Artykuły

Historie z Małej Moskwy

- Nie zamierzamy zapominać, w jakim historycznym czasie Rosjanie byli w Legnicy i dlaczego nasze miasto nazywa się do dziś "Małą Moskwą". Ale nie chcemy tego wypominać. Jeżeli nie będziemy rozmawiać o tym, co nas dzieli, zatrzymamy się na tym poziomie postrzegania świata, na którym są teraz kibice i prawica. To nie jest happening polityczny, nikt nie będzie na naszej historii zbijać kapitału. Po to zrobiliśmy ten projekt, żeby rocznicę wyjścia wojsk rosyjskich odebrać politykom, a oddać artystom i społecznikom - mówi Jacek Głomb, reżyser, dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, twórca projektu "Dwadzieścia lat po".

Jak z góry wygląda Legnica? Jak talerz pierogów. W połowie ruskie, w połowie leniwe - tłumaczył fenomen miasta dzielonego przez Rosjan i Polaków peerelowski dowcip. To tu miało swoją siedzibę dowództwo Północnej Grupy Wojska Armii Radzieckiej stacjonującej w Polsce, tu mieszkało ok. 30 tysięcy żołnierzy, oficerów i pracowników cywilnych, blisko jedna trzecia mieszkańców Legnicy. Opuścili miasto 16 września 1993 roku. W rocznicę tego wydarzenia, 13-15 września, legnicki Teatr im. Heleny Modrzejewskiej organizuje artystyczno-społeczny projekt "Dwadzieścia lat po", którego częścią jest spotkanie polskich i rosyjskojęzycznych legniczan.

Rozmowa z Jackiem Głombem:

Beata Maciejewska: Kto z kim spotyka się po dwudziestu latach: dawni wrogowie czy dobrzy znajomi, którzy w sprzyjających okolicznościach mogli być, a czasem byli przyjaciółmi?

Jacek Głomb: Nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi. Jasne, że Armia Radziecka była w całej Polsce, ale w żadnym innym mieście jej żołnierze, ich rodziny, pracownicy cywilni nie związali się tak blisko z mieszkańcami. Z jednej strony byli okupantami, choć oni tego tak nie oceniali, mówili i wierzyli, że są armią sojuszniczą. Z drugiej strony byli sąsiadami, mieszkali w tych samych kamienicach i blokach co Polacy. Ich dzieci bawiły się razem na podwórkach, oni spotykali się z kubełkami przy śmietnikach, prowadzili wspólne interesy, handlowali, pomagali sobie. To oczywiste, że w takim świecie, nawet jeśli jest pęknięty, rodzą się przyjaźnie, a nawet miłości.

Z tą największą, tak pięknie opowiedzianą przez Waldemara Krzystka w filmie "Mała Moskwa", zakończoną jednak tragicznie niewyjaśnioną do dziś śmiercią Rosjanki Lidii Nowikowej. Bo przecież ta wrogość jednak istniała?

- Oczywiście. Choć myślę, że przede wszystkim była to wrogość wobec systemu, którego ofiarami oni też się stali. Ale nie ulega wątpliwości, że cień rzucany przez armię Wielkiego Brata był - szczególnie w latach 40. i 50. - straszny. Żołnierze radzieccy nie przyjechali na wycieczkę krajoznawczą, obie strony miały świadomość, kto jest kim. Tylko że oprócz historii politycznej jest także historia ludzka, indywidualna. Jeden z legnickich opozycjonistów, malujący na murach antyradzieckie napisy, uratował tonącą rosyjską dziewczynkę i został "gierojem" opisanym w rosyjskiej gazecie.

To jak sklasyfikować taką wrogość? Ilu Rosjan zostało w Legnicy?

- Około 30-40 osób, ale to bardzo aktywna grupa.

Chce pan projektem "Dwadzieścia lat po" pomóc legniczanom zmierzyć się ze swoją skomplikowaną historią czy raczej opowiedzieć Polsce, że miała u siebie - i nie widziała! - miasto podzielone, "Małą Moskwę".

- Ani jedno, ani drugie. Chcę przede wszystkim spotkać ludzi i pogadać. Tylko szczera rozmowa oczyszcza. Najgorsze jest takie szeptanie po kątach, każdy u siebie, i zamiatanie pod dywan. Nie wiem, czy się dogadamy, pewnie nie. Ale mam nadzieję, że oni wyjadą, lepiej nas rozumiejąc. A my ich. Marcin Zaremba, historyk, którego nie można posądzić o służbę jakiejkolwiek ideologii, napisał we wstępie do swojej świetnej książki "Wielka trwoga", że nadszedł czas na odpolitycznienie powojennej przeszłości, na pochylenie się nad zjawiskami społecznymi, nad codziennym życiem Polaków. "Przestrzenią nieomal zupełnie nieprzedstawioną przez badaczy pozostaje świat zbiorowych wyobrażeń, opinii i emocji, które powinniśmy odtworzyć i zastanowić się, jaki miały wpływ na zachowania i postawy ludzi. Bo wtedy lepiej zrozumiemy kontekst wydarzeń historycznych".

Odwołujecie się do tych emocji. W sobotę, 14 września, organizujecie biesiadę wspomnieniową aktualnych i byłych mieszkańców Legnicy: Polaków, Rosjan, Białorusinów, Ukraińców. Czyje emocje są większe - nasze czy ich?

- Sądzę, że ich. Szacuje się, że przez 48 lat przez Legnicę przewinęo się ok. 800 tys. obywateli byłego Związku Radzieckiego. Legnicę jako miejsce urodzenia czy szkolnej edukacji mają w swoich życiorysach m.in. Olena Pidruszna, aktualna mistrzyni świata w biatlonie, Aleksander Sokurow, wybitny reżyser filmowy i zdobywca Złotego Lwa w Wenecji, oraz kawaler francuskiej Legii Honorowej, światowej sławy ilustrator i karykaturzysta Michaił Zlatkowski.

Ale to już dwadzieścia lat, jak "Mała Moskwa" znikła!

- Nie znikła. Owszem, przeszła do historii, ale nie znikła, stała się wspomnieniem. Nie tylko dla Polaków, ale i dla rosyjskojęzycznych legniczan i ich rodzin, bo wielu z nich z sentymentem wraca do swoich młodych lat i czasu wojskowej służby w Legnicy. Dowodzą tego zarówno liczne rosyjskie fora internetowe integrujące tę społeczność, jak i fakt, że chcą tu przyjeżdżać. Oni mówią i piszą o Legnicy jak o raju utraconym, cudownej krainie dzieciństwa, eldorado. Proszę pamiętać, że wyjeżdżali do kraju, w którym nikt na nich nie czekał, do często strasznych warunków.

A legniczanie co czują? Bo chyba nie tęsknią za rajem utraconym...

- Myślę, że są ciekawi tego spotkania. Do mojej asystentki przyszedł pan z prośbą o pokazanie listy gości z krajów b. ZSRR, którzy zapowiedzieli swój przyjazd. Wśród 140 nazwisk znalazł nazwisko swojej pierwszej miłości. 20 lat temu nagle go opuściła, teraz mają się znowu zobaczyć. Ktoś powie: banał, kicz. Ja uważam, że to fantastyczne!

Mniej przyjemne emocje też się już pojawiły. Kibole i wszechpolacy domagają się odwołania wizyty Rosjan. Wszechpolacy zapowiadają, że jeżeli ktoś "uznaje Sowietów za bohaterów i organizuje dla morderców i oprawców fety", może się spodziewać ich wizyty...

- Nie zamierzamy zapominać, w jakim historycznym czasie Rosjanie byli w Legnicy i dlaczego nasze miasto nazywa się do dziś "Małą Moskwą". Ale nie chcemy tego wypominać. Jeżeli nie będziemy rozmawiać o tym, co nas dzieli, zatrzymamy się na tym poziomie postrzegania świata, na którym są teraz kibice i prawica. To nie jest happening polityczny, nikt nie będzie na naszej historii zbijać kapitału. Po to zrobiliśmy ten projekt, żeby rocznicę wyjścia wojsk rosyjskich odebrać politykom, a oddać artystom i społecznikom.

Ale nie tylko polskim?

- Oczywiście, że nie. Dlatego zaprosiliśmy m.in. buntowniczą kapelę Leningrad z charyzmatycznym liderem Siergiejem Sznurowem, kontestującą od lat "jedynie słuszną ideologię", i dokumentalnyTeatr.doc z Moskwy, który swoje opowieści układa z osobistych relacji. Jego reżyser Talgat Batałow i producent Aleksiej Kriżewski w kwietniu przyjechali do Legnicy, żeby zebrać wspomnienia mieszkańców miasta o latach polsko-radzieckiego sąsiedztwa.

Także tych handlowych? Moja sąsiadka wciąż opowiada, jak jeździła do Legnicy kupować złoto, benzynę i radzieckie telewizory, przemycone w wojskowym transporcie, a ja z początków swojej dziennikarskiej pracy zapamiętałam rolnika, który skupił od żołnierzy radzieckich 525 granatów po okazyjnej cenie 25 tys. za sztukę (czyli 2,5 zł w dzisiejszej walucie) i proboszcza spod Legnicy chwalącego się wyposażeniem gabinetu radzieckiego generała.

- O handlowych też będzie, dlatego spektakl nazywa się "Rzeczy". Nie chcemy politycznych akademii "za" lub "przeciw", chcemy spotkania ponad podziałami, ponad ideologiami.

Pan od kilkunastu lat opowiada językiem teatralnym o tym "pękniętym" mieście. "Ballada o Zakaczawiu", "Wschody i Zachody Miasta", "Operacja Dunaj", spektakle głośne i obsypane nagrodami wyrastają z historii. Ale tej ludzkiej.

- Bo mnie przede wszystkim taka interesuje. Jestem z wykształcenia historykiem, kiedyś chciałem, "śladem doktora Judyma", uczyć historii na wsi... Teraz jest taki trend w historii, żeby od ogółu przejść do szczegółu, poznać dzieje pojedynczego człowieka wciągniętego w tryby wielkich wydarzeń. Legnica jest skarbnicą takich fascynujących historii. Po wojnie mieszkali tu obok siebie Polacy, Niemcy (do lat 60. została duża grupa mieszkańców Liegnitz), Żydzi, przesiedleni tu w trakcie Akcji "Wisła" Łemkowie, greccy emigranci polityczni, Ukraińcy i Rosjanie. Nacje, kultury, języki, wyznania mieszały się, co miało też ciemne strony. Zdarzały się awantury, mur wrogości rósł, ale musieli się dogadać.

Pan im trochę w tym pomógł, organizując w 2004 roku Wielki Zjazd Legniczan. Przyjechali?

- Przyjechali. Żydzi z Izraela, Niemcy z Wuppertalu, opozycja solidarnościowa ze Skandynawii, Rosjanie. Nagle Legnica stała się światowym miastem, ta legnicka emocja wszystkich połączyła.

Teraz też połączy?

- Nie wiem, to jak z premierą teatralną: wyjdzie albo nie wyjdzie. Gramy na różnych fortepianach: organizujemy poważną konferencję naukową, robimy pokaz grup rekonstrukcyjnych z różnych epok historycznych, zapraszamy na spektakle teatralne, koncert Leningradu, pokaz filmu dokumentalnego. Nie mam ambicji załatwienia globalnych problemów. Chcę tylko, żebyśmy się spotkali i porozmawiali o ludzkich historiach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji