Artykuły

Bankierzy mało zachwycający

"Frank V" w reż. Rudolpha Strauba w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Bogactwo. Tym słowem kluczem można opisać najnowszy spektakl Teatru Rozrywki. Bogactwo, czyli inscenizacyjny przepych, króluje na scenie. O bogactwie, czyli żądzy posiadania, nieustannie się mówi. Bogactwa wrażeń jednak jakby trochę mniej.

Przeciętny widz kojarzy nazwisko Friedricha Dürrenmatta zwykle z jego dwoma najpopularniejszymi dramatami: "Wizytą starszej pani" oraz "Fizykami". Chorzowski Teatr Rozrywki zaryzykował i wespół ze szwajcarskim reżyserem Rudolphem Straubem wyprodukował mało znaną sztukę muzyczną dramatopisarza pt. "Frank V". Przyczynkiem do jej wystawienia była, jak wyjaśnia reżyser: "krzycząca aktualność słów Dürrenmatta". Kryzys finansowy, w jakim wciąż tkwi cały świat, spowodowany został nadużyciami w sektorze bankowości.

Praktyki stosowane przez instytucje bankowe wobec swoich klientów zostały uznane przez amerykański Kongres za przestępstwo. Jednak zamiast je ukarać, pospieszono im na pomoc. I o tych właśnie machlojkach groteskowo krzyczy, mimo że napisany ponad pół wieku temu, "Frank V".

Akcja tej czarnej komedii kryminalnej toczy się wokół założyciela banku i jego świty, która nielegalnymi metodami skłania potencjalnych klientów do lokowania majątku w banku Franka.

Cel Franka i jego "bankierskiej" ekipy jest jeden: długie dolce vita za ukradzione pieniądze z dala od Szwajcarii. Plan ten jednak zostaje zniweczony przez tajemniczego szantażystę.

Sztuka Dürrenmatta jest parabolą mającą unaocznić widzom pewne mechanizmy społeczne celem obśmiania ich. W owej "komedii bankierskiej" (bo taki jest podtytuł sztuki) bohaterów pozytywnych jest jak na lekarstwo - jeśli takowy się pojawia, to zwykle zostaje uśmiercony.

Czarne charaktery władają sceną, a w swoich poczynaniach są zarówno niesmaczne, jak i śmieszne. Budzą politowanie oraz niechęć.

I tu pochwalić należy aktorów, którzy, wcielając się w bandę opryszków ukrytych pod garsonkami i garniturami, wykonali kawał solidnej, zespołowej pracy. Nie ma tutaj kreacji wybitnej, która mogłaby "ukraść" ten spektakl innym aktorom.

Gdyby jednak pokusić się o to, kto wypadł najlepiej na tle zespołu, to - moim zdaniem - byłaby to kreacja Elżbiety Okupskiej jako Otylii Frank. Aktorka gra najbardziej przekonująco, uruchamiając wachlarz skrajnie różnych emocji. Ma to szczęście, bo pomaga jej w tym konstrukcja postaci: Otylia jako jedyna przechodzi proces przemiany i jest najbardziej ludzka.

Na drugim biegunie znajduje się partnerujący Okupskiej Artur Święs. Jako tytułowy Frank razi nadekspresją i niezbyt wyrafinowanymi gagami, chcąc na siłę rozśmieszyć widownię (scena, kiedy Frank nudzi się w domu, czy też scena zabójstwa Bokmanna). Dlatego też wypada najmniej atrakcyjnie.

Gołym okiem widać, że w przygotowanie spektaklu włożono mnóstwo pracy i pieniędzy, o czym świadczą m.in. piękna i kosztowna scenografia oraz wymyślne i różnorodne kostiumy. Jednak coś tutaj nie gra. Problem "Franka V" tkwi w strukturze samego dramatu. Właśnie - dramatu, a nie musicalu, bo najnowsza propozycja Rozrywki niewiele ma wspólnego z klasycznym musicalem.

Składają się na nią przede wszystkim czasem przydługie, chwilami nużące dialogi, jedynie poprzetykane piosenkami. W dodatku owe muzyczne wstawki, które nijak nie pozwalają aktorom na rozśpiewanie się, mają na celu (dodatkowo!) spowolnienie akcji, a ich celem jest - na wzór brechtowskiego efektu obcości - wywołanie u widza przemyśleń na przedstawiony temat.

Wybierając się zatem na "Franka V", należy przygotować się na ponad-dwugodzinną atrakcyjnie opakowaną tragikomedię, w której czasem obraz, na siłę komiczny, rozmija się z wcale niewesołą treścią (miejscami, niestety, wiejącą nudą).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji