Artykuły

Prapremiery. Odsłona czwarta

"Raj" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy i "Made in Poland" w reż. Przemysława Wojcieszka z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy na IV Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Po "Plastelinie" Teatr Polski w Bydgoszczy pokazał kolejną prapremierę - "Raj" Dirka Dobbrowa w reżyserii Jarosława Tumidajskiego. "Śmierdzi" - obsesyjnie powtarzają główne bohaterki, tak jakby napawały się fonetycznym wybrzmiewaniem tego słowa. Po jakimś czasie okazuje się, że śmierdzi ciało babki, którą zabiły - "bo śmierdziała". Ciało zakopują w ogródku, a pomaga im Gilbert z sąsiedztwa, którego nazywają Szczurem (Paweł Tomaszewski). Zarówno on jak i dwie młode aktorki grające Meike (Dagmara Mrowiec) oraz Maren (Dorota Androsz) świetnie radzą sobie z pokawałkowanym językiem dramatu. Na oczach widzów odbywa się proces ich dorastania. Jedno wydarzenie sprawia, że tracą dziecięcą niewinność. A może bardziej chcą sobie udowodnić, że ją straciły? To zachwieje też toksycznym siostrzanym układem, jaki się między nimi wytworzył. Coraz trudniej im się porozumieć i zaczynają postępować na złość sobie.

Role tych dwu aktorek zwracały uwagę już w "Plastelinie", gdzie zagrały epizody, a tutaj obie potwierdzają swoją aktorską wrażliwość i mają szansę pokazać pełnokrwiste postaci. Bowiem to właśnie na aktorach oparty jest cały spektakl, celowo odarty z wszelkiej niepotrzebnej widowiskowości. Przedmieścia, w których rozgrywa się akcja, sprowadzone zostały przez Krzysztofa Kochnowicza do zielonej wykładziny imitującej trawę oraz wysokiego blaszanego ogrodzenia, przez które wskakują "troskliwi" sąsiedzi oraz Lis porywający małe dziewczynki. Gdzieś tam w śmierdzących babką ścianach Maren, zdradzając siostrę, będzie próbowała stracić dziewictwo z bratem Gilberta - dorobkiewiczem Hansem (Paweł L. Gilewski), jednak ten nie stanie na wysokości zadania. Meike natomiast spotka grasującego po osiedlu Lisa, którego nie tyle się wystraszy, mimo krążących o nim opowieści, co będzie próbowała nawiązać z nim bliższy kontakt.

Przedstawienie Tumidajskiego próbuje wywlekać wszelkie koszmary dzieciństwa, ale jest też oskarżeniem przeciwko ludzkiej obojętności, przeciwko zamykaniu się w bastionach swojego małego, zielonego ogródka i traktowaniu tego, co dzieje się obok jako sensacyjnej plotki, a nie prawdziwej ludzkiej tragedii. Niestety spektakl w pewnym momencie wytraca rytm. Wynika to w dużej mierze z tego, że aktorki grające główne role znalazły ze sobą świetny kontakt, natomiast trudno im porozumieć się z innymi partnerami, przez co dialogi stają się trochę drewniane. Mimo to jednak bydgoski teatr może być dumny, gdyż obie ostatnie prapremiery zostały sprawnie zrealizowane, a przy tym próbują powiedzieć coś ważnego o świecie.

Prawdziwym wydarzeniem czwartego dnia Festiwalu Prapremier było jednak obsypane wieloma nagrodami "Made in Poland" (na zdjęciu) Przemysława Wojcieszka. Pisałem o tym przedstawieniu przy okazji poznańskiej Malty. Jednak bydgoskie wykonanie było o wiele ciekawsze, chociażby dlatego, że miejsce akcji zostało dobrane o wiele lepiej niż poznańska Stara Rzeźnia. W Bydgoszczy przedstawienie rozpoczęło się na ulicy pomiędzy blokowiskiem a nieczynnym supermarketem, do którego potem przeniosła się akcja. Na początku Bogusia (Eryk Lubos) porzuca dziewczyna. Całej sytuacji towarzyszy karczemna awantura przed blokiem. Sprawia to, że z okien zaczynają wyglądać przypadkowi ludzie. Stają się mimowolnymi bohaterami całego przedsięwzięcia.

Całość wydaje się trochę tandetnym romansidłem z wątkiem kryminalno-gangsterskim. Jednak to tylko pozór, gdyż ta konwencja zostaje przezwyciężona zjadliwym humorem, który każe wziąć całą sytuację w nawias i zdystansować się do niej. Boguś z wypisanym na czole "Fuck off" łapczywie poszukuje jakiegokolwiek autorytetu. Jego mistrzami stają się nawiedzony ksiądz, nazywany przez parafian "Archiwum X" (Bogdan Grzeszczak), gdyż twierdzi, że miał widzenia podczas misji w Afryce oraz Wiktor, dawny nauczyciel rosyjskiego - alkoholik, który uważa, że cała prawda świata kryje się w poezji rewolucyjnej Władysława Broniewskiego. W tę rolę znakomiecie wcielił się Janusz Chabior i jak do tej pory była to najlepsza rola na festiwalu. Wyważony Chabior przyćmiewa nawet nadpobudliwego i energetycznego Eryka Lubosa. Jego Wiktor jest śmieszny i żałosny w swoim patetyzmie.

Ważnym wątkiem jest też muzyka... Krzysztofa Krawczyka. Jego fanką jest matka Bogusia (Anita Poddębniak). Uważa, że to właśnie Krzysiek odmienił jej życie i na potwierdzenie tego przywołuje jakiś tandetny tekst piosenki. To płyty Krawczyka uratują Bogusia przed śmiercią z ręki gangsterów. Okazuje się bowiem, że jego fanem jest też szef "windykatorów", Fazi (Przemysław Bluszcz) i w takim wypadku nie może "zajebać" Bogusia. Wszystko to sprawia, że "Made in Poland" to opowieść o zwykłych ludziach, ich tęsknotach za lepszym życiem, niespełnieniu, naiwności, potrzebie zmiany, ale też o odpowiedzialności za wszelkie podjęte w życiu decyzje. Ujęte to zostało w ramy blokowej bajki z happy endem. I właśnie ta bajkowa forma usprawiedliwia i podnosi naiwny, na pierwszy rzut oka, tekst, czyniąc z niego bardzo dobre przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji