Artykuły

Mrożek nie taki straszny

Na tle obyczajów i reguł panujących w bloku radzieckim przypadek Mrożka to ewenement i demonstracja polskiej odrębności, nie mniej wyrazista niż w polityce rolnej czy naukowej - donosi tygodnik Nie.

MROŻEK pomagał mi wyrywać panny

W piątek rodzice kupili mi walizkową maszynę do pisania wyprodukowaną w fabryce broni w Radomiu, a w nocy z soboty na niedzielę generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Bodaj we wtorek w Radiu Wolna Europa lektor przeczytał oświadczenie Sławomira Mrożka potępiające stan wojenny, Jaruzelskiego, reżim i realny komunizm.

Poczułem się jak Lucuś, bohater Mrożkowego opowiadania "Ostatni husarz", który nie lubił rosołu na kościach cielęcych i ustroju. Nagrałem oświadczenie i przepisałem je na maszynie w kilkudziesięciu egzemplarzach. Tę pierwszą moją ulotkę w życiu rozrzuciłem na korytarzach szkoły, do której chodziłem - Technikum Łączności w Gdańsku.

Ustrój nie upadł, generał nie odwoła! stanu wojennego, a mojej dywersyjnej akcji nie zauważył nawet esbek z kulawą nogą. Zniechęcony tym, porzuciłem działalność podziemną i zacząłem działać legalnie: przed maturą napisałem tzw. pracę końcową z polskiego, co w mojej szkole było rzadkością; uczniowie oddawali raczej prace z przedmiotów ścisłych. Wypracowanie poświęciłem twórczości Mrożka, a punktem wyjścia było jego oświadczenie o stanie wojennym.

Z rozpędu napisałem list do autora oglądanych wówczas w teatrach całego świata "Emigrantów". W liście - wysłanym na adres Wydawnictwa Literackiego w Krakowie - opisałem zabawę w kotka i myszkę urządzaną przez pasażerów kolejki podmiejskiej i funkcjonariuszy Straży Ochrony Kolei. Sytuacja ta wydawała mi się "jak z Mrożka"; po cichu myślałem, że zainspiruje ona mistrza do napisania opowiadania, a może nawet sztuki... Młodość bywa bezczelna.

Po dwóch tygodniach dostałem list z Paryża. Biała podłużna koperta, niespotykana wówczas w Polsce, kartka z jedwabną nitką, czarny atrament, kilkadziesiąt zdań i podpis Sławomira Mrożka - dzięki temu stałem się obywatelem świata, członkiem elity i powiernikiem jakiejś literackiej tajemnicy... Młodość bywa naiwna.

Poczułem się tropicielem absurdów i agentem Mrożka w Polsce. Co wytropiłem, to opisywałem w kolejnych listach, dodając dowcipy polityczne* oraz fakty z życia prywatnego. Mistrz odpisywał - były to minikomentarze poświęcone sytuacji w Polsce, jakieś ogólne myśli, które wówczas wydawały mi się filozoficzne, zachęty do pisania i życzenia sukcesów.

W roku 1981 ukazały się Mrożkowe "Małe listy" - skrzące się dowcipem miniaturki literackie. W roku 1982, gdy miałem już cztery osobiste listy od autora "Vatzlava", zmieniłem adres - wyjechałem na studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i zamieszkałem w akademiku.

Nadal pisałem do Paryża, dostawałem stamtąd kolejne listy. Odbierałem je w recepcji.

Raz towarzyszyła mi dziewczyna z polonistyki. Wziąłem list, spojrzałem na znaczek.

- Od Mrożka... - rzuciłem od niechcenia, uważnie obserwując reakcję studentki.

- Od tego Mrożka? - zapytała, a po godzinie przeczytaliśmy list razem. W łóżku.

Przed kolejnymi randkami z kolejnymi dziewczętami ze szkoły teatralnej czy akademii sztuk pięknych kupowałem pół litra starowinu lubuskiego (wódka obrzydliwa, ale sprzedawana bez kartek) i niedbale rzucałem na biurko ostatni list od Mrożka.

Działało niezawodnie. Wzbudzałem ciekawość i podziw, co ułatwiało rozmowę i grę wstępną. Nawet napisałem o tym Mrozkowi, co skwitował stwierdzeniem, żebym sobie nie żałował.

Zgromadziłem dwadzieścia dwa listy od mistrza. Korespondencja urwała się po tym, gdy poznałem przyszłą żonę.

W dzisiejszej epoce e-maili, esemesów i czatów nikt już nie traci czasu na pisanie listów czarnym atramentem na białym papierze. A współczesne studentki polonistyki usłyszały o Mrozku dopiero wtedy, gdy umarł.

PRZEMYSŁAW ĆWIKLIŃSKI

pcwikla@redakcja.nie.com.pl

Mrożek nie taki straszny

W licznych publikacjach i enuncjacjach medialnych poświęconych Sławomirowi Mrozkowi w związku z jego śmiercią utrzymuje się rutynowa opinia, był wobec PRL antykomunistycznym opozycjonistą, przez 25 lat emigrantem, tępionym przez komunę. Na bardziej subtelną analizę rzeczywistości nikt się nie wysilił. A szkoda.

Przypadek Mrożka to ciekawe i bardzo wyraziste świadectwo odrębnej pozycji PRL w bloku radzieckim. Owszem, Mrożek po kilkuletnim okresie flirtu z władzą - do 1959 r. był członkiem PZPR - przeszedł politycznie na antykomunizm, rzeczywistość polską oceniał coraz gorzej, od 1963 r. przez ćwierć wieku pozostawał na Zachodzie, od 1968 r. sporadycznie wydawał opozycyjne oświadczenia, ubiegał się o azyl polityczny, obnosił się ze statusem emigranta. Władze PRL zachowywały się jednak tak, jak gdyby owej opozycyjności i emigracyjnej opcji nie zauważały. Zwyczajnie je ignorowały. Przedłużały pisarzowi paszport. Z ociąganiem, ale jednak. Dziesiątki państwowych teatrów wystawiały jego sztuki, państwowe wydawnictwa wydawały utwory, cenzura nie ingerowała. Wystarczy zajrzeć do katalogu Biblioteki Narodowej, aby to sprawdzić. Wyjątkiem był 4-letni okres, 1969-1972, gdy funkcjonował zakaz jego publikacji w retorsji za publiczne potępienie inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Zakaz ten był zresztą dość dziurawy i raczej na pokaz. Biblioteki pozostały pełne utworów Mrożka, a zespoły amatorskie chętnie do jego sztuk sięgały.

Ekipa Gierka po dojściu do władzy wszelkie zakazy uchyliła i sytuacja wróciła do normy. Władze udawały, że nie dostrzegają opozycyjności pisarza i nie traktują go jak politycznego emigranta. Krakowskie Wydawnictwo Literackie starało się nawet nadrobić 4-letnie zaniechania i w 1973 r. wydało w dużych nakładach 3 zbiory utworów Mrożka, 2 tomy dramatów i jeden opowiadań. Później regularnie publikowało nowe utwory pisarza i wznawiało stare. Masowo wystawiane były jego sztuki, zawierano umowy, płacono honoraria. "Tango" było lekturą szkolną. I tak do końca PRL.

A trzeba przyznać, że Mrożek ułatwiał ten liberalizm, nie prowokował. Jego polityczne wystąpienia były rzadkie, w twórczości zaś penetrował problemy uniwersalne, ponad ustrojowe.

Na tle obyczajów i reguł panujących w bloku radzieckim przypadek Mrożka to ewenement i demonstracja polskiej odrębności, nie mniej wyrazista niż w polityce rolnej czy naukowej.

W pozostałych państwach bloku emigrantów z krajowego życia kulturalnego całkowicie eliminowano, nawet jeśli nie przejawiali politycznej wojowniczości. Chyba że się nawrócili jak Wertyński. Nawet dla noblisty Iwana Bunina nie zrobiono w ZSRR wyjątku. Nawiasem mówiąc, Bunin w Polsce Ludowej po 1956 r. był normalnie wydawany.

W czarnej legendzie PRL, jaką solidaruchy od lat lansują i uprawiają, na jakikolwiek obiektywizm czy choćby poprawność intelektualną, nawet w takich wyrazistych przypadkach jak Sławomira Mrożka, nie stać nikogo, od "Gazety Wyborczej" do "Do Rzeczy".

L

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji