Artykuły

Obiecanki cacanki

Julia Wernio obiecywała na niedzielną premierę wiele tajem­nic, ale jak to w życiu bywa, na obiecankach się skończyło. Naj­pierw trzymano nas w odnowio­nym i wielce szykownym foyer Teatru "Miniatura". Atmosfera była gorąca, bo miejsce nieduże, a tłum zebrał się spory. Po kil­kunastu minutach z sali teatral­nej wyszli kelnerzy i kazali się jeszcze bardziej cofnąć ku ścia­nie. Temperatura skoczyła o kil­ka stopni, ale kelnerzy nie po­dali nic zimnego do picia - byli to aktorzy. Zwróceni twarzami do pięknej fotografii Wojciecha Ziętarskiego (Werle), przygląda­liśmy się wypełniającemu I akt "Dzikiej kaczki" bankietowi. Nie trwało to na szczęście zbyt długo. Później wpuścili nas do przebudowanej i rzeczywiście uroczej salki teatralnej. Tajem­nicę imponującej głębi sceny od­krywała raz po raz odsuwana ściana: tło, stanowiące wyposa­żenie atelier Hjalmara Ekdala. Reżysersko-scenograficzny pomysł umieszczenia Ibsenowskiego strychu na tyłach foto-tapety, jest naprawdę udany. Podziw, przyzwyczajonego do teatralnej biedy widza, budzi system świateł, który "Minia­tura" uzyskała dzięki uprzejmo­ści wymienionych w programie firm elektrotechnicznych. Ale na premierę przyszło się i po to, by zobaczyć nową wersję znanej sztuki, a tu entuzjazm niestety nieco opada. Owszem, klarowna jest koncepcja reżyserki - skie­rowanie sympatii widza ku śmiesznemu, obdarzonemu wszelkimi przymiotami kaboty­na, ale przecież jakże podobne­mu do wielu z nas Hjalmarowi (Leszek Zdybał). Skutecznie też zostaje obrzydzony ideolog Gregers (Franciszek Muła). Spek­takl jest więc obroną ludzkie­go prawa do bycia sobą, prawa do życia po prostu. Potrzeba nam dzisiaj takich apeli, a któż będzie je głosił, jeżeli nie teatr? Pierwszy akt, który w zamyś­le reżyserki miał być chyba peł­nym teatralnego życia, mocnym wejściem w świat "Dzikiej kacz­ki", jest po prostu nieciekawy. W drugim rażą spore niedostat­ki wykonawcze, których jaskrawość wzmaga całkowicie "puszczona" muzyczność Ibsenowskiego przekazu. Wykrzy­kiwane kwestie, niewykorzys­tanie emocjonalnej wartości pauzy, sprawiają, że podczas oglądania tej części przedstawie­nia widz może się czuć jak w hałaśliwym ekspresie, którego jedynym zadaniem jest szybko zawieźć do celu. A celem tym są oczywiście pozostałe akty, bo tam znajduje się to, co najbar­dziej interesuje reżyserkę. Po przerwie (akt IV, V) jest nieco lepiej, być może dlatego, że do­mowe piekło przynależy nie tyl­ko do skandynawskiego charak­teru narodowego. W tej części znalazły się też najlepsze epizo­dy: lekcja zabijania kaczki (Jadwinia - stary Ekdal), "wypro­wadzka" Hjalmara. Dobrze spi­sują się w tym nieszczególnym widowisku przedstawiciele naj­młodszego (Marta Konarska w roli Jadwini - debiut w Teatrze Słowackiego) i najstarsego po­kolenia (Andrzej Kruczyński: Ekdal). Dzika kaczka (Anatida fiera) jest na scenie żywa i bardzo fotogeniczna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji