Artykuły

Festiwal oper Krzysztofa Pendereckiego

"Diabły z Loudun" w reż. Laco Adamika z Opery Krakowskiej, "Ubu Rex" w reż. Janusza Wiśniewskiego z Opery Bałtyckiej i "Raj utracony" w reż. Waldemara Zawodzińskiego z Opery Dolnoślaskij na Festiwalu Emanacje w Krakowie. Dla e-teatru pisze Aleksandra Kardaczyńska.

W ramach festiwalu Emanacje, uświetniającego 80. urodziny Krzysztofa Pendereckiego, w Operze Krakowskiej zaprezentowano trzy (z czterech w sumie) oper jubilata. Pierwszą z prezentowanych, jak i pierwszą operą kompozytora były "Diabły z Loudun" na kanwie sztuki "Diabły" Johna Whitinga, w realizacji Opery Krakowskiej sprzed pięciu lat; z tego samego okresu pochodzi wrocławski spektakl sacra rappresentazione "Raj utracony" wg Miltona, pokazany na zakończenie festiwalu. Publiczność miała również okazję zobaczyć najnowszą (premiera 27 września) inscenizację opery buffa "Ubu Rex"[na zdjęciu] na podstawie dramatu Alfreda Jarry'ego, przywiezioną przez zespół Opery Bałtyckiej.

Wznowione "Diabły z Loudun" w reżyserii Laco Adamika są wystawiane wg pierwotnej wersji opery, którą kompozytor niedawno zmienił (m. in. zmniejszył skład orkiestry, rozbudował niektóre wątki) z myślą o koprodukcji TW-ON z Królewską Operą w Kopenhadze i ciekawie wypada zestawienie tych dwu spektakli. Krakowski rozgrywa się w minimalistycznej, a dzięki temu bardzo uniwersalnej przestrzeni, w której nawet nie rekwizyty, ile samo światło pozwala przekonująco rozegrać dramat. Ta przestrzeń i ruch sceniczny mają wiele wspólnego z klasycznym już filmem Jerzego Kawalerowicza "Matka Joanna od Aniołów". Stonowanie scenografii i kostiumów (o historycznych formach, lecz odartych z ozdobników i ujednoliconych kolorystycznie), jak i subtelniejsze ukazanie tortur (teatr cieni), oprócz tego, że czyni narrację bardziej przejrzystą, to - paradoksalnie - podkreśla napięcie akcji oraz jest świetnym tłem dla bardzo wyrazistej i wymownej muzyki. Sceny tej opery zmieniają się w bardzo szybkim, wręcz filmowym tempie, co w scenografii Borisa Kudlicki zostało rozwiązane poprzez wprowadzenie na scenę obrotowego mechanizmu (dość nieszczęśliwego z powodu głośnego tupania, które powodują biegające po scenach postaci); tortury i męka głównego bohatera są oddane w dość naturalistyczny sposób i podkreślone nachalnymi projekcjami wideo, lecz powodują znużenie, którego przyczyną jest również wykonanie - ojciec Grandier w wersji Louisa Otey'a budzi bardziej politowanie niż poszanowanie, z kolei bohater prezentowany przez Leszka Skrlę ma w sobie coś heroicznego, coś co stoi ponad jego popędami i dzięki czemu wyczuwalny jest tragizm tej postaci. W spektaklu krakowskim szczególnie korzystnie wypadł również duet Adama (Paweł Szczepanek) i Mannoury'ego (Andrzej Biegun), świetnie zaprezentowała się Ewa Biegas w roli Joanny oraz Stanisław Knapik w pobocznej, ale bardzo silnie zarysowanej postaci gubernatora d'Armagnaca. Porównanie tych realizacji świetnie obrazuje powiedzenie "mniej znaczy więcej", co w tym przypadku oznacza: im szlachetniejsze i spokojniejsze środki, tym więcej emocji.

W operze "Ubu Rex" wyreżyserowanej przez Janusza Wiśniewskiego spotykają się maski commedii dell'arte z rodziną Addamsów, a wszystko to w scenerii, nad którą unosi się duch Tadeusza Kantora (szczególnie w procesjach bohaterów) i zniekształcone echo Szekspira. Pomniejszona, prosta scena mieści w sobie rozedrgany (mistrzowski ruch sceniczny!), ale idealnie kompatybilny świat, w którym postaci - choć z różnych konwencji - tworzą spójną całość. Muzyka, libretto, inscenizacja są tu na wyłącznych usługach groteski, która w pewnym sensie "rozsadza" ten spektakl, jest tak dominująca, że momentami zaczyna tracić swoją siłę rażenia, jednak cały czas "wszystko gra" za sprawą choreografii, kostiumów, charakteryzacji i przede wszystkim dzięki solistom, znakomicie prezentującym się zarówno wokalnie, jak aktorsko. Kolejną świetną rolę (po zapadającym w pamięć Ichariewie w "Graczach") zaprezentował Jacek Laszczkowski jako Ubu, nonsensownym koloraturom Ubicy sprostała Karolina Sikora, cały spektakl został bardzo dobrze obsadzony. Takie zabiegi, jak przerysowanie patosu rodziny królewskiej do granic możliwości, operowanie przestrzennymi symetriami, podkreślającymi prostactwo bohaterów, czy błyskotliwe rozwiązanie sceny bitewnej pozwoliły uniknąć dosłowności i jest to największą siła tej opery.

Patos i dosłowność ciążą za to nad inscenizacją Waldemara Zawodzińskiego. "Raj utracony", traktujący o historii fundamentalnej dla kultury europejskiej, jest tu ujęty w tak oczywiste schematy, że pozostawia zupełnie obojętnym na los bohaterów, a pośrednio nas wszystkich. Anachroniczna gestykulacja, sztuczność ruchu, płaskie, kolorowe światła, banalne kostiumy, scenografia i wizualizacje, wydają się należeć do zupełnie zamierzchłej tradycji, niesłusznie powoływanej znów do życia. Szkoda, że tak ważki temat został przedstawiony w tak nieprzekonujący, budzący śmiech sposób. Pozytywnie wyróżnił się chór Opery Wrocławskiej oraz tancerka Nozomi Inoue w roli Ewy. Na tle tego spektaklu opera "Diabły z Loudun" tym bardziej poraża siłą wyrazu i aktualnością. Zadziwia również wszechstronność kompozytora, dająca się poznać zarówno w postmodernistycznej operze komicznej, jak i twórczości dotyczącej "rdzenia" ludzkości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji