Artykuły

Teatr aktorem (i reżyserem) stoi

Krzysztof Jasiński umie kusić widza - od lat. Pracują na markę STU blisko 50-letnia tradycja, znane nazwiska aktorów, jak i sam Jasiński - to sięgający po ambitną klasykę, to uwodzący repertuarem nie tyle mistrzów, co sprawnych rzemieślników, dostarczających zabawy, wzruszenia, zadumy. Ot, teatr dla tych, którzy chcą zawodowo przygotowanej rozrywki. W tenże nurt wpisuje się najnowsza premiera "To tylko miłość" Rona Aldridge' a w reżyserii Janusza Szydłowskiego pisze Wacław Krupiński w felietonie Kulturałki.

Reżyser i współtłumacz nazwał spektakl "melodramatem muzycznym z elementami komediowymi", co z grubsza oddaje charakter owego wieczoru. Troje niemłodych aktorów - szybko się okaże, że złączonych w trójkącie nie tylko zawodowym; troje, którym nie dane było osiągać scenicznych spełnień, a i w życiu osobistym nie dostali ról dających pełnię satysfakcji i ukojenia. Ale nie jest to układanka z cyklu "ich dwóch, ona jedna", a raczej liryczna opowieść o życiowej szamotaninie, o zawiłościach uczuć, co nie wygasają z wiekiem... Oczywiście, ona musi mieć w sobie tyle kobiecego ciepła i szaleństwa, podkreślanego i przez kostiumy, ile ma Krystyna Podleska, oni - pamięć o niegdysiejszych uczuciach, uniesieniach i porażkach. Rozstrzygnie i tak ona. Wiadomo, kobieta, a zwłaszcza Krysia z "Misia", potrafi. Potrafi też Janusz Szydłowski - znaleźć dla autorskiego konceptu świetną sceniczną formę, nadać spektaklowi właściwy rytm i poprowadzić aktorów tak, by wydobyli swe zawodowe przewagi, ale i zgrabnie uwypuklili zalety tekstu - jego dowcipne, acz nieprzerysowa-ne dialogi. A także akcenty dramatyczne, jak słowny pojedynek obu antagonistów, w którym Leszek Piskorz znakomicie scala chełpliwość zwycięzcy z poczuciem przegranej. Jest i ten drugi - Tony. Mimo choroby, znużenia życiem, zgorzknienia wciąż zachował męski chamie... To wspaniała, przekonująca rola Tadeusza Huka, aktora, któremu w ostatnich latach teatr nie daje powodów do zawodowego dosytu. Polecam zatem Huka w STU, w spektaklu, który ma wszelkie dane, by cieszyć się popularnością wśród widzów.

Dodam, że młodość trójki bohaterów udatnie oddają, śpiewając i tańcząc, Barbara Garstka, Karol Jasiński i Marcin Kątny. I że goszczący na premierze autor, który sam wystawiał sztukę, opuszczał STU w pełni ukontentowany.

Ucieszyła mnie też druga w tym sezonie premiera Teatru im. J. Słowackiego. Po wyrafinowanej, przygotowanej z rozmachem "Maskaradzie" teraz oglądamy na scenie Miniatura dramat dwóch braci - "W mrocznym mrocznym domu". Tekst Neila LaBute'a, w reżyserii Marcina Hycnara, mocno rczonujc z emocjami, jakie wywołują obecne doniesienia o pedofilii (acz sztuka nie dotyczy osób duchownych). Ale bynajmniej, i na szczęście!, nie publicystyczny walor decyduje o artystycznej randze spektaklu, a wyśmienita gra aktorska. Grzegorz Mielczarek

- który już nieraz dowiódł maestrii i Marcin Sianko - w ewidentnie najlepszej swej roli, jako bracia wciągnięci w otchłań ciągnącej się od chłopięcych lat traumy oraz partnerująca im Karolina Kamińska, tegoroczna absolwentka łódzkiej Filmówki dowodzą, że teatr może stać aktorem. Że dobrze poprowadzony aktor nawet mielizny i szczeliny tekstu wypełni wiarygodnym tonem, wzmocni własną prawdą. Mielczarek

i Sianko są prawdziwi, tak w chwili wściekłości, jak i rozpaczy; gdy prowadzą ze sobą zapętloną w labiryntach dawnych zdarzeń grę i gdy oczyszczeni padają sobie, pierwszy raz w życiu, w ramiona. Miniatura, a teatr to ogromny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji