Artykuły

Kompetencje - głupcze!

Może nie musimy wcale rezygnować z artystów i z kultury? Może wystarczy zrezygnować wreszcie z niekompetentnych decydentów, urzędników i dyrektorów? - pisze Michał Centkowski w felietonie dla e-teatru.

Co jakiś czas władza wypuszcza w niebo balonik próbny pt. "urynkowienie tudzież prywatyzacja sektora kultury" (w tym teatrów publicznych), zapewne po to jedynie, by zobaczyć, czy środowisko skretyniało już do tego stopnia, by się na tego rodzaju zamysł zgodzić. Ostatnio myśl ta uwiodła dyrektora wydziału kultury Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego p. Markiela.

I choć w obliczu częstych problemów finansowych instytucji kultury zawsze znajdzie się kilku "wizjonerów" marzących o radach nadzorczych "swoich" spółek rozrywkowych, pełnych magnatów naftowych, sypiących petrodolarami z rękawa, szczęśliwie większość ludzi zdaje się wciąż jeszcze dostrzegać oczywistość - że ani Opera Krakowska pod wodzą pana Nowaka nie przypomina Metropolitan, ani też, polski kapitalista wciąż jeszcze nie przypomina hojnie dotującego kulturę mecenasa Rockefellera.

Oczywiście, pojawiają się apologeci prywatyzacji kultury. Eksperci ekonomiczni stają się ekspertami od kultury, bo na kulturze zna się przecież każdy. Jak przekonuje pan Jabłoński z Centrum Adama Smitha (bankier, ekonomista, absolwent politechniki, były burmistrz Łowicza) "Ryzyko komercjalizacji istnieje, ale można tego uniknąć, trzeba tylko znaleźć "złoty środek". Połączyć walory wypływające zarówno z kultury popularnej, jak i wysokiej".

Ot i cały sekret! Przypowieść o rzekomo możliwym kompromisie dogmatu maksymalizacji wpływów z "misją" i ambitną ofertą, jednakże nie nazbyt ambitną, bo jak śpiesznie dodaje pan Jabłoński - "Jeśli repertuar będzie nadmiernie wysublimowany, trafi jedynie do wąskiej grupy odbiorców stanowiących niszę, a przecież nie o to chodzi".

Czyli, że panie na schodach prócz starych dobrych cekinów i piór, będą też miały na sobie choć mały elemencik z jakiejś epoki historycznej. Cóżesz wszak bardziej wysoko artystycznego i nobliwego, niźli ładny kostium historyczny?

Dalece bardziej martwi niekompetencja, którą boleśnie obnażają ekspiacje dyrektora Markiela, dotyczące rzekomego sukcesu amerykańskiego modelu skomercjalizowanej kultury.

O kondycji teatru dramatycznego w Stanach Zjednoczonych polecam dowiedzieć się panu dyrektorowi nieco więcej, to nic nie kosztuje, a efektu PR-owego, choćby wrażenia zorientowania i kompetencji, przecenić nie sposób.

By zaś dowiedzieć się czegoś o kondycji wspomnianych scen prywatnych, podług pana dyrektora, świetnie sobie radzących, nie trzeba nawet zaglądać do prasy fachowej. Wystarczy sięgnąć do "przystępniejszej" kolorowej prasy codziennej, w której dyrektorzy tychże scen rozpaczliwie i częstokroć nachalnie promują swą działalność, walcząc o potencjalnego widza i płacząc o publiczne dotacje.

Jak słusznie diagnozuje Jan Klata, patologii w publicznych teatrach nie brakuje.

Co oczywiste należy z nimi walczyć. Jednak dostrzeżenie błędów, to jedno, zaś bezmyślne nawoływanie do prywatyzacji i dziecięco naiwna wiara we wspaniałą, zdolną naprawić wszystko w mgnieniu oka "niewidzialną rękę" rynku, to zupełnie co innego.

Czy, aby nie dochodziło do patologii i "przekrętów", naprawdę potrzeba rad nadzorczych i tejże "ręki", a może wystarczy właściwy nadzór organizatora?

Szczególnie niepokojące rzeczy dzieją się w ostatnich latach właśnie w operach. Zapewne za sprawą sporych budżetów, a co za tym idzie dużych pieniędzy, jakich można się na "derektorowaniu" w nich prędko i bez większego wysiłku dorobić. Tym bardziej zadziwia niezwykła "wyrozumiałość" organów nadzorujących względem tychże instytucji.

W Białymstoku, dyrektor, o którego zwolnienie wnioskuje CBA, folwarcznie traktując publiczną instytucję kultury, którą zarządza, dokonuje skandalicznego skoku na kasę, powierzając samemu sobie reżyserię kolejnych przeciętnie udanych spektakli operowych pochłaniających kilka milionów złotych, by dorobić sobie do skromnej pensji dyrektorskiej jeszcze kilkadziesiąt tysięcy. Okazuje się, że podczas tych harców zadłuża instytucję kultury z trzydziestomilionowym budżetem na tyle, że ta musi ratować się przed utratą płynności finansowej komercyjnym kredytem. Urząd Marszałkowski, w obliczu tak jaskrawego przypadku nadużyć zarządza szczegółową kontrolę finansową - i co ?

I oto kończy się na tym, że pragnący zachować anonimowość urzędnik, z niezwykłą wprost troską i łaskawością stwierdza że "Pan Dyrektor trochę przesadził z finansami". Trochę. Cóż, może więc nie będzie w tym roku Nagrody Marszałka za wybitne zarządzanie? Może organizator skłoni Pana Dyrektora, by wreszcie przestał sam siebie zatrudniać, po kilka razy w sezonie? Pewnie nie. Wystarczy, że w przyszłym sezonie nieco "urealnimy repertuar", wprowadzając większy reżim finansowy.

Czy tak powinna wyglądać prawidłowa reakcja ze strony organizatora? Czy takie konsekwencje powinien ponieść dyrektor, który zadłużył publiczną instytucję kultury na kilka milionów złotych?

W Krakowie, gdzie obecnie dyrektoruje wspomniany nadzwyczaj entuzjastycznie reagujący na prywatyzacyjne pomysły władz dyrektor Nowak, co rusz wybuchają jakieś afery. Zaczęło się już przy budowie nowego gmachu, kiedy to CBA zatrzymało ówczesnych dyrektorów w związku z zarzutami korupcyjnymi.

Lecz i pan Nowak zdążył już zaliczyć jeden proces o mobbing. O tych problemach dyrektor wydziału kultury Markiela nie chciał dyskutować. Jak wspominał przewodniczący operowych związków zawodowych, urzędnicy od lat pozostawali głusi na skargi pracowników na dyrektora. Innymi słowy "kapitalizm po polsku", za sprawą panów Markiela i Nowaka, już tam zdaje się w Operze Krakowskiej rozkwitać.

W Łódzkim Teatrze Wielkim dyrektorskie przygody pana Krzyżowskiego zakończyły się kilka lat temu prokuratorskim oskarżeniem w głośnej sprawie o wyprowadzenie miliona złotych. Niedawno zaś opinię publiczną elektryzowała sprawa "świadczenia za ponad pół miliona złotych polskich, usług w zakresie kształtowania działalności artystycznej sceny", przez pana dyrektora Zawodzińskiego, będącego równocześnie, co stanowi nie lada ciekawostkę nawet jak na polskie standardy, dyrektorem Teatru Wielkiego oraz Teatru Jaracza, aktywnym reżyserem, wykładowcą, etc.

O skandalicznej i bezceremonialnej "ustawce", mylnie zwanej "konkursem" w Warszawskiej Operze Kameralnej wstyd już nawet wspominać.

I oto pozostajemy z najważniejszym pytaniem - czy aby tę sytuację uzdrowić naprawdę trzeba zrezygnować z publicznej, dostępnej wszystkim obywatelom kultury? A może, parafrazując ów skandalicznie roszczeniowy list, nie musimy wcale rezygnować z artystów, z kultury, wystarczy zrezygnować wreszcie z niekompetentnych decydentów, urzędników i dyrektorów?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji