Artykuły

Warszawa. "Kabaret warszawski" wreszcie w stolicy

"Kabaret warszawski" Krzysztofa Warlikowskiego wraca do miejsca poczęcia. Dziś warszawska premiera w Nowym Teatrze.

Spektakl grany będzie w Hali Warsztatowej przy ul. Madalińskiego do soboty 28 września. We wtorek pokaz specjalny pierwszej części dla tych, którzy przed wakacjami z powodu kontuzji Magdaleny Cieleckiej oglądali tylko drugą.

Rozmowa z Mają Ostaszewską

Dorota Wyżyńska: Graliście "Kabaret warszawski" na Open'erze. Czy energia tej specyficznej publiczności, która przyjeżdża na festiwal muzyczny, przenosiła się na scenę?

Maja Ostaszewska: Zdecydowanie tak. Mieliśmy genialny odbiór, a na widowni nadkomplety. Rok wcześniej pokazywaliśmy na Open'erze "Anioły w Ameryce". Wtedy niepokoiliśmy się, czy w ogóle ktoś do nas przyjdzie, czy ludzie o tej porze, bo zaczynaliśmy przedstawienie w południe, nie będą spać po nocnych koncertach.

Mimo naszych obaw publiczność dotarła, każdego dnia pod namiot przychodziło ponad 2 tys. osób. W tym roku jechaliśmy na festiwal z niepokojem, czy uda się to powtórzyć. Ale publiczność nie zawiodła. To specyficzna widownia - taka rockandrollowa. Ma w sobie otwartość i radość. Chłonie spektakl bez cynizmu...

...który czuje się w Warszawie?

- Czasem, bo mamy wspaniałą widownię, jesteśmy zresztą otwarci na krytykę. Ale na Open'erze przyjęcie było tak gorące jak na koncertach rockowych. Po spektaklu niesamowite brawa, entuzjastyczne wrzaski. To się udziela.

A jednocześnie warunki do grania są prowizoryczne, w namiocie jest słaba akustyka. Jeśli na scenie obok trwają próby muzyczne, strasznie to słychać. Nie wspominając już o deszczu bębniącym w namiot. Ale to wszystko wpisuje się w poetykę tego festiwalu. I daje siłę.

Wieczorami chodziliście na koncerty?

- Tak, ale do rana nie zostawałam, mając świadomość, że trzeba być w formie następnego dnia. Inna sprawa, że po spektaklach Krzyśka tak łatwo nie zasypiam, jestem na adrenalinie. Na festiwalu byliśmy dodatkowo rozkręceni, tak jak wszyscy, którzy tam przyjeżdżają. Zmęczenie poczuliśmy dopiero po wyjeździe.

Po Open'erze czekało was kolejne ekstremalne doświadczenie teatralne, czyli festiwal w Awinionie.

- Te wyjazdy z teatrem są dla nas niezwykle ważne. To nie do przecenienia móc zobaczyć i skonfrontować się z tym, jak postrzega nas świat. Krzysztof Warlikowski jest bardzo dobrze przyjmowany we Francji. Ma tam wierną publiczność. "Kabaret warszawski" otwierał nową scenę na festiwalu. Atmosfera była euforyczna, w Awinionie w tym czasie całe miasto tętni życiem teatralnym, czasem aż przydusza liczbą ulotek i plakatów.

Krzysztof Warlikowski mówił, że "Kabaret warszawski" przygotował na Warszawę. Że opowiadając o Niemczech czasów Republiki Weimarskiej, w których władzę przejmują faszyści, i Nowym Jorku po 11 września, chce zwrócić uwagę na to, co dzieje się tu i teraz. Jak spektakl został odebrany w Awinionie?

- Mieliśmy wspaniałe przyjęcie, poza jedną recenzją wszystkie inne były bardzo dobre. Zobaczymy, jak będzie teraz w Warszawie. W tekście, który znalazł się w programie do spektaklu, jest zdanie oddające - mam wrażenie - intencje reżysera. Że w tych dwóch światach Berlina i Nowego Jorku przegląda się dzisiejsza Warszawa. "Kabaret warszawski" opowiada o naszych problemach, o naszym zderzaniu się z nietolerancją polityczną i obyczajową. O prawie do wolności, do spełnienia. O próbie zepchnięcia na margines społeczny każdego, kto nie podporządkuje się konserwatywnym regułom.

"Kabaret warszawski" to spektakl o enklawach wolności. Czy taką enklawą jest Nowy Teatr?

- Dla mnie zdecydowanie tak. Jesteśmy taką wspólnotą twórczą. Ludźmi o bardzo różnych pomysłach na życie i poglądach politycznych. Od lat tworzymy grupę, która się lubi, wspaniale spędza ze sobą czas. Jesteśmy silnymi osobowościami, więc nikt nikomu nie siedzi na głowie. To cenne, bo kiedy potrzebujemy ciszy, spokoju, to nikt nie ciśnie, że cała grupa musi robić to samo, każdy ma przestrzeń dla siebie. Nowy Teatr to miejsce, w którym czujemy się wolni. Miejsce ciągle żywe, pulsujące, bo lubimy się też twórczo kłócić.

A to, że gracie w niewyremontowanej, niedogrzanej hali, przygnębia?

- Wydawałoby się, że tak źle, smutno i tak skromnie, ale paradoksalnie to jest naszą siłą. Ta hala ma energię, nie jest jakimś nowym plastikowym budynkiem bez charakteru, bez duszy. Gra się tu wspaniale. A do prowizorki jesteśmy przyzwyczajeni, bo przecież przez ostatnie lata cały czas się tułaliśmy po wynajmowanych salach. Dobrze, że wreszcie mamy coś na stałe. Był taki moment, kiedy wydawało się, że nawet tego nie będzie. Myślę, że wtedy byśmy się rozpadli.

Czy wchodząc w kolejne spektakle Krzysztofa Warlikowskiego, nigdy nie masz wątpliwości?

- Przy "Kabarecie..." miałam. Na szczęście Krzysztof ma niesamowitą moc porządkowania, nazywania, wypełniania przestrzeni, nadawania temu własnej formy. On ma niezwykłą wyobraźnię, która przekracza nasze wyobrażenie. Kiedy jeszcze przed próbami mówimy o nowym projekcie, my to odczytujemy tylko na poziomie liter. Jestem bardzo szczęśliwa, że się nie wycofałam.

"Krzysiek nigdy nie ukrywał, że czerpie z naszych prywatnych relacji. Kiedy spojrzeć na moje postaci z jego spektakli, można w nich zobaczyć tę samą kobietę" - mówiła mi w wywiadzie Magdalena Cielecka. Masz podobne odczucia?

- Nie powiedziałabym, że czerpie z naszej prywatności. Ma swój klucz w obsadzaniu nas. W kolejnych postaciach, które nam powierza, pojawiają się pewne wspólne tony. Prawdą jest, że u Krzyśka gram często kobiety na granicy załamania emocjonalnego, nerwowego, które są z jednej strony pogubione, a z drugiej... jest w nich niezwykła siła szczerości. Krzysztof nie oczekuje od nas, żebyśmy na siłę szukali czegoś, co sprawi, że rola będzie atrakcyjna.

Dla mnie ciekawe jest też to, że w "Kabarecie..." gram postać, która na początku jest trochę z tymi nietolerancyjnymi widzami. Dopiero w trakcie spektaklu odbywa podróż. Od dystansu i niechęci do tych wszystkich kolorowych ptaków po całkowite zakochanie się w nich i świadomość, że właśnie oni są autentyczni. To oni pomagają mojej bohaterce się otworzyć, zrozumieć, kim jest, wyrwać się z jakiejś skorupy, konwenansu, wyobrażeń na temat samej siebie.

Czy "Kabaret..." dzięki tej podróży Open'er - Awinion zmienił się?

- Na pewno bardzo się scalił. Mamy jutro dodatkowy pokaz pierwszej części, obiecany widzom, którzy przed wakacjami oglądali tylko drugą. I już się denerwujemy, jak to wyjdzie, bo o ile wtedy nie było większego problemu z graniem połowy, o tyle teraz jest to absolutnie całość, nie potrafimy już tego rozdzielić. Mieliśmy szansę trochę się rozegrać, więcej zrozumieć. Taki urok teatru Krzysztofa Warlikowskiego, że przedstawienie, zwłaszcza na początku grania, zmienia się, dojrzewa. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jesteśmy gotowi ze spektaklem dopiero po paru dobrych przejściach przy publiczności.

"Kabaret warszawski": warszawska premiera 23 września, godz. 19, pokaz pierwszej części 24 września, godz. 19, całość 25-27 września, godz. 19, oraz 28 września, godz. 17. Nowy Teatr, Hala Warsztatowa, ul. Madalińskiego 10/16. Bilety od 55 zł (ulgowy) do 100 zł. Wejściówka 40 zł. Więcej informacji: www.nowyteatr.org.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji