Więzień z zamku Sinobrodego
SCENOGRAFIA, której jak zwykle poświęca się kilka zaledwie słów na końcu recenzji, tym razem zasługiwałaby na osobne i bardzo obszerne omówienie, stała się bowiem jednym z najistotniejszych elementów obu widowisk operowych. Tadeusz Kantor popisał się wspaniałymi kostiumami, tak pięknymi, że niektóre z nich mogą stanowić odrębne dzieło sztuki pozascenicznej i dekoracjami, których cały klimat świetnie odpowiada muzyce ciemnej i groźnej, ponurej i tragicznej. Są one ponadto funkcjonalne i - co rzadko można spotkać w operze - uwzględniają potrzeby akustyczne, dzięki którym głos śpiewaka jest należycie eksponowany a nie gubiony w głębinach kulis.
Ta muzykalność, subtelne odczuwanie materiału muzycznego znalazła w całej trójce realizatorów wyjątkowo zgrany zespół. Aleksander Bardini od czasów świetnie zrobionego "Borysa Godunowa'' pokazał się dopiero po raz drugi na Nowogrodzkiej. Ale i tę jego realizację długo będziemy wspominali. Umiejętność wydobycia ze śpiewaków bardzo oszczędną grą maksimum efektu, który pod jednym drobnym gestem pozwala odczytać w kontekście całego widowiska zawarte w nim treści - to chyba ideał, jaki może osiągnąć reżyser we współpracy z ludźmi teatru muzycznego. Przez cały czas wyczuwa się, że reżyser nie przenosi tutaj wyłącznie swego doświadczenia ze sceny dramatycznej, że czuje i realizuje całą odmienność praw rządzących muzyczną estradą.
Jeżeli do tej pary realizatorów obu oper - Kantora i Bardiniego - dołączymy jeszcze tak świetnego muzyka jak Bohdan Wodiczko, który w znakomity sposób przygotował z orkiestrą i chórem stronę muzyczną wieczoru - będziemy mieli pełny obraz nowego, wielkiego wydarzenia w Operze Warszawskiej.
"Zamek Sinobrodego" Bartoka rozpoczyna się od pięknego, lirycznego wstępu. (Deklamuje: Aleksander Bardini); uporczywie powtarzająca się co chwila inwokacja do publiczności ma w sobie coś z grozy i niesamowitości mającego za chwilę nastąpić dramatu. W chwili po podniesieniu kurtyny w ciemnej scenerii wysoko wspinających się schodów obrzeżonych surowymi murami ukazują się sylwety Sinobrodego i jego ukochanej małżonki Judith. Na tych dwu postaciach skupi się teraz nasza uwaga aż do końca opery. A przecież jeśli ani na moment nie ulegniemy znużeniu wątlej akcji - to zasługa w tym pary wykonawców: Krystyny Szostek-Radkowej i Edmunda Kossowskiego. Te dwa świetne głosy sprawiają, że to widowisko zwykle prezentowane słuchaczowi raczej w wersji estradowej, trzyma nas w napięciu do ostatniego dźwięku.
Piękna jest muzyka Bartoka: prosta, pełna balladowego uroku, przechodzi od nastrojów pogodnych do kulminacji dźwiękowej o ostrym i ponurym brzmieniu ustępującemu pod koniec znowu klimatowi narastającej grozy.
Ten nastrój dominuje również i w drugiej operze: "Więźniu" Dellapiccoli. Również i tutaj dekoracja zamykająca scenę nadaje jej obsesyjny obraz przestrzeni zamkniętej murami. I tutaj dominuje muzyka, która od łagodnych lirycznych fragmentów przechodzi w nastrój grozy. Wszystko to we wspaniałych dekoracjach i z kapitalnymi kostiumami (szczególnie Inkwizytora i Zakonników) oraz w subtelnej oprawie świateł.
Trudne partie wokalne tej nowoczesnej opery stawiają przed wykonawcami wyjątkowe zadania: ale zarówno Zdzisław Klimek i Krystyna Jamroz, jak i Bohdan Paprocki w podwójnej roli Klucznika i Inkwizytora spisali się ponad wszelkie komplementy.
Repertuarowi Warszawskiej Opery przybyły dwie nowe piękne pozycje.