Artykuły

Ciotki rewolucji jadą na jałowym biegu

"Lubiewo: Ciotowski bicz" w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Ciąg dalszy prowokacyjnego "Lubiewa" na stołecznej scenie IMKI nie ma już tej siły co krakowska premiera sprzed dwóch lat.

Teatr IMKA Tomasza Karolaka lubi odnosić się do problemów współczesnej Polski. Rozliczać z historią najnowszą, opowiadać o kondycji Polaków, burzyć mity, które narosły w ich świadomości. Weryfikować nasze wyobrażenia o sobie. W ten kontekst miała wpisywać się ostatnia premiera, czyli "Lubiewo, ciotowski bicz" przygotowana wspólnie z Nowym Teatrem w Krakowie.

Rzecz dotyczy pary podstarzałych homoseksualistów o wdzięcznych pseudonimach Patrycja i Lukrecja - bohaterów głośnej, skandalizującej powieści Michała Witkowskiego. Poznaliśmy ich w spektaklu "Lubiewo" zrealizowanym w Krakowie przed dwoma laty.

Tamtej premierze towarzyszyła atmosfera sensacji, bo reżyserowi Piotrowi Sikluckiemu trudno było skompletować obsadę. Wielu renomowanych aktorów odrzucało propozycję zagrania głównych bohaterów, podobno nie chcąc być utożsamianymi z tymi postaciami.

Po długich poszukiwaniach Siklucki skompletował wówczas obsadę, a zwłaszcza świetny duet Piotr Sanakiewicz i Edward Kalisz. Obaj występują też w części drugiej. O ile jednak pierwsza, która wywołała przewidywane emocje, zachwyty i zgorszenia, była próbą przełamania tabu, o tyle obecna kontynuacja jej nie wniosła do tej dyskusji niczego nowego.

Bohaterowie prowadzą coraz bardziej nudne opowieści, choć nadal dość pikantne, żeby nie powiedzieć pieprzne. W pierwszym "Lubiewie" Patrycja i Lukrecja mogły uchodzić za "ciotki rewolucji obyczajowej", teraz jednak są tylko pociotkami.

Ci, którzy byli zgorszeni, pozostaną nimi i teraz. A aktorzy niczego nowego nie wnieśli do kreowanych postaci. Zmienili tylko miejsce akcji na publiczny szalet. Witkowski najwyraźniej zdawał sobie sprawę z wtórności obecnej inscenizacji i dokleił, trochę na siłę, wątek karła homoseksualisty, który też walczy o swoje prawa. Oprócz odtwórców głównych bohaterów poziom aktorski całości jest, delikatnie mówiąc, umiarkowany. W pamięci pozostaje więc przede wszystkim przebój Ireny Santor "Już nie ma dzikich plaż". Cóż. Nie warto wchodzić dwa razy do tej samej rzeki, mówi stare przysłowie, i coś w tym jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji