Artykuły

Rosyjska sopranistka: Jakby we mnie telepała się pszczoła

- Przeciętny muzyk jest samotny, niepotrzebny i nieszanowany - mówi Julia Lezhneva, "muzyczne objawienie", "anielski głos", "następczyni Callas", w rozmowie z Joanną Michalską z Gazety Wyborczej - Wrocław.

24-letnia Rosjanka, która na światowe estrady trafiła z "końca świata", dystansuje się od tych określeń nadawanych jej przez media i wielbicieli. Choć skromna, jest świadoma niezwykłości swojego głosu, który usłyszymy we Wrocławiu.

Rozmowa z Julią Lezhnevą:

Joanna Michalska: Pani zawsze uśmiecha się, śpiewając. Świadomie?

Julia Lezhneva: Gdy w przyszłości będę uczyć śpiewu, powiem moim uczniom: "Kiedy trema zaczyna was paraliżować, uśmiechnijcie się". Rodzice i mój chłopak, który akompaniuje mi jako pianista, mówią, że uśmiechnięta brzmię zupełnie inaczej.

Śpiewając, patrzy pani w górę.

- Patrzę w niebo, śpiew ma związek z duchowością. Jestem religijna, choć moja historia jest dość nietypowa - mama była muzułmanką, tata natomiast odkrył, że siedmiu jego przodków było popami. Tradycję przerwał pradziadek, który z kolei chciał zostać muzykiem. Jego ojciec zabronił mu tego pod groźbą wykluczenia z rodziny.

A pani nie była namawiana do zdobycia bardziej praktycznego zawodu?

- Przeprowadziliśmy się z Sachalinu do Moskwy, bo rodzice bali się, że stracą pracę.. W stolicy tata nie znalazł już zatrudnienia w geofizyce i został informatykiem. Rodzice przekonali się, że żaden zawód nie zapewnia pracy. Mama uważała, że dziewczynka powinna "uczyć się piękna" - tańca, gry na instrumencie, śpiewu. Nauczyciele powiedzieli jej, że mam talent. Zaufała im, ale tłumaczyła mi, że muzyka musi być najważniejsza w życiu, jeśli ma być zawodem. Ostrzegała, że przeciętny muzyk jest samotny, niepotrzebny i nieszanowany. Usłyszała to kiedyś od swojego taty.

Miała pani sporo szczęścia, że mama posłuchała rad pedagogów.

- Pozwoliła mi zrealizować wszystko, co dla niej było nieosiągalne. Chciała być śpiewaczką, uczyła się gry na dombrze, tradycyjnym rosyjskim instrumencie, z powodzeniem występowała z chórem. Ale żyła "na końcu świata", miała dwie młodsze siostry, a dziadek chciał, żeby któreś z dzieci, tak jak on, zostało geofizykiem. Nigdy nie żałowała pójścia na ten kierunek, bo na studiach. poznała mojego tatę.

Jaki był położony na końcu świata, na krańcu Azji, Sachalin?

- Ma typowo rosyjski charakter, choć żyje tam sporo Koreańczyków. Mieszkaliśmy na przedmieściach, dużo bawiłam się w ogrodzie, a mama zerkała na mnie z okna na piątym piętrze.

Na festiwalu zaśpiewa pani w koncercie "Włochy widziane z Północy". Dla pani Italia to ?

- Miejsce, w którym mogłabym żyć. Źródło natchnienia. Wszyscy kompozytorzy albo byli Włochami, albo inspirowali się Italią. Tamtejsze jedzenie, klimat są bardzo zdrowe dla głosu. Niestety, póki co byłam tylko w Mediolanie, gdzie wszyscy są nerwowi.

Pojechała tam pani nagrywać z maestrem Antoninim. Jak się z nim pracuje?

- Muzykę traktuje niezmiernie poważnie. Prywatnie jest zabawny, rozmawiamy dużo o życiu, o jego córeczce. W trakcie koncertów i prób daje z siebie wszystko, nie zważa na zmęczenie, zdrowie - gdy na to patrzę, mam obawy, czy coś mu się nie stanie.

Razem z nim i Giardino Armonico wystąpiłam w "Ottone in Villa" Vivaldiego, mojej pierwszej włoskiej operze. Antonini zaprosił mnie do Mediolanu, żebym uczyła się włoskiej wymowy oraz śpiewania recytatywu, który jest ogromnie ważny w barokowej operze, musi brzmieć naturalnie jak rozmowa. Najpierw Giovanni kazał mi tylko mówić. Gdy był zadowolony, mogłam zacząć śpiewać. Tydzień z nim to były najintensywniejsze lekcje w moim życiu.

Na koncercie z maestrem zaśpiewa pani "Exsultate, jubilate" Mozarta. Podobno to jeden z pani ulubionych utworów.

- Uczyłam się go jako dziecko., słuchając pożyczonej od nauczycielki płyty. W bibliotece w Moskwie prawie nie było interesujących mnie nut, a "Exsultate, jubilate" udało mi się znaleźć.

To nie jest za trudny utwór dla dziecka?

- Śpiewam głosem dorosłej kobiety, odkąd miałam jedenaście lat. Ucząc się fortepianu, chodziłam na chór w szkole muzycznej. Pamiętam, jak przyszłam na lekcję i powiedziałam, że źle się czuję i chcę iść do domu, co było nietypowe, bo uwielbiałam chór. Nauczycielka zgodziła się usprawiedliwić mi nieobecność, jeśli zaśpiewam cokolwiek. Zaczęłam jakieś ćwiczenie i okazało się, że coś dziwnego dzieje się z moim głosem. Profesorka przykazała, żebym pobierała prywatne lekcje, i powiedziała, że już nigdy nie wrócę do chóru.

To był decydujący moment?

- Było ich kilka. Razem z przyjaciółką ze szkoły parodiowałyśmy zasłyszane w telewizji primadonny operowe. Śpiewałam sobie, żeby nie powiedzieć "darłam się", dość bezrefleksyjnie, a moją mamę tak zadziwiła siła głosu dziecka, że zabrała mnie do profesorki śpiewu.

Kiedy przygotowywałam się do egzaminów do średniej szkoły muzycznej, korepetytorka zwróciła uwagę na mój głos i zorganizowała mi malutki recital w muzeum, w którym dawała wykłady. Stanęłam na scenie w pięknej sali jako niezwykle nieśmiała dziewczynka, która nigdy nie opowiadała o swoich uczuciach, a teraz miałam otworzyć się przed obcymi. Przekonałam się, że długotrwałe ćwiczenie utworu oswaja mnie z uzewnętrznianiem emocji. Kiedy weszłam na estradę, miałam już przygotowany przekaz.

Dziś też stresują panią występy?

- Zawsze czuję, jakby wewnątrz mnie telepała się pszczoła. Gdy ogarnia mnie taki strach, że mogłabym nie wydać z siebie dźwięku, skupiam się na pięknie muzyki i śpiewam trochę automatycznie, nie myśląc o detalach. Publiczność potrzebuje szczerości, a nie zestawu umiejętności technicznych. To głos wzrusza, a głos albo jest nam dany, albo nie.

Mówiła pani, że w Moskwie trudno było zdobyć nuty z muzyką dawną, skąd więc takie zainteresowania?

- Któryś z nauczycieli dał mi płyty z Bachem w wykonaniu Cecilii Bartolli. Jako dziecko nie lubiłam śpiewu operowego, bo myślałam, że jest nienaturalny. Mój pogląd zmieniła Cecilia. Słuchałam jej po dwieście razy dziennie, więc umiałam wszystko na pamięć, choć słowa śpiewałam mniej więcej, bo nie znałam włoskiego. Barok stał się muzyką mojej duszy.

A jednak rzadko możemy oglądać panią w operze.

- Uważam na liczbę występów, zwłaszcza oper, bo mój głos jest młody i delikatny, nie mam doświadczenia w pełnowymiarowych inscenizacjach. Nie czuję się jeszcze pewnie jako aktorka, dlatego odgrywam role drugoplanowe. Nie wiążę się z jednym teatrem. Lubię być wolna i co parę miesięcy zmieniać miejsce i spotykać nowych ludzi - to jest najciekawsze w moim zawodzie. Z drugiej strony muszę co jakiś czas wrócić do domu. Bycie artystą kosztuje wiele energii, dlatego potrzebuję przyjaciół. Oni jednak wypytują o moje występy, a ja w domu chcę być Julią, a nie wykonawcą. Wiodę więc podwójne życie.

Te światy przenikają się pewnie, gdy trzeba ćwiczyć.

- W domu oszczędzam głos. Czasami jestem jak warzywo - nic konkretnego nie robię. Jeżdżę na rowerze, jem to, co lubię, odwiedzam babcię. Dopiero parę tygodni przed występem zaczynam się przygotowywać. Choć tak naprawdę, żeby oszczędzać głos, musiałabym nie być tak wielką gadułą.

*Julia Lezhneva - studiowała śpiew i grę na fortepianie w Konserwatorium Moskiewskim. Laury w prestiżowych konkursach wokalnych zdobywała jako najmłodsza uczestniczka w historii. Występowała u boku Placida Dominga, współpracowała z Les Musiciens du Louvre Marca Minkowskiego i Europa Galante Fabia Biondiego. Jako pierwsza rosyjska śpiewaczka operowa w historii podpisała kontrakt na wyłączność z renomowaną wytwórnią płytową Decca, którego efektem jest album Alleluja z udziałem Il Giardino Armonico pod dyrekcją Giovanniego Antoniniego. Wystąpi na koncercie "Włochy widziane z Północy" 12.09 o g. 19 w katedrze Marii Magdaleny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji