. Jest drobnomieszczański, bo jest cały w swoim środku dziewiętnastowieczny.

Albo owa młoda dziewczyna. Ma dwadzieścia cztery lata, skończyła architekturę, jest bardzo ładna i pracuje w biurze projektowym. Kiedy w pierwszym akcie wchodzi na scenę, myślimy sobie: kociak. Tak się też zresztą zachowuje. Kiedy widzi, że jej szef się do niej zaleca, z miejsca odprawia swojego chłopca i jeszcze tego samego wieczoru oddaje się - darujcie mi to dziewiętnastowieczne słowo, ale piszę o melodramacie - sławnemu architektowi. W porządku! Ale po co Warmiński dowodzi nam w drugim akcie, że dziewczyna była niewinna i że to jej pierwsza wielka miłość.

Znowu nie chcę być cyniczny. Są prawdopodobnie dziewice - znowu darujcie mi tę dziewiętnastowieczną terminologię - nawet wśród bardzo ładnych dwudziestoczteroletnich architektek. Ale muszą mieć do tego jakieś powody. Na przykład są naprawdę wierzące, albo naprawdę w kim nieszczęśliwie zakochane, albo naprawdę zimne. Dla autora żaden z tych problemów nie istnieje. Wygodniej mu jest prowadzić melodramat w fikcji. Bierze dziewicę, każe jej grać rolę kociaka i przeżywać dziewiętnastowieczny dramat uwiedzenia. I to gdzie? W Domu Architekta w Kazimierzu.

Albo jej chłopak. Znowu to samo. Jest architektem, ma auto i zachowuje się jak siedmioklasista. Kiedy dowiaduje się że dziewczyna jest w ciąży przeżywa dramat i odchodzi. W porządku. Tylko ten dramat znowu jest dziewiętnastowieczny. Każdy przyzwoity współczesny młody chłopak natychmiast bez wielkiego gadania pożyczyłby dziewczynie półtora tysiąca złotych na skrobankę. Potem mógłby albo odejść albo zostać. Ale Warmiński tylko udaje, że chce zerwać z obyczajową fikcją.

Przez pierwsze dwa akty wydaje się, że chodzi w tym samym "Melodramacie" o sprawy wierności i zdrady w małżeństwie. Ale w trzecim akcie okazuje się, że ów sławny architekt wyrzucił dziewczyną w ciąży ze swojego biura. Tak się bał kompromitacji. I obawia się tylko, aby nie mieć nieprzyjemności w Partii. Jest zwyczajną świnią i przestają nas zupełnie obchodzić subtelności jego duszy. Jest w tym jakaś bardzo niebezpieczna i znowu bardzo dziewiętnastowieczna mieszczańska ślepota moralna. Z logiki sztuki wynika, że właściwie nie ma wielkiej różnicy pomiędzy zdradą żony i wyrzuceniem kochanki z biura, bo zaszła w ciążę. I to jest właśnie nie tandetne, ale po prostu obrzydliwe.

Warmiński zdawał sobie sprawę, że zabrnął w sytuację bez wyjścia. I dlatego zaczyna i kończy swój "Melodramat" pseudo-pirandellowskimi dowcipami z zamianą bohaterów teatralnych w widzów i odwrotnie. Żona architekta zobaczywszy pierwszy akt "Melodramatu" postanawia natychmiast pójść do domu. Było to najrozsądniejsze zdanie w całej sztuce.

Alfreda Sarnawska w roli młodej dziewczyny z wielkim urokiem nosiła w drugim akcie świetne rybackie spodenki za kolana. Robiła co mogła, aby być w środku równie współczesna. Chwilami jej to nawet nieźle wychodziło. Janinie Szydłowskiej nie pomogły natomiast nawet najlepsze wieczorowe toalety Michelle Zahorskiej. Stefan Środka z wielkim powodzeniem odegrał rolę zacnego dickensowskiego mieszczanina czyli przyjaciela sławnego architekta. Witold Kałuski okazał sporo wprawy w uwodzeniu młodej dziewczyny. Niestety z tekstu sztuki wynikało, że to była jego pierwsza przygoda. Grał ją jak pięćdziesiątą Marian Rułka bohatersko walczył z naiwnościami roli i swojego siedmioklasistę - odegrał z dużym zapałem i wdziękiem.

Państwowy Teatr Ateneum w Warszawie, Janusz Warmiński "Melodramat" Sztuka w trzech aktach. Rzeczy dzieje się współcześnie. (Nieprawda!). Reżyseria Zdzisława Tobiasza. Dekoracje Lecha Zahorskiego. Kostiumy Michelle Zahorskiej. Prapremiera 14 stycznia br.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji