Artykuły

Nieudacznicy

"Zmierzch długiego dnia" - powiadają znawcy przedmiotu - to nie tylko niemal ostatnie, ale też najznakomitsze dzieło najwybitniejszego (a przynajmniej pierwszego z wielkich) dramaturgów amerykańskich Eugene O'Neilla. "Zmierzch długiego dnia" - dodają jeszcze - jest najbardziej gorzką, pewnie dlatego, że z motywów autobiograficznych wywiedzioną, sztuką tego autora.

Istotnie, gorzka jest prawda o człowieku, którą proponuje nam autor "Pożądania w cieniu wiązów". Gorzka, ale zarazem bardzo po ludzku prawdziwa. Bohaterowie są odrażający, nieszczęśliwi, niekiedy tragiczni. Nawet jednak tych pierwszych pisarz nie oskarża. Są tacy jacy są, bo tak ukształtowały ich obiektywnie istniejące warunki życiowe. James Tyron to kabotyn, a jego sknerstwo jest wręcz obrzydliwe, ale przecież... Mary to mitomanka i narkomanka, ale... Młody Jammie jest pijakiem, nierobem i beztalenciem, ale...

Ludzie ci mówią o swych najtkliwszych uczuciach i nie są to jedynie deklaracje bez pokrycia. A przecież równie namiętnie się nienawidzą... Potykają się o siebie, skaczą do oceanu, ale jest to jedynie konwencja. Wiedzą, że ten dom jest piekłem, ale wiedzą też, że poza nim nie ma dla nich miejsca.

"Zmierzch długiego dnia" jest sztuką ze wszech miar interesującą, ale też teatralnie niezwykle trudną, jak każdy utwór oparty nie na fabule, działaniu, ale na nastroju. Młody reżyser Wiesław Górski, który tak udanie debiutował "Domem" Storeya, tym razem jakby się nieco pogubił. Nie zdołał stworzyć właściwego klimatu. Może dlatego, że. nie skontrastował dwu tak bardzo różniących się braci, a może dlatego, że wkradły się zupełnie nieusprawiedliwione akcenty komediowe. To co jest w człowieku groźne i obrzydliwe nie powinno tylko śmieszyć. Nie potrafię też zrozumieć, po co spolszczył imiona bohaterów. Zupełnym zaś absurdem wydaje mi się zastąpienie anglosaskiego (a zarazem określającego stosunek młodego Jamesa do brata) zwrotu "mały" banalnie współczesnym słowem "stary". Poza wszystkim to przedstawienie o nieudacznikach trochę się ciągnie, a nie jest to celowe zwalnianie rytmów, raczej już ich brak.

Nie do końca wykorzystano też szansę jaką stwarza sztuka aktorom. Oczywiście przede wszystkim znakomita solówka Mary, ale i pozostałe role dają określone szanse.

Iga Mayr (Mary) zbudowała postać bardzo sugestywną, chyba jednak trochę w jednym wymiarze, zabrakło mi jakby półcieni i ćwierć tonów, choćby zróżnicowania okresów "głodu" i momentów "zaspokojenia". Stanowczo zbyt ściszony był Bogusław Danielewski (James senior), dlatego też nieprzekonująco zabrzmiały stwierdzenia o tyranizowaniu rodziny. Mariusz Puchalski (James junior) zbudował postać tylko zewnętrznymi środkami wyrazu, a Andrzej Kowalik zbyt przejął się własną szlachetnością, chorobą i cierpiętnictwem. Za bardzo komediowe ustawiony przez reżysera epizod Katarzyny taktownie wybroniła Halina Piechowska.

Wprawdzie pierwsza premiera nowego sezonu nie budzi entuzjazmu, ale jest to na pewno przedstawienie przyzwoite. W każdym razie zdarzały się mniej udane wejścia w sezon. Poniżej normy jedynie scenografia Marka Dobrowolskiego, a zwłaszcza horyzont z obrzydliwym oleodruczkiem i mewką z papier maché.

Teatr Polski we Wrocławiu. Scena kameralna. Eugene O'Neill "Zmierzch długiego dnia" (Long Day's Journey into Night). Przekład Wacława Komarnicka i Krystyna Tarnowska. Reżyseria Wiesław Górski. Scenografia Marek Dobrowolski. Premiera prasowa wrzesień 1977

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji