Artykuły

Bo jak się czasem kto uprze...

,,.. to pojedzie i na..." - wiadomo na czym. Na upór bowiem nie ma rady. Podobno. W każdym razie nie ma rady na upór p. Adama Hanu szkiewicza. Niecały rok temu uszczę­śliwił on telewizję swoją prze­róbką "Wesela" na sposób hanuszkiewiczowski, gdzie to nie­które panie były poprzebierane za chłopki z Marszałkowskiej, a inne za współczesne kawiar­niane kociaki, gdzie parobczaki z Bronowic wyglądały na dzi­siejszych autostopowiczów, no­szących z nudów sukmany kra­kowskie, Czepiec wywierał wrażenie warszawskiego cwaniaka, a gospodarz - kierownika lo­kalu gastronomicznego II ka­tegorii, gdzie pełno postaci zostało po prostu wyrzuconych (Isia, Staszek, Kuba, Wojtek, Szela, Dziad itd), gdzie akt pierwszy połączono z drugim, jak gdyby nigdy nic, gdzie wszystkie zjawy grał jeden i ten sam Siemion, jednakowo wszystkie kwestie recytujący, gdzie teksty uległy bezceremo­nialnemu skróceniu - i tak da­lej, a dalej. Uszczęśliwił więc p. Hanuszkiewicz w ten sposób telewizję, co wywołało liczne protesty i bardzo nieżyczliwe recenzje, ale co wcale nie przekonało p. Hanuszkie­wicza, że nie miał racji.

Więc na dowód tego, iż rację w tym cudacznym odweseleniu ,,Wesela" i w tym gruntownym "poprawieniu" Wyspiańskiego miał i ma nadal tylko on, postanowił wystawić to samo "poprawione" dzieło, tym ra­zem na scenie kierowanego ostatnio przez siebie warszawskiego Teatru Powszechnego (premiera 26 bm.).

Przedtem zaś uzasadnił tę swoją "koncepcyją" (jakby po­wiedział Czepiec) w wywiadzie prasowym ("Express Wie­czorny"), w którym m. in. powiedział, co następuje:

,,Tło dekoracyjne stanowi tra­dycyjna krakowska szopka. Akt pierwszy i drugi rozgrywa się bez antraktu. Antrakt dopiero pomiędzy II a III aktem. Cho­dziło mi o wyraźne pokazanie, jak z groteskowej zabawy chłopsko-pańskiej wynika tragikomiczna konsekwencja - zjawy.

Dialogi aktu pierwszego przery­wane są tańcami - jesteśmy wszakże na weselu. W tekście poczynione zostały skróty. Wy­padły także niektóre postacie, Isia, Staszek, Kuba, Wojtek... Zasadnicza sprawa, to Chochoł - gra on wszystkie osoby dra­matu. Koncepcja ta wzięła się z poglądu, że Chochoł, to spiritus movens całej "zabawy", ze zja­wy w "Weselu" nie mają cha­rakteru zjaw "realnych", obiek­tywnych z teatru romantyczne­go. Są to tylko wyobrażenia lu­dzi, którym się ukazują. Spek­takl ten będzie mimo wszystko tradycyjny, tylko nie w stosunku do inscenizacji krakowskiej (tzn. prapremierowej - przyp. B. S.), lecz w stosunku do my­śli i uwag krytycznych o "We­selu", formułowanych przez Leona Schillera, Tadeusza Sinkę, Stefana Srebrnego, oraz Konstantego Puzynę".

Tyle, że nie w stosunku do myśli i uwag niejakiego Stani­sława Wyspiańskiego.

Bo niejaki Stanisław Wyspiański miał taki śmieszny pomysł - jakby w przewidywaniu zja­wienia się kiedyś p. Adama Ha­nuszkiewicza - że cały ten swój dramat jak najdokładniej skomentował, podając w tzw. "didaskaliach" wszelkie, nawet bardzo drobne szczegóły, dotyczące insceniza­cji, scenografii, charakterystyki postaci, ich wejść, wyjść, kostiumów, charakteryzacji itd. Po prostu miał takie dziwaczne nastawienie, iż chciał, aby to jego arcydzieło zostało wysta­wione i zagrane tak jak on sobie tego życzył. Miał przy tym takie komiczne wyobraże­nie ,iż on, jako autor, posia­da do tego prawo. Obawiał się bowiem - jak się później okazało, nie bez racji - że sa­mowola reżyserska mo­że to wszystko, co on tak mi­sternie skomponował, zepsuć, albo co najmniej skrzywić.

No cóż - dziwak. Śmieszny dziwak. Powinien był bowiem zrozumieć, iż on to całe "Wese­le" źle napisał. Nie tak, jak trzeba. Na przykład po co ten pokój gospodarza, w którym cała akcja się rozgrywa? Powi­nien ją umiejscowić w szopce krakowskiej z wieżami, gwiaz­dami itd. Albo podział na trzy akty, wyraźnie się od siebie odcinające i dotyczące zupełnie odrębnych nowych treści? Gdy­by zrobił z tego tylko dwa akty, byłoby znacznie lepiej. Albo te tańce! Zamiast wprowadzać je na plan pierwszy, kazał rozmai­tym parom tańczyć za sceną. A przecież mógł pokazać madiso­na i twista! A te postacie...! Po co ich tyle? Taka np. Isia? Wy­obrażał sobie biedak, iż jej sce­na z wypędzaniem miotłą nie­samowitego Chochoła będzie jedną z najbardziej przejmują­cych...! Co za naiwność! Kto by się tym przejmował? A Staszek, Kuba, Wojtek i inne osoby! Po co? Wyrzucić! No i wreszcie osoby dramatu, czyli zjawy. Ten Wyspiański trafił napraw­dę kulą w płot, jeśli zrobił z nich rozmaitych Stańczyków, Branickich, Rycerzy, czy Wernyhorów et tutti! quanti! Po­winien był przecież wszystkich przebrać za jednego i tego samego Chochoła! Byłaby zaba­wa, czy też "ubaw, jak się patrzy!

No, bo też co za naiwniak! Chciał w tym "Weselu" poprzez niezwykle oryginalną meta­forę ukazać dramat naro­dowy, a tymczasem zapom­niał, że t0 miała być - jak to odkrył dopiero p. Hanuszkiewicz - "groteskowa za­bawa chłopsko-pańska, z któ­rej wynika tragikomiczna kon­sekwencja w postaci zjaw". Czyli coś w rodzaju seansu spiry­tystycznego w połączeniu z tań­cami.

No cóż, pomylił się biedak. Po prostu to swoje "Wesele" spartaczył. Powstał z tego taki wybrak. Niewypał. Bubla.

Całe więc szczęście dla tegoż Wyspiańskiego, dla "Wesela" i dla nas, że zjawił się wreszcie pan Adam Hanuszkie­wicz, które całe to partactwo postanowił genialnie poprawić i nadać nieudanej sztuce właści­wie udany kształt, tudzież wy­raz.

Tyle tylko, że afisz owej no­wej sztuki powinien brzmieć tak:

"Adam Hanuszkie­wicz - "W e s e l e". W oparcia o tekst S. W."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji