Można i tak
TEATR Powszechny gra "Wesele" Wyspiańskiego w inscenizacji A. Hanuszkiewicza, który wyciągnął teatralne wnioski ze swojej niedawnej inscenizacji telewizyjnej tego arcydzieła. Inscenizacja jest A. Kiliana, muzyka K. Serockiego. Podobnie jak w telewizji, wszystkie zjawy gra W. Siemion, który chyba winien się zastanowić czy siebie nie eksploatuje zanadto?
Każdorazowa inscenizacja "Wesela" jest poważnym wydarzeniem, przy czym tradycja przekazuje coraz dalsze i bardziej zacierające się echa słynnej pierwszej inscenizacji krakowskiej z roku 1901. Gdy zawodzi pamięć lub przekaz tradycyjny, przychodzą z pomocą didaskalia autorskie i przypisy polonistów w naukowo opracowanych wydaniach. Nigdy się nie zgodzę, że umarli wielcy pisarze, czyli klasycy, są bezbronni wobec pomysłów inscenizacyjnych. Mają potężną broń w postaci książek wydawanych na przestrzeni lat w milionach egzemplarzy, wobec czego, jakaś inscenizacja w którymś sezonie w konkretnym mieście, mogąca liczyć na kilka tysięcy widzów, w ciągu nawet setki przedstawień, znaczy tyle, co pluśnięcie fali o nabrzeżną skałę, jeśli skała nie jest krucha.
Dlatego, gdy inscenizator ocala myśl zasadniczą utworu, nie przekształca go w coś w rodzaju kawału opowiadanego od końca (bo i tak się zdarza), zaś tylko ożywia stare słowa pomysłową interpretacją - można mu to wybaczyć, a gdy osiągnie piękny artystycznie efekt - także przyklasnąć.
Zresztą gdyby to była jedyna inscenizacja "Wesela" w ostatnich latach w Warszawie można by jeszcze zgłaszać pretensje do Hanuszkiewicza, że przedstawił rzecz zbyt po swojemu. Ale skoro mamy w stosunkowo świeżej pamięci dwie ważne stołeczne inscenizacje tego dzieła, więc właściwie nawet usprawiedliwieniem tej pozycji w repertuarze, jest inne do niej podejście.
Wyspiański modele dla swoich postaci wziął z życia, lecz nadał im siłę uogólnionych symbolów, które w słynnej końcowej scenie martwego tańca stają się aż marionetkami. W miarę upływu czasu i zapominania o modelach, postacie te w naszej wyobraźni stają się coraz bardziej kukiełkami. Aktorzy Teatru Powszechnego czynią skok w tym kierunku: żywi artyści odgrywają postacie, które stały się już lalkami z szopki. Tak się złożyło, że nie mogłem być na "prasówce" dla znawców i poszedłem na przedstawienie dla młodzieży szkolnej. Chwytała w lot o co idzie, w czym zresztą pomogło im pedagogiczne słowo wstępne wygłoszone przez Siemiona. Reagowała burzliwie.
Piękna scenografia z motywem krokowskiej szopki jasno powiada o co idzie, zaś odpowiednie wykorzystanie sceny obrotowej warunkuje grę zgodną z założeniami inscenizacyjnymi, z aktorów wymienię przynajmniej tych, którzy najfortunniej mierzyli się ze szczególnym zadaniem, wymagającym dodatkowych umiejętności prawie pantomimowych.
Z. Kucówna jako Panna Młoda i M. Seroczyńska w krótkiej roli Marysi, właśnie tak połączyły taneczność z kukiełkową ekspresją, jak się należało. J. Karaszkiewicz, którego widziałem w roli Jaśka i J. Bukowski, jako Kasper, łączyli tę konwencję z żywiołowością. A. Hanuszkiewicz w roli Poety i T. Czechowski, który tego dnia grał Dziennikarza, tworzyli przekonywające postacie, E. Wawrzoń jako Maryna była epatująca, I. Cembrzyńska i M. Pawłowska jako Zosia i Haneczka - zabawne, J. Martini, która tego wieczoru grała Radczynię, wycyzelowała tę postać, Żyda, jakby kozikiem wystruganego przez szopkarzy, przedstawiał W. Rajewski. Szczególnie śmiałą, samodzielną i przekonywającą stylizacją zabłysła W. Mazurkiewicz, jako Rachel.
I wreszcie trzeba wspomnieć o tym, który miał najwięcej roboty aktorskiej, bo grał Chochoła, Widmo, Stańczyka, Hetmana, Rycerza, Upiora i Wernyhorę, czyli oczywiście o Siemionie. Był filarem przedstawienia.