Gdzie przyczyna?
W 1941 roku Picasso, siedząc w okupowanym przez Niemców Paryżu, napisał dziwaczną, surrealistyczną sztukę, pełną symboli i metafor, formułowanych z Rabelaisowską dosadnością. Nazwał ją "Pożądanie schwytane za ogon". W roku 1967 Mieczysław Bibrowski opublikował jej przekład w "Dialogu". Zainteresował nią także kompozytorkę Grażynę Bacewicz, dla której sporządził libretto baletowe oparte na sztuce Picassa, aczkolwiek znacznie od pierwowzoru odbiegające. Było to ostatnie, zresztą nie ukończone, dzieło zmarłej w 1969 roku Grażyny Bacewicz.
Teatr Wielki w Warszawie od dawna zapowiadał jego wystawienie. Dokończenie finałowej sceny, na podstawie szkiców pozostawionych przez kompozytorkę, powierzono Bogusławowi Madeyowi. Wreszcie, 18 marca odbyła się prapremiera "Pożądania" pod dyrekcją Mieczysła Nowakowskiego, w układzie choreograficznym Jerzego Makarowskiego i ze scenografią Andrzeja Majewskiego.
Realizatorzy uznali jednak zakończenie, dopisane obcą ręką, za niepotrzebne. Odrzucili również libretto Mieczysława Bibrowskiego, do którego Grażyna Bacewicz komponowała swą muzykę. Motywów takiego postępowania w programie nie wyjaśniono. Znajduje się tam natomiast wypowiedź inscenizatora, Jerzego Makarowskiego, opublikowana zamiast streszczenia baletu. Oto ona:
"Spektakl baletowy pt. Pożądanie - jest manifestacją pewnej postawy realizatorów. Manifestacją napięć, które są właściwe niejednemu z widzów, niepewności charakterystycznych dla wszystkich ludzi, którzy stawiają sobie wciąż nowe pytania. Odpowiedzi zadowalającej, odpowiedzi, która by uwolniła nas od niepokoju niewiedzy, nie otrzymamy. Dlatego też spektakl nasz może jedynie zasygnalizować pewne myśli i stany emocjonalne. Może zaniepokoić.
Co jest podstawowym problemem spektaklu, którego specyfiką warsztatową jest ruch , i rytm, zaś w płaszczyźnie informacji - przekazywanie napięć, emocji i zachowań ludzi? - Lęk. Lęk człowieka przed wszystkim, co go otacza, przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, przed porażką i sukcesem, przed aktywnością i jej brakiem, przed Śmiercią i - co najgroźniejsze - lęk człowieka przed człowiekiem. Mnie szczególnie zainteresował problem lęku biologicznego, występującego w dwu wypadkach: walki o zachowanie życia własnego i życia gatunku.
ON - człowiek, który został postawiony w sytuacji zagrożenia biologicznego i zagrożenia sił zewnętrznych - może sił, które stworzył jego umysł - jest, według libretta, samym Picassem.
Wielki Malarz, Wielki Człowiek, Wielki Mężczyzna jest więc osią tego zdarzenia-spektaklu. Zdarzenia, którego mottem mogłyby być słowa: "Miłość jest najwyższym przejawem twórczej działalności człowieka" (Erich Fromm).
Cóż można powiedzieć zamiast zakończenia? -
Przed czym zamykamy drzwi
czy przed nocą
przed głosem
przed czasem
przed wiatrem
czy przed sobą?
Zamknięte drzwi
a w ręku klucz -
nadzieja.
(Paweł Mitzner)."
Odczytuję po wielekroć ten tekst i zastanawiam się: o co tu chodzi, u licha? Jerzy Makarowski jest zapewne utalentowanym i ambitnym choreografem. Ulega niestety modzie, która nakazuje, by choreografowie,reżyserzy teatralni i filmowi, scenografowie i malarze byli ponadto jeszcze myślicielami i przy każdej okazji serwowali nam swój światopogląd. Cóż, kiedy te kilkanaście zdań pozorujących głębię i wspartych modnym autorytetem Fromma - to w rzeczywistości myślątka. Co gorsze, w żaden sposób nie można ich złożyć w całość, z której wynikałaby jakakolwiek informacja o przedstawieniu, założeniach i intencjach realizatorów, czy jakakolwiek wskazówka dla widza, która pomogłaby mu w interpretacji tego, co dzieje się na scenie.
A na scenie dzieje się bardzo dużo i bardzo długo. Tyle że nijak nie można zrozumieć, co się tam właściwie dzieje. Program mówi, że występują postaci: On (Dariusz Blajer), Ona (Renata Smukała), Śmierć (Marta Bochenek), Ono (Irena Mrozińska, Janusz Smoliński) oraz trzy grupy tancerzy. Nie wiadomo, niestety, w jakiej sprawie zjawiają się na scenie, jakie między nimi zachodzą relacje, co ma z tego wynikać.
Zastanawiam się, gdzie przyczyna i kto winien? Może Jerzy Makarowski jako choreograf nie sprostał zadaniu, jakie postawił przed sobą jako myśliciel. A może na odwrót. Może nie należało tak pochopnie rezygnować z pierwotnego libretta, które - pomimo wszelkich wobec niego zastrzeżeń - miało tę zaletę, że było organicznie związane z pisaną do niego muzyką. Może wreszcie sztuka Picassa jest nieprzekładalna na język baletu ani w swej warstwie fabularnej, ani w warstwie ideowej - do której inscenizacja baletu, mam wrażenie, próbuje się odwoływać.
Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. Z przedstawienia wyszedłem zły, jako że mało rzeczy irytuje mnie bardziej niż mętniactwo intelektualne.
Trzeba jednak przyznać, że wystawienie baletu Grażyny Bacewicz jest przedsięwzięciem wyjątkowo trudnym, niezależnie od problemu libretta. Trudność tkwi w samej muzyce. Chyba nieprzypadkiem w ogromnym dorobku tej kompozytorki jest bardzo niewiele utworów scenicznych i powstały one jakby na marginesie, pisane na zamówienie, za namową, bez owego imperatywu, który dyktował jej kolejne dzieła orkiestrowe, koncerty czy kwartety. Oba poprzednie balety i opera radiowa wystawiana także w telewizji, nasuwały mi tę samą refleksję, która teraz, przy słuchaniu "Pożądania'', powróciła ze zdwojoną siłą.
Grażyna Bacewicz pisała świetną, mądrą muzykę, która niczego nie wyrażała poza samą sobą. Była muzyką o muzyce. Niczego nie ilustrowała, nie symbolizowała. Nie wywoływała w słuchaczu żadnych emocjonalnych wzruszeń, ani nie sprawiała satysfakcji zmysłowej ową dźwiękową kąpielą dla uszu, jaką, daje wiele utworów z ostatnich stu lat. Mówiąc inaczej, nie było w niej nic z romantyzmu, impresjonizmu czy ekspresjonizmu. Swoją rzeczowością przypominała późnego Strawińskiego. Ilekroć muzyka Grażyny Bacewicz spotykała się ze sceną, miałam uczucie, że się z nią nie łączy, odstaje od niej, jest jakimś niezależnym, samodzielnym bytem. Że przy tych wszystkich grających między sobą z zapałem smyczkach, kotłach i klarnetach - wszelkie słowo, fabuła, akcja jest czymś zbytecznym, obcym, intruzem pochodzącym ze świata innych spraw i wymiarów.
Nie wynika stąd jednak, że każda próba inscenizacji tej muzyki jest skazana na niepowodzenie. Myślę tylko, że muzyka Grażyny Bacewicz bardziej niż jakakolwiek inna nie nadaje się do scenicznego filozofowania, poetyzowania, ani do jakiejkolwiek, mniej czy bardziej mętnej symboliki. Wymaga ona zbudowania dzieła choreograficznego równie samoistnego i równie rzeczowego, które nie usiłowałoby niczego wyrażać i byłoby jedynie sobą. Nie opowiadaniem o czymś, lecz baletem o balecie, tańcem o tańcu. Tak, jak matematyka jest o matematyce i o niczym więcej. Nie jest to łatwe, zwłaszcza przy rozmiarach wynikających z partytury "Pożądania", które pomyślane było jako utwór wypełniający cały spektakl.
W Teatrze Wielkim baletowi Grażyny Bacewicz przydano towarzystwo w postaci "Pietruszki" Strawińskiego w układzie choreograficznym Leona Wójcikowskiego z Witoldem Grucą w roli tytułowej oraz Elżbietą Jaroń i Zbigniewem Strzałkowskim w głównych rolach. Przedstawienie jest kolejnym, lecz niezbyt konsekwentnym powtórzeniem tradycyjnej inscenizacji Fokina i jest mało interesujące nawet od strony scenograficznej. Wydaje się, że Andrzej Majewski po wspaniałym "Borysie" i "Czarodziejskim flecie" jest jakby zmęczony. Byłoby to zupełnie zrozumiałe. Czy jednak nie ma nikogo, kto by go mógł wyręczyć?